sobota, 31 marca 2018

Wcięło

Świętujmy

2 Piotra 1,5-9:

'Dlatego też właśnie wkładając całą gorliwość, dodajcie do wiary waszej cnotę, do cnoty poznanie, do poznania powściągliwość, do powściągliwości cierpliwość, do cierpliwości pobożność, do pobożności przyjaźń braterską, do przyjaźni braterskiej zaś miłość. Gdy bowiem będziecie je mieli i to w obfitości, nie uczynią was one bezczynnymi ani bezowocnymi przy poznawaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa. Komu bowiem ich brak, jest ślepym - krótkowidzem i zapomniał o oczyszczeniu z dawnych swoich grzechów.'

Ta bezczynność w środku tekstu.

Swiętujmy. Czerpmy z obfitości czasu Zmartwychwstania. 


piątek, 30 marca 2018

Na bok

Trochę wszystko na bok
Chyba warto

Ile czego po co
Ręce drżą przed tym, co zbędne 
Jedno drugie następne
I za dnia i nocą

Dzieje się, owszem, wiele
Dzieje się wszystko


Zgiełk świata 
Celofan szkło blacha
Igrzyska


Czy cisza w zimnym kościele
Czy rany na Boga ciele
Czy męka Jego przyjęta
Do końca w milczeniu przeżyta


I moje syte Święta



czwartek, 29 marca 2018

Oto jest

Pierwszy dzień Triduum. Czyli trzech dni, w których rozgrywa się, po raz kolejny, historia naszego zbawienia.

Ja też mam z tym problem. Bo o co właściwie idzie? Na ostatnim spotkaniu niewielkiej grupy z o. Antonim, przyparta do muru uzmysłowiłam sobie, że...

Ja tak otwarcie i bez pamięci to nie. Ja nie kocham Boga miłością bezwarunkową i doskonałą. Ja się w ogóle zastanawiam, czy ja Go kocham i co to, niby, znaczy. Czy raczej, co to, naprawdę, znaczy.

Bo że On. Nie zdarza wam się tragicznie wątpić w miłość Boga do człowieka, gdy patrzycie na świat, w który wprowadzono was bez waszej wiedzy i zgody? Nie wybieraliśmy rodziny, wiary, warunków bytowych, talentów, które udało się odkryć i rozwinąć lub które, nie wsparte i nierozwinięte, przepadły. Niestety, bez naszego udziału, są to warunki bardziej lub mniej optymalne czy mniej lub bardziej niekorzystne. To mamy jakby za darmo. No właśnie. To jest dla mnie tajemnica. Darmowe wyposażenie. Darmowe ogołocenie. Po co? Dlaczego?

I wola, która przesądza sprawę. Owszem, weszliśmy w świat ugodzony poznaniem, którego skutki czynią nas odpowiedzialnymi. Rozumiejąc porządek rzeczy, wpisujemy się, własnym postępowaniem, w  skończony łańcuch kolejnych generacji, współtworząc historię ludzkości. Dla nas przeznaczono konkretny wycinek czasu, umiejscawiając nas w konkretnym środowisku. Oba czynniki, czyli nasza czasoprzestrzeń, jest areną, na której odciskamy swój ślad, pomni lub niepomni na doświadczenia i dorobek poprzedników. Czy jesteśmy bezwolni? Czy jesteśmy zdeterminowani? Ograniczeni w podejmowaniu wyborów?

I co ma z nami wspólnego milczący dzisiaj na krzyżu Bóg, o którym powiadają, że co uczynił, uczynił z miłości??? I co z naszego życia wyniknie dla nas samych, przyszłych pokoleń i Niego...

Czy pozwolimy, niechlubnym wzorem wyznawców tej czy tamtej ideologii, sponiewierać życie i uczynić ziemię, ponownie, miejscem kaźni jednych dla korzyści drugich? Czy staniemy po stronie życia, niezależnie jak bardzo dotkniętego słabością z prospektem na 'nieprzydatność'. Wybór należy do nas. A On? On dał tę wolną wolę, ugiął się przed naszym nieposłuszeństwem, nie zabrał, obrażony, zabawek, i, niezależnie od ceny, jaką płacimy i On i my, gra dalej.

Co do odpowiedzi, czy Go kocham. On dał mi poznać prawo naturalne, prawo Dekalogu i ewangeliczne dopełnienie. Nie mam jak nie wiedzieć, gdzie jest prawda a gdzie jest kłamstwo. Nie chcę wchodzić w strefę śmierci, bo chcę żyć. I to mało jest dla mnie. Ja chcę żyć wiecznie. Ale nie byle jak. Nie w rozpaczy. Nie w wyrzutach sumienia i generowaną przez nie nienawiścią. Zawiścią. I koszmarną, na wieczność, samotnością. Nie chcę tego dla siebie ani dla nikogo innego. I dlatego idę w to, co odkrywam jako trudniejsze teraz ale jednoznaczne moralnie. Bo wszystko jest albo dobre albo złe. Skąd to wnioskuję? Z poznania dobra i z poznania zła. Że oba są i oba czynią w świecie swoje. Albo dobro albo zło. Zatem, moja obecność na tym świecie, ograniczona nieco tym, czego nie wybrałam ale darmo dostałam, staje się warunkiem początkowym dla tych, co po mnie przyszli i przyjdą. A dla Boga? Co daje Jemu moja tutaj obecność? Chwałę? Czy może czynię Jemu fałszywy obraz, przed którym pierzchać będą ci, dla których  stanę się powodem zgorszenia...

Nie mam dokąd pójść jak tylko ku Niemu. I tą drogą idąc,  chcę odkrywać, dlaczego zginął jak zginął, co, tak naprawdę krzyczałam w tłumie i dlaczego trwa to do dzisiaj. 

Triduum. To nie pamiątka. To realnie rozgrywający się dramat umierania Boga. Czy On tak musiał??? I czy my musimy?




poniedziałek, 26 marca 2018

To na wielko.

Pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia. Po owocnym weekendzie nuda dnia w pracy. Może nie nuda tylko znużenie. Że się tak strasznie nic nie chce. Zwłaszcza, jak patrzysz na pozwieszane na ławkach głowy, tu i ówdzie. Wszelki wysiłek, który sporo kosztuje, jakby na nic nikomu a mnie samej najmniej. Może to rażąca paraliżem moc przednówka, który nie oferując wiele, wiele odbiera. I człowiek jakby zamiera. I czy wypić ten drugi kubeł kawy czy odpuścić i zielonej dać przeczyścić żyły, co by dłużej służyły.

Królowie patrzą na mnie i milczą z milczących ram. Mapy w rulonach milczą i milczą mapy ze ścian.

Jadąc rano zażyłam nowego przeżycia. Zanim na dobre wyjechalam ze swojej dzielnicy, naszarpałam Mazdzie i sobie nerwów. I w końcu , jakby dotarło.

Nerwy nie pomogą. Sytuacja pod kontrolą. Spoko. I tak trzymać, do mety. Wyciszyłam emocje, rozluźniłam  na kierownicy dłonie i dałam się poprowadzić spokojowi, ktory wpłynął w miejsce wczesniejszego przykurczu. Ta. Tak to ja mogę jeździć. Byle Maździ nie krzywdzić i nikomu szkody nie czynić. Ale tak da się, głuptasie.

To i niech czas Wielkiego Tygodnia nie przebrzmi bez celu. Niech przyjdzie choćby i odrobina zrozumienia, ku czemu nas Bóg woła i jak to się ma do punktu tu i teraz.

niedziela, 25 marca 2018

Oni

Wiele się złego o nich słyszy. Czarni. Oni czarni są źli a czarny marsz jest dobry. Zatem, nie wszystko czarne dobre jest a więc kolor to kwestia absolutnie wtórna.

Niestety, miażdżąc 'czarnych' z klucza największych, medialnych tub, nie wiesz co czynisz. Znam wielu 'czarnych', bez których wsparcia moje życie legło by w gruzach. Czarni pokazali mi moją wartość jako kobiety, kiedy myślałam, że się skończyłam jako człowiek. Oni, że nie. Że nie dość, że człowiek, to jeszcze kobieta. To jest dopiero coś. I naprawdę, pojęłam to dzięki 'czarnym'. Nie znalazł się żaden inny nie-czarny, który potrafiłby, z przekonaniem, trudem i poświęceniem własnego czasu, przekonywać mnie, że moje człowieczeństwo i moja kobiecość to wartość, którą, odkrywszy, pokocham. I był to czas dla mnie darowany, bezinteresownie. O. Tak to wyraziłby artysta:


Teraz się 'czarnych' obraża i jest to wysoce pożądane, by im dowalać na prawo i lewo. Że ciemniaki, że wchodzą nam do rozporków, że mają niebo z piekła kobiet. Ej. Ksiądz, czy ogólniej, kapłan,  to osoba postawiona jako reprezentant Boga wobec innych. On nie może naginać prawa wyrażonego w Dekalogu do aktualnego zapotrzebowania tej czy tamtej ideologii. Po prostu, byłby zaprzańcem, gdyby ulegał aktualnie dominującym trendom. I wcale nie twierdzę, że wszystkie osoby duchowne postępują zawsze zgodnie z sumieniem - część zaprzedaje wiarę za to czy za tamto i ci właśnie są zaprzańcami. Ci, którzy głoszą nie-prawdę czyli teorie sprzeczne z Dekalogiem i nauką wyrażona w Ewangeliach i potwierdzoną dokumentami Kościoła. I nie moją rolą jest ich personalnie osądzać i nie czynię tego. Piszę tylko, że ksiądz, z natury rzeczy, jest przekaźnikiem zasad wynikających z w/w źródeł a jego podstawowa rola to wspieranie wiernych w poznawaniu prawdy i pomaganie im przy niej trwać. Jeśli ksiądz ulegnie medialnej nagonce i zacznie nawoływać do aborcji, czy ją akceptować, zaprze się swojego powołania i doprowadzi wielu, ufających mu  wiernych,  do zguby.

I tak, ostatnio, miałam kolejną okazję czerpać z czyjegoś kapłaństwa. Pojechali my, grupą, w miłe, urokliwe miejsce, by przyjrzeć się swojemu życiu z perspektywy prawdy właśnie, na ile by się dało. Towarzyszący nam o. Antoni, przygotował materiały, które miały nas poprowadzić trajektorią własnego życia, od momentu narodzin do chwili obecnej. Potem przefiltrowali my to przez sito myślenia, do którego dałby zaprosić się Bóg.  Czy się dał? Czy, na ścieżce minionych wydarzeń, znalazłam wspólny mianownik z sytuacją, w jakiej jestem dzisiaj? Czy jakakolwiek krztyna prawdy dała się odkryć i zainspirować do kolejnych wysiłków? To się okaże. Chyba sedno tkwi w samym procesie szukania prawdy, w wysiłku, do którego angażuję umysł, jeszcze jakoś emocje i wolę. Tak. To spotkanie dało mi pewną wykładnię do stanięcia w prawdzie o sobie. Po co mam się wysilać, jeśli myślenie ma nie dać rzetelnej odpowiedzi? Po co mi kolejne kłamstwo, jeśli wszystkie poprzednie zawiodły??? Po kiego grzyba tkwić w tym???

Nie ma rozumnego powodu, dla którego kłamstwo mogło by być warte uwagi. Kłamstwo to parszywa sytuacja, która odbiera nam możność rozwoju a  docelowo, sens życia. Bo życie jest po to, by się rozwijało a jej naturalnym nawozem jest prawda.

I za to wielkie dzięki organizatorowi i pomysłodawcy spotkań, o. Antoniemu.

Bez was, czarnych, czy tam brązowych, nasze życie jest nieustannie zagrożone ułudą płycizn, w których, na dłuższą metę taplawszy się, czy większa czy drobna ryba dycha a potem, zdycha.

Całą resztę pominę milczeniem. Niech gnije ziarno rzucone w ziemię.




piątek, 23 marca 2018

Ja na biało

Ubrałam się rano na biało. Nic wielkiego. Nie bolało. Trochę się bałam, co powiesz. Zawsze, opowiedzenie sie po jednej z dwóch przeciwstawnych stron, to jawna deklaracja. Co poradzę. Rzeczywiście. Szanuję życie. Nie , nie mów, że nie miałam sytuacji, w której spory odsetek kobiet wybrałoby dla siebie prostsza opcję.

Jako homo sapiens podlegamy nieustannemu rozwojowi. Do stopnia wcześniej niesłychanego doprowadziliśmy zdobycze technologii. Daje to nam naukową wiedzę, sprawdzalna coraz czulszymi miernikami. Im jesteśmy bardziej technologicznie wyposażeni, tym wiecej wiemy o życiu. Również tym w fazie prenatalnej. Im czulsze mierniki tym szybciej wychwytuja działanie ludzkich organów w 'płodzie'. Kiedy 'płód' staje sie człowiekiem? Wiesz to? Czym sprawdziłeś? Pokaż mi wynik.

Niestety. Nie wiesz. I nigdy nie zyskasz pewności, że, z naukowego punktu widzenia, od tej czy tamtej godziny jest człowiek a wczesniej był zlep komórek.

Jednak zobacz. Pomimo rozwoju wiedzy, ludzie nadal zabójstwo nienarodzonego nazywają aborcją. I ten lingwistyczny zabieg, w którym ukryte jest to, co dzieje się rzeczywiście, ma wystarczyć jako baza do podjecia ryzyka, jakie proponuje się ludziom. Aborcja jest ok. To biskupi czynia kobietom piekło, zyskujac dla siebie jakieś dziwne niebo ich, kobiet, kosztem. Hm. 

Piekłem jest zabijanie niewinnych i usprawiedliwianie tego frazesami o wolności wyboru. Dlaczego dojrzałe, syte społeczeństwo, jako rozwiązanie, proponuje zabijanie niewinnych, których prawo do życia bezlitośnie się gwałci w imię brutalnej agitacji za zabijaniem.

Na moje wyczucie stoi za tym ogromny biznes, który agitując za aborcją naszymi ustami, szykuje sobie pierwszorzędny materiał na specyfiki, zapewniające narodzonym, dojrzałym osobnikom, coraz lepsze eliksiry nieśmiertelności. Niestety, niezależnie, ile ofiar pochłonie ta polityka, niesmiertelność tak rozumiana to fikcja, ułuda, nie warta funta kłaków.

Spokojnego weekendu. Cieszmy sie życiem i dziękujmy za nie tym, którzy nas zrodzili.

niedziela, 18 marca 2018

I jeszcze dwóch

Było ciemno. Szliśmy od paru godzin, zaopatrzeni w opis trasy  i czołówki.  Organizatorzy zadbali o to, by  szczegóły opisu były  przydatne, więc rzeczywiście można było się na bieżąco połapać, którędy prowadzi właściwa  droga.  W pewnym momencie jednak straciliśmy trop. Stanęliśmy na skraju lasu, z którego właśnie wyszliśmy, nie wiedząc, w którą stronę iść dalej. W tym momencie  pojawił się młody facet. 'Czego szukacie' - zapytał i zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, rzekł: 'Idźcie teraz tam' - wskazując równocześnie gestem kierunek. Jaki miły gostek - pomyślałam. Po chwili już go nie było. Szliśmy dalej. Musieliśmy pilnować trasy, bo, nie dość, że noc była głucha, to niebo poskąpiło światła księżyca. Gwiazdy też skryły się daleko za chmury.

Trzymając się w małej, dosyć zdyscyplinowanej grupce,  uniknęliśmy dłuższych postojów i chaosu kompetencji. Szło się dobrze. Niestety, w około połowie trasy cześć naszej grupy została dłużej na postoju. W dalszą drogę poszliśmy w ostro okrojonym składzie. Albo tak mi się wtedy wydawało. Około świtu pojawił się znowu tamten facet. Ot, tak. Idziemy, idziemy, rozgladamy się, ogarniamy w zapiskach, dokad dalej a ten się zjawia i mówi: tam. To my tam. Potem go widzę, jak idzie z przodu, z drugim gościem. Mają kolorowe kurtki a jeden, ten 'nasz', niesie przytwierdzony do plecaka krzyż z brzozowych gałęzi. Czasami chwilę pogadają, jakby sie namawiali.

 Jest jakaś piata rano. Zaczęłam się temu 'naszemu' przyglądać. Młody, do trzydziestki. Zacieszony. Ostatni etap, przed Sobótką, idą cały czas przed nami, od czasu do czasu oglądając sie na nas. Gdy widzą, że skrecamy za nimi, idą dalej. W Sobótce chwilę się znowu namawiają. W końcu podchodzą do nas. Ten 'nasz' pyta, czy idziemy dalej. My, że raczej. Że szkoda tyle dojść i nie dojść. On, że owszem, bardzo  poleca ale że sami wracają. Rzucam okiem na tego drugiego. Bardziej zasmucony. Powiem wam, jak wyglądał. Nie, nie teraz. Muszę znaleźć  zdjęcie, z którego go pamiętam. 

I poszli. To było naprawdę dziwne.

I po sprawie

Prawda. Odradzali. Bardzo życzliwie i szanuję. Że po chorobie, że nie koniecznie w ten sposób. Jednak, gdyby nie to, że argumenty te, naprawdę rozsądne i wynikające ze szczerej troski, zagłuszył jakiś dziwny głos z poziomu, którego nie umiem nazwać, zostałabym w tę piątkową noc w strefie bezpiecznego ciepła, wypiłabym rozpuszczoną w ciepłej wodzie aspirynę i położyłabym się do łóżka. Tak powinien był uczynić człowiek rozsądny. Niestety, w moim przypadku, coś tam w głębi się we mnie tłukło i kazało pomyśleć inaczej. 

Odpowiedź znalazłam na trasie. Nie powiem, żeby rozważania przygotowane przez organizatorów EDK specjalnie mnie ujęły. Takie za bardzo jakby wyciągnięte z podręcznika dla trenerów coachingu. Tak jak samo wydarzenie uważam za strzał w dziesiątkę dla wielu ludzi, poszukujących w naszych dziwnych czasach, czegoś głębszego niż powszechnie pojmowany sukces, tak same rozważania za bardzo skupiają się na doskonaleniu formy - co, samo w sobie jest dobre ale rozwój własnej wrażliwości chrześcijańskiej i budowanie więzi z Bogiem to coś więcej niż super sprawdzanie się we wszystkim. Mogę być bliżej Boga na dnie własnego upadku niż na zdobytym świetną formą szczycie. 

Tak więc, przymykając nieco oko na czytane przy kolejnych stacjach teksty rozważań, razem z Ambrim, Piotrkiem, Kubą i jeszcze ich kolegą, którego imienia nie pomnę, posuwaliśmy się powoli, od stacji do stacji, ku szczytowi na Ślęży, gdzie, oczywiście, zaplanowano ostatnią stację. Pytanie, czy dojdę towarzyszyło mi do ok. 40. kilometra. Gdzieś około tego momentu, była może czwarta nad ranem czy coś -  mróz już wtedy naprawdę dawał popalić - natrafiliśmy na rozważanie dotyczące ryzyka. Zacytuję:

 'Zejście ze schronu na 4000 m rozpoczynało się od zjazdu na linie, a następnie czekał nas trawers śnieżnego zbocza z pomocą stalowej liny poręczowej. Jako pierwszy chwyciłem linę i wbiłem obie nogi w śnieg. Jednak coś poszło nie tak. Nogi zaczęły zjeżdżać po zlodowaciałym śniegu, a stalowa lina wyślizgiwała się z obciążonych już rąk. Po chwili zjeżdżałem już po śnieżno-skalnym zboczu w dół. W kilka sekund nabrałem prędkości i, pomimo że starałem się  łapać czego tylko się dało, pęd zaczął mnie obracać na bok. Walczyłem do końca, aż po 30 metrach wyhamowałem na większych skałach. Byłem poobijany ale żywy (...). Odkryłem wtedy, że podejmując ryzyko, naprawdę ryzykuję. Ale tylko ryzykując, mogę zmienić siebie'. 

Wtedy zrozumiałam sama, że nie ma znaczenia, czy dojdę. Znaczenia nabrało to, że idę. Krok po kroku. Może celem, po każdej kolejnej stacji, stało się dojść do tej następnej. I tyle. A to naprawdę nie wydawało się niemożliwe. Owszem, kosztowało wysiłku ale wybrzmiała we mnie prosta, karmelitańska prawda, z piosenki: 'życie, jesteś chwilą'. Znaczenie ma to, co teraz  bo tylko na to mam wpływ. Reszta była lub będzie i nie zależy  już czy jeszcze ode mnie.  Podejmując ryzyko, nie wiedziałam, czy po osłabieniu wcześniejszą chorobą i następną, która się właśnie zaczęła rozwijać, nie dobiję się po prostu i wyląduję z zapaleniem płuc czy oskrzeli. Naprawdę tego nie wiedziałam a czułam się podle. I można tutaj zadać tysiąc pytań. O rozsądek właśnie. O granicę pomiędzy brawurą a ryzykiem. Po co wbijać na szczyty, skoro jest to zawsze ryzyko. Trzeba by zapytać tych, którzy zostawiają wszystko i idą. Czy w góry, czy w sytuacje wymagające czegoś wiecej niz wyzwania zwykłej codzienności. Czy mieć dzieci, skoro można nie mieć. Czy uczyć się nowych rzeczy skoro mam dobry zawód i stabilną sytuację. Czy zadowolić się tym, co mam i kim jestem czy też dać posłuch  dziwnemu głosowi z głębi, który       n i e      c h c e        zamilknąć.

Wydaje się, że mroźne powietrze z pól, lasów i na koniec, z samej Ślęży, posłużyło mi jak super inhalacja. Dzisiaj i ja i Ambroży czujemy się dobrze, chociaż po powrocie w sobotę przespaliśmy, jak niemowlaki, do samego, niedzielnego poranka. Tak czy siak, poszli my, doszli my, spotkali na szczycie Piotrka z ekipą i wielu, wielu innych szaleńców. Fajnie jest żyć. Mówię wam. O, nasze mordy po dojściu. Ambro się śmieje a ja ledwo istnieję.



czwartek, 15 marca 2018

EDK coming soon

I znowu. Jutro.

Piątkowy wieczór, godzina 19.00. Zbieramy się u Dominikanów na Mszy a potem, jak ostatniego roku i wcześniej, wyjście. Trzeba mieć szczegółową mapę od organizatorów bo trasy są opracowane z dokładnością do kilku metrów. Jeśli przeoczysz charakterystyczny znak na rozstaju dróg, pójdziesz nie tam, gdzie trzeba i nadrobisz drogi lub wrócisz do dom. A nadrabianie drogi na EDK to nie buła z masłem, to dodatkowa korba, której presji można nie wyrobić.  Trasa, którą wybrałam, zielona, to jakie 53 km. Idzie się polami, lasami, trochę przez wioski a przy wyznaczonych na mapie miejscach odprawia się kolejne stacje Drogi Krzyżowej. W przedostatnim etapie dochodzi się do podnóża Ślęży - jest to jakaś siódma rano - i w końcowym, już pod górkę, na górkę. Hyżo i radośnie. To jakieś jeszcze dwie godziny i około dziewiątej sobotniego poranka można wracać do domu. Fajnie nagrać sobie kogoś z autem, co by zrzucić cielsko na tylne siedzenie i zapaść w szczęśliwe powrotem odpocznienie.


Czy jest to doświadczenie ekstremalne? Nie wiem. Raz byłam i nie dotarłam a potem znowu poszłam i jakoś się doczłapałam. W trasie jest fajnie. Ludzie idą grupkami, nie większymi niż 10 sztuk. Idąc przez miasto jeszcze w miarę trzymamy się razem ale potem, za opłotkami,  grupki topnieją do tych kilku osób i tak, najpierw dziarsko a z czasem coraz mniej ochoczo, do właściwie, zaniku ochoty nad ranem, przesuwamy się ku szczytowi. Prawda, jednemu szczyt objawi się tuż za miastem, drugiemu jeszcze w samym mieście, trzeciemu w trasie w lesie czy przypadkowym przystanku autobusowym a innemu na Ślęży. Ale nie ten moment jest najważniejszy. Nie to, ile przejdziesz, na ile pokonasz siebie, zmęczenie, spanie w drodze czy kondycję własnego organizmu. To jest bardzo różnie i nie sposób wskazać zwycięzców. Idzie się, by iść. Samo bycie w drodze to zwycięstwo warte zadania sobie mniejszej czy większej fatygi. Zostawiasz ABSOLUTNIE wszystko. Problemy, emocje, nadzieje, rozczarowania. To wszystko, czego w bród, w nadmiarze i totalnym niedomiarze. Całą doczesność. Fakt. Musisz wziąć plecak i kilka przydatnych przedmiotów. Jedzenie. Picie. Komórkę i czołówkę. Dobre, rozchodzone, nieprzemakalne buty. I nadzieję. Bo bez tej może być różnie. Warto wziąć  jeszcze jedno ze sobą - jakąś naprawdę ważną intencję, przez którą całonocna łazęga za Bogiem po błotach i roztopach nie będzie szaleństwem oszołoma ale sprawdzonym sposobem na problemy nierozwiązywalne. A takowych, rzeczywiście, dostatek. To co tu robić???

Iść.


środa, 14 marca 2018

Nigdy

Nigdy nie będę.

Marnować  czasu.
Sobie.
Tobie.
Wszystkim i nikomu.

Zawsze będę.

Nie marnować czas.
Sobie.
Tobie.
Wszystkim i nikomu.

Sprzeczne dwa marzenia, które, w istocie, są jednym. Logika twórców nauki formalnej siada i milczy w zadumie. To się nie trzyma kupy, jak inne paradoksy obecne tu i tam, niby bez prawa do istnienia a rozpanoszone jak wszelkie inne stworzenia.

W domu jest spoko. Czysto. Na stole rozłożone talerze i sztućce. Mogę bezkarnie, z lapem na kolanach, marnować czas. To ok. Pomarnujmy. Bóg schował się głęboko za burymi chmurami i nie ma Go. Ateusze biegają po burym świecie szukając dodatkowych argumentów. Że nie ma Go tu. Za dużo zła jak na dobrego Boga. Za dużo bezsiły jak na  Jego wszechmoc.

Czy oni, ateusze z głowami w burych chmurach, mają rację? O, nie. Oni mają głowy ostro wbite w twarde karki i nie umyka im żaden szczegół. Dobrze wiedzą, co, gdzie, kiedy i za ile. Dobrze im tu, choć nie ma Go tu. Przeciwnie. Jest niepotrzebny. Ma jakieś dziwne problemy, bura się o świątynię więc lepiej, ustalmy wszem i wobec, NIE MA GO TU. Co zamiast?

No powiedz. Co zależy od ciebie? Tak. Nas wszystkich czeka to samo i donikąd od tego uciec. Nasze życie zbiega do grobu. Nasza doczesność rozpadnie się w kupkę prochu po czymś, co kiedyś było nami. I nie zostanie nic. Nawet ludzka pamięć nie trwa dłużej niż kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt pokoleń. To co, w końcu, komu po niej? Wszystko spróchnieje i zanieistnieje. Nawet kupa prochu po wszystkim, co było tu, zniknie i rozpadnie sie w kosmiczny pył, który przez chwilę jest a potem już tylko był. I nikomu pamiętać.

Więc co, ateuszu, zostanie?

Młoda kobieta wiesza firany. Pachną. Kobieta czeka. Dom, który wydaje się namiastką raju, kusi i wzywa. Oto i mężczyzna.

Historia się znowu powtórzy.

Życie upomni się o swoją zapłatę i popłyną łzy. 

Nie wszystkie łzy zrodził smutek. 

Niech łzy czekającej kobiety zamienią się w perły.




wtorek, 13 marca 2018

I wyszło na to, że północ za pół godziny. W pracy zeszło do przedsiedemnastej, potem długa droga do domu, szybka zupa, tu, tam i z powrotem, trochę gadki szmatki i nie wierzę, ale czas na spanie.

Jeśli się bowiem nie wyśpię, nie ręczę. Ogólnie.

Polska, wybudziwszy się poniedziałkowego poranka, nie sczezła i nie obumarła z głodu. Powstała dziarsko w pion i poszła w tygodniowy tan, do następnej, strasznej niedzieli, kiedy to ponownie żadna pani z biedronki nie powie 'zapraszam ponownie'. Nie kupisz ni cukru ni waty ni mydła ni czorta. Za to, tak jak i ja, tak i rzesza naroda będzie mogła spędzić niedzielę z rodziną. Ciekawe, czy tym wszystkim niedzielnym sierotom się pogorszyło czy poprawiło i jaki to odsetek w skali kraju. Niech to tefałen zbada i wyniki ujawni. A nuż się okaże, że pomysł przedni się okazał i wiele dobra  dobrym zdziałał a zła złym, co złym łokiem łypią, gdy innym lepiej się zdarzyło niż było.

Chociaż jak czytam około-onetowskie teksty i do nich komentarze, to zgroza. W Polsce szaleje jaka zaraza, ludzie wykupują sklepy i tylko patrzeć przysłowiowego octu na półkach. A tu, cholera, nic. Dalej wszystkiego w bród, kto nie był głodny to dalej wrzuca kanapki do kubła a drugi je potem wygrzebuje i je. I gdzie TUTAJ sprawiedliwość? Ano nie było, nie ma i nie będzie. Nawet jeśli okupimy się do dnia sądnego, zawsze znajdzie się robak, co to wszystko zje i tyle pożytku z tego. Ostatnio widziałam za łóżkiem w pewnym domu zapasy cukru ze stanu wojennego. Nie zdały się nigdy nikomu  do niczego. 

I tak to, pasiemy swoje spasione brzuszyska, bojąc się zapościć przez jeden, krótki dzień. No, pojechałam. Bo przecież w piątek zaczyna się weekend, czas imprez i chlania a ja tu z postem. Że niby mięsa nie jeść? Że niby... nie jeść, tylko o suchym pysku lub chlebie i wodzie?

Co to to nie. 

Zatem czas na  jedyny słuszny wniosek. Nie czytać chorych, wrogich naturze ludzkiej i ludzkiemu duchowi treści, wykasować pasożyta w pień, zamknąć komputer i zapaść w sen. O. 


niedziela, 11 marca 2018

Dalej pusto

Doczekalim. Pusto w sklepach. Pozamykanych. Polacy nie mają gdzie zrobić zakupów. Eksperci zapowiadają fale samobójstw a, pozbawiony możliwości nabywania naród, drży z głodu i niedostatku.

Niepojęte, w jak bardzo chorych głowach mogła narodzić się myśl, by pozbawić własny naród swobodnego dostępu do dóbr, na które tenże haruje przez całe, długie dnie tygodnia. Ledwo się kończy piątkowy wieczór a całe rzesze ludzi planują odespać sobotnim przedpołudniem nieludzko ciężką pracę, ogarnąć resztą dnia chatę, by z nabożnym namaszczeniem, zasiąść niedzielnym przedpołudniem za kółkiem i w końcu spędzić z rodziną czas w jednej z wielu dostępnych dotąd świątyń współczesnego boga. Chyba jemu Moloch albo Mamona, nie pamiętam dokładnie. A tu proszę, garstka dewotów i oszołomów wymyśliła coś, na co od trzydziestu ponad lat nie poważył się nikt: WOLNE W NIEDZIELĘ DLA PRACOWNIKÓW HANDLU. Jak tak można. O ile zmniejszy się obrót tych wszystkich molochów, w których każdej niedzieli traciliśmy ciężko zarobione pieniądze??? Jak wielkie straty odnotują wielcy, zagraniczni udziałowcy, zwalniani dotąd hojnie przez lata z podatków, którymi hojnie obłożono rodzimych Polaczków???

Strasznie się martwimy o ich puste dzisiaj kabzy i jest nam naprawdę wstyd, że w swojej małostkowości i zawiści dopuściliśmy do sytuacji, w której panie i panowie z biedronek, tesców, leclerców i wielu, wielu innych miejsc, spędzają bezwstydnie czas we własnych domach, z własnymi rodzinami, zamiast służyć nam przy kasach, zapierdalać z pudłami pełnych niezbędnych w niedzielę towarów i rozliczać co do grosza, oczywiście, kasę. 


Armagedon.

sobota, 10 marca 2018

O pusto

I zeszło. Tydzień około wyra. To w nim, to koło niego, to do niego, to z niego.  Nie pytajcie o prace pisemne i sprawdziany. Leżą i czekają sądnego dnia. Tak, jak ja, jeszcze bez sił ale i bez opcji  na dłuższą 'labę'. Jakoś trzeba zarobić na ludzi i na koty i na psa.

Zima odeszła i chyba na dobre. Słyszę, że jest, czy ma być, 15 stopni. I super. I jasno, gdy jedziesz rano. Wszystko idzie ku dobremu. Jasne.

Tylko pusto. Czerwona, plastikowa miseczka stoi od rana pusta. I ta druga, na podłodze, też. Zwierzęta nie mają co jeść a ludzie śpią i mają to gdzieś.


O, nie. Kołdra idzie w górę a z kołdrą jakieś wióry. Czasu trochę mija i proszę, oto pełna miska  i jedna i druga a i pies,  dostawszy swoją szansę narobić nie na progu, merda lekko ogonem.  I kuwetą nie wali i zakupy na stole.  Niepojęte. Wystarczyło potrząsnąć kołdrą.  Ostro to ostro ale bez zbędnych słów.

Bo słowo, bez wiórów z kołdry  latającej nad sufitem, waży tyle co nic a z kołdrą i owszem, sporo. Wystarczająco.


piątek, 9 marca 2018

O

O, mam 800 wejść. Większość z Polski, trochę z Ameryki. Rosja, Niemcy, Francja i Irlandia. Inne, egzotyczne nazwy, że sama nie znam, też. Kto wy są, co? Zero komentarzy. Ładie to tak? To ja dzisiaj nic nie napiszę chociaż poranek trafił się przedni. Co się stało? Ba. Mazda, ukochana moja numer mi odwaliła. Przedni. To wszystko na dzisiaj. Zapraszam na kiedy indziej.


czwartek, 8 marca 2018

Co czynić

I co tu czynić z materii dnia, który wyłonił się zza chmury szary i ponury...

 Ledwo odrolowałam roletę a tu auto policyjne wlepia się reflektorami we mnie. Gapię się na nie. Siedzą policjanty i szykują wejście na klatę. Do kogo tym razem? Olewam. Idę zamieść wczorajsze błoto, które nanieśli wczoraj do dom barbarzyńcy. Jeszcze   swoje słodkie, błotne ślady na sanitariatach i parapetach dołożyły koty. Teraz już zeschły i został czarny piasek zewsząd. Pozamiatane. Raptem łup na holu. Otwieram drzwi a tu policjanty idą ku schodom. I, co tak, z kopa im wolno w bramę? Spojrzeli, pomilczeli, poszli  na górę a po kilku minutach zeszli. Schodami. Żywi. Może przestępców nie zastali...

Potem przyjechał, z telefonem przy uchu, Wicia.
 - O, co ty tu robisz - on do mnie. Hm. W swoim domu w łóżku? Co ja tu robię?
- Choruję - odpowiadam zgodnie z prawdą, na co on, że strasznie dużo luda po szpitalach leży i sprawdził mój antybiotyk.
-Mocny. Bierz - radzi.  Wiem. Biorę. Potem zabrał Ambriego i już nie ma tu go. Wicia. Człowiek, któremu wybacza się wszystko.

A teraz, zażywszy  pożywnego śniadania, zasiadam do lapa i mam tzw labę. Póki reszta nie wróci skądś, ja używam żywota. Tak. Na zwolnieniu to najlepsze. Używanie żywota. Już mi tak nochal nie puchnie i katar ustąpił, reszta mnie też się chyba w końcu leczy ale czuję się słaba fizycznie. Połażę trochę i do wyra z powrotem. To co tu robić jak nie używać.

Wczorajsza afera z pitami przeszła w fazę podskórną i kto wie, co tam i kiedy wypłynie. Jaki ten kraj poryty. Ludzie się bronią przed paszczą państwa, zatrudniają jednych  na czarno, na pitach  wypisują łgarstwa  i to jakoś się kręci. Ja cię kręcę.

Potem poważna rozmowa z Ikuś o tym, jak to Pan Bóg zawile świat stworzył. Że nie ma łatwo i gotowców na talerzu. Nie ma. I że człowiek, bąk taki wkręcony, co ma robić, jak nie kręcić się tu i teraz w stronę, w którą mechanizm się kręci z natury rzeczy. I że ta ludzka natura pokrętna nie mniej jest a On, Bóg, patrząc na to, co Sam stworzył zgodnie ze  Swoim pomysłem, jest jakby... odpowiedzialny... I nie chodzi o to, że ty czy ja NIE tylko o to, że jaki mamy wybór. Ano taki. Albo orzec: 'ok, masz i tak rację' albo 'sory, pomyliłeś się'. A ponieważ zrobiłeś jak zrobiłeś i nie zapytałeś nikogo o zgodę,  jedyne, co nam pozostaje to opowiedzieć się za jedną z tych  opcji.   Niemniej jednak, cóż, są konsekwencje. Też mnie to, na dzień dzisiejszy, wkurza.

Paradoksem jest to, że... jestem Jemu wdzięczna. Za to całe egzystencjalne napięcie, które sprawia, że nie jestem zwierzęciem. I że prawda jest kategorią, o którą warto się pobić. I że kłamstwo ma krótkie, obślizgłe nogi. I że miłość... Ła. Co z nią? Kto wie? Co to za jedna? Czy to wstrętna starucha zatroskana o nieskazitelność fasady czy wariatka biegnąca po piaszczystej drodze ku wzgórzu? I co tam ją spotka. Tylko, że ona nie pyta.






środa, 7 marca 2018

Pokój

Mi poleciła mi ten film z napięciem na twarzy - Obejrz. Musimy pogadać. Obejrzałam. Musimy pogadać.

Straszny człowiek zawłaszcza czyjeś życie. Życie poddane zostaje  torturze niewoli zawężonej do niewielkiej kubatury tytułowego 'pokoju' - obskurnego miejsca, do którego trafia na kilka lat  młoda dziewczyna i zrodzone z gwałtu dziecko. Teraz się zacznie. Nie powinno się było narodzić... Nie z gwałtu. Jednak ten chłopiec, z jednej strony rzeczywiście pozbawiony świadomości istnienia zewnętrznego świata a z drugiej otoczony stałą obecnością i niezwykle mądrym wsparciem matki, tracąc co traci, zyskuje, co zyskuje. Żyje. Rozwija się i daje swojej matce nadzieję. Dziewczyna, czekając kilka lat aż chłopiec dorośnie na tyle, by mógł zrozumieć tragizm sytuacji, w której się znaleźli i był w stanie wykonać trudne zadanie, które ma szansę przywrócić im wolność, zapewnia synowi na maksa, w tych podłych warunkach, szczęśliwe dzieciństwo. 

Sama  poddana jest opresji wyjątkowej. Z jednej strony, pokochała swoje dziecko i robi wszystko, by z dnia na dzień, przez całe długie lata, doświadczało ono tyle dobra,  ile jest możliwe w warunkach tak uwłaczających. Cały ich świat to oni, cztery ściany, podstawowe sprzęty, podstawowe wyżywienie i telewizor.  Dochodzący psychol, który jest niechlubnym autorem tej koszmarnej sytuacji, ma problemy z pracą i zapewnieniem rosnących oczekiwań budzącego się apetytu na życie małego chłopca. Matka, z jednej strony apatyczna i odjechanie przygnębiona, z drugiej  zdecydowanie,  za wszelką cenę, chroni chłopca i negocjuje dla niego  warunki rozwoju.  

Teraz ostry spoiler. Wydostają się. Wracają do normalnego świata, by po traumie, zafundowanej obojgu przez zboczeńca, który uprowadził, zgwałcił i uwięził dziewczynę, stanąć oko w oko z normalnym światem.

 I to wszystkich zaboli. Dziewczynę, dziecko i tych, do których powróci.

Do końca filmu nie pozbyłam się uczucia, że dusza uszła mi i tkwi na ramieniu bo każda kolejna chwila mogła odebrać obojgu to, co udało się  z wielkim trudem utrzymać i rozwinąć - pomimo koszmaru, pomimo przygnębienia i pomimo starcia ze światem, który poszerzając nieskończenie wymiary życia, stawia wyzwania, których można nie zrozumieć i nie umieć sprostać.

Piękny, przejmujący obraz miłości, niezależnej od zła, które wdarło się w przestrzeń prawa do nietykalności. Polecam. Ale przygotuj się psychicznie. To  film nie na czas resetu czy relaksu.

https://www.cda.pl/video/1994034fa

Jak żem

Jakżem napisała wcześniej, byczę się. Cwaniara, chciałam nie wydać na antybiotyk. Wiecie, czosnek, imbir... A tu proszę bardzo. Nie pojmuję, dlaczego na recepcie 100% do płacenia? Co z kwestią mojego ubezpieczenia? I niestety,  wracają wszystkie objawy sobotniej jazdy, telepie, trzepie a na oskrzelach nie lepiej i nie lepiej. Jakby gorzej. Co robić. Mi przyniosła mi z rana leki, zażyłam ten trzydniowy i z jakimś optymizmem wyglądam rozwoju dnia.

Co mnie rozjuszyło ostatnio, to pit jeden. Otóż, okazuje się, że, nie wgłębiając się w personalia, jedna taka firma wystawia  takim jednym chłopcom pity z kwotami, których nikt nigdy nie widział na oczy i w/w firma mniema, że tak się da. Rozpisała jakieś dziwne dochody na ludzi, którzy  koło takiej kasy jeszcze nie stali i... No właśnie. Można coś tam się 'machnąć'  - w 'tymkraju' ciężko zwykłym szarakom ale o 1000% więcej??? Krótko mówiąc, szykuje się niezła jazda bo, co jak co, ale niektórych chłopców niektóre cwaniaki wałować nie będą.

Zatem, bycząc się jak rozjuszony byk, wyglądam za okno, za którym szarość aury nie raczy nastrajać optymistycznie. Z drugiej strony, nadchodzący wielkimi krokami Dzień Kobiet to, oczywiście, powód, by nie dać się szarości i przeciwnie, dać się porwać radosnemu nurtowi płynących ulicami mas kolorowych tulipanów. 

Niech hasłem nadchodzących godzin będzie zatem, pozbawione feministycznych uprzedzeń hasło: Panie po tulipanie a panowie zapłaćcie.

Niech się dzieje to, co ma. Dobrego dnia.

poniedziałek, 5 marca 2018

Tak jest

Otóż, tak jest. Zarejestrowałam się. To było naprawdę wydarzenie. Jakżem zajechała do przychodni na siódmą rano, to kolejka czekała nie na zewnątrz przychodni, jak drewniej bywało, tylko       w e w n ą t r z. Niewiarygodne. To się grzecznie ustawiłam w kolejce za młodym, przystojnym, przeziębionym  panem i odczekałam swoje. Po mnie, jak i przede mną, przybyło moc naroda. Mizerne, harlejące, o kulach i o własnych nogach. Głupio tak nie ustąpić krzesła pani z kulą ale nikt poza mną na to nie wpadł. Nie, żebym się chwaliła, bo czym, ale co z wami ludzie. Że Kula bliźnią z kulą zrozumie??? Równo, a właściwie z kilkunastominutowym opóźnieniem, panie zaczęły rejestrować. Kolejka  ustawiła się przy kontuarach i mysz, psze państwa, nie prześlizgłaby się przez ten zwarty kordon pacjentów. Nikt. Z kulą, nie z kulą, starszy, młodszy. Każdy swego miejsca pilnował jak ognia. I ja. A jak.

Potem...Po prostu buła z masłem. Byłam ostatnia do załapania na wizytę. Perfidnie, zapytałam na odchodnym, czy rejestrują telefonicznie... O ludzka naiwności. - Sama pani widzi - odpowiedziała naprawdę miła pani z recepcji. Oczywiście, sama widziałam i nie radzę rejestrować się telefonicznie. Niedoczekanie.

A ja postanowiłam odchorować swoje. Wziąć zwolnienie na ile doktor da i po prostu leżeć bykiem, krową, cielakiem,  czymkolwiek. Jeszcze muszę bardzo choro wyglądać, żeby doktor nie pomyślał, że symulantka ze mnie i leń do roboty...

I się, owszem, cieszę, że mogę na zwolnieniu dostawać wynagrodzenie bo w 'tymkraju' ludzi za nic mają i wielu rodaków normalnie, jak zachoruje, to NIC. Nie robisz, nie płacimy. Chcesz jeść albo kupić leki??? Radź se, zasmarkańcu. Na szczęście, te tzw stawki minimalne PiS podniósł do jakichś w miarę realnych kwot i wiem z autopsji, że to się rzeczywiście przełożyło lekko na jakość życia. Lekko. Jak masz umowę o pracę, to milcz. Nie wiesz, że nie wszyscy mają prawa pracownicze i to się dzieje tu i teraz a nie sto lat temu w Anglii. Sto pięćdziesiąt.

O ile mi wiadomo, zima odpuściła. To dobry znak dla mnie. Tak jest. Posprzątam chałupę, hydraulik zamówiony. Nie jest źle. Może sterta z łazienki w końcu zacznie stopniowo topnieć. Oby pan się sprawił i zostawił mnie w pogodnym nastroju. Jak masz dobrą pralkę, milcz. Nie rozumiesz, co to znaczy wyciek ze ściany i tysiąc prób własnym asumptem. NIC z tego. Trzeba fachowca i trzeba zabulić. Pozostaje mi życzyć sobie pana o wysokich kompetencjach i nie aż tak zapierającym dech w piersiach cenniku...

Przybywaj hydrauliku. Tak jest.

O szczęśliwości szczęśliwych. Żyć.



I znowu, po edycji nierówno. Trudno.



niedziela, 4 marca 2018

Się wkurzyć

Nie to, że puszczam byle jak zedytowany tekst. Cholerny blogspot nie chce nic edytować. Próby ponowię.

Zawirowanie

Jeśli zawirujesz świat, jakikolwiek, stanie się kulą. Idealną w kształcie, pobrużdżoną na powierzchni. Czym? I to jest dobre pytanie.

Czy lądujesz 300m p.p.m czy gdziekolwiek indziej, nie ma to większego znaczenia. Jakieś, owszem, ale niespecjalnie istotne.

Kula wydaje się obiektem zewnętrznym. Idealna w swoim doskonałym kształcie kusi podwójnie: określonością, a więc, przewidywalnością powierzchni i niepewnością wnętrza. Można na nią patrzeć z zachwytem i zaryzykować. Można na nią patrzeć z zachwytem, bez świadomości podjętego ryzyka. Kula jest bezpieczna i groźna. Spokojna i pełna wewnętrznych wirów. Nieważne, co zdecydujesz. Stojąc obok już podjąłeś decyzję, od której nie ma odwrotu. Kula cię wwiruje za pomocą bruzd widocznych na powierzchni. Jak czarna dziura, pochłonie twoją świadomość i ubezwłasnowolni twoją wolę. Przestaniesz ogarniać, co jest prawdą a co wymysłem twojej zaburzonej wyobraźni. Najgorsze jednak będzie to, że motorem generowania rzeczywistości nie stanie się rezerwuar dobrych  projektów pamięci ale mroczne zasoby strachu. 

Kula czyni strach realnością. Czy jest czymś jeszcze czy też w obrębie doskonałego kształtu jest miejsce wyłącznie na jedno? Żeby się przekonać, trzeba by podjąć autonomiczną decyzję. Kula nie pozostawia ciebie bez niczego.  Brawurowa ciekawość, poprzez którą wchłonęła cię kula, wyposaża cię odpowiednio. Przeżywszy spektakl zderzenia się ze swoim najgłębszym ja, musisz jeszcze zdecydować, czy ta wiedza czyni cię mocnym. I w jakim sensie. Bo, nie rozumiejąc mocy, można nie sprostać jej potencjałom i wyzwaniom przyszłości. Ale wybór to wybór. Jest jeszcze druga opcja. 

Trójka naprawdę dobrych aktorów pokazała niezły kawałek kina. Jeśli pozostaniesz z kilkoma myślami nad nędzą i wartością życia, w którym idzie o coś więcej niż pozostanie na powierzchni, dwie godziny oglądania 'Sphere' nie będzie stratą czasu. Stone, Hoffman czy L. Jackson to sprawdzone referencje. Polecam.



Large 35cm Stainless Steel Mirror Sphere Gazing Ball Garden Ornament (2)


https://www.cda.pl/video/17460557e