poniedziałek, 27 września 2021

Się?

 Się pochwalę. Rzeczywiście, Bóg jest wielki i patrzy na to, co stworzył okiem miłosiernym i z, zauważalnym  ludzkim umysłem, zrozumieniem. Ja się pałuję, jak tu przewalić 35 godzin tygodniowo z matmą na ty i nie odjechać a tu szef podjeżdża na przerwie i pyta, ile mi zabrać i które. No? Co powiecie? Zabierajcie, co chcecie a najlepiej klasy trzecie. Nie, żebym miała jakieś dąsy czy preferencje ale łatwiej, po prostu, mi będzie. Alleluja i do jutra:)


niedziela, 26 września 2021

 Poniedziałek 7.45. Do piątku 15.20 sporo czasu. Dobrą jedną trzecią w pracy.  Dam radę. No i cóż. No i szlus. Do roboty. Panie na Niebie. Niech nie zabraknie w tym Ciebie. 



poniedziałek, 20 września 2021

i tyle i nie tyle

 Nie wiem, co mi się stało, ale piszę ostatnio mało. 

Ciasno. Duszno. Wzrok w mrok.

Coś mnie utyka w oddychanie jakby tak zmieniało się na nie.

Tak naprawdę, łzawię.

Uciec. W oddech. Miejsce. Przestrzeń.

Okej. Jesień.

Świat mnie ukłuł, użądlił, upodlił.

A ja nic. Żyję.

I dlatego, ważność straciło wszystko, co niby było

a ja żyję chwilą. 


Teraz dokładnie dzieje się wszystko

przebaczenie zapomnienie odcięcie

i chory kot i twoja  łza

i pytanie czy tutaj czy tam


I Boskie miłosierdzie

i może zrozumienie

i tysiąc pytań 

i kwita

i żyj bo w zamian jest tylko śmierć

oszustka co chce cię zwieść


miał być wiersz

oto jest





sobota, 4 września 2021

Pognało

 Zakopianka. Korek. Sobota wieczór. Co będzie jutro? Ale wcale nie wybrałam się w Tatry. Odbierałam pod Tarnowem utkniętą z zepsutym sprzęgłem mazdę. Naprawdę. 

To wyszliśmy nocą  z domu o północy wczoraj, Ambro i ja i w pociąg. Przed ósmą wysiedli my w Tarnowie. Podróż spoko ale niewygodnie. Potem z ziomkami ogarniali my, co dalej, czyli, jak dalej do Rzepiennika Strzyżewskiego do warsztatu po naprawione  auto. Ano wyszło, że trzeba nam pociągiem na Piwniczną i zrobi się bliżej znacznie. Potem z buta albo taksówa. Ja bym i szła ale młody był jakiś na nie tak. Zgadali my taksiarza, co się nieco nudzi na codzień i dobrze. Auto my odebrali i do Białego Dunajca zajechali. Kombinacja na cacy. Tam żem zostawiła i auto i Syna i oto jestem w drodze do domu, w zakopiankowym korku. Nie mój problem tym razem tylko kierowcy flixbusa. Luzik. Muza. I zachodzące z prawej słońce.

A oto co się dzieje na białodunajcowej chacie. No, bracie...





środa, 1 września 2021

Wiedział

 Jest taka jedna scena w 'The Chosen', która mnie powaliła. Wyżłobiła we mnie swoje rany i w jakiś sposób zostały. Dziwne rany, które bolały i, jednocześnie, dogłębnie pocieszały. 

Wieść roznosi się po okolicy o niezwykłym Cudotwórcy. Ludzie ciągną za Nim ze swoimi nieutulonymi biedami i szukają ratunku. W jeden z takich dni Jezusa wycina od rana do nocy. Uczniowie spędzają dzień w obozie i, od czasu do czasu zaglądają do Niego. Czy daje radę, czy wraca, ile jeszcze ludzi czeka, kiedy skończy. Czas się dłuży a Jego nie ma i nie ma. Jego nieobecność skazuje ich na siebie. No i się zaczyna. Jak w każdej rodzinie. Najpierw spokojnie, potem coraz bardziej ochoczo, potem całkiem wojowniczo aż, można rzec, skaczą sobie do gardeł. Ostro. Każdemu można wywalić w twarz, jakim to niecnym zerem jest. Jednemu to, drugiemu tamto. Zdzierca podatkowy, zdrajca rodaków, prostytutka, oszust, cwaniak. I wiele innych. Brzytwy latają w powietrzu i tną. Myślisz sobie, ładnie. Ładni uczniowie. No ale, sory. Do kogo poszedłby Jezus dzisiaj? Do ciebie? Do mnie? Do biskupa? Do polityka? Do patola sąsiada? Obawiam się, że byłoby ciężko. Zjada nas  bezradność,  bezduszność, pycha i swoja racja. Nie wiem, do kogo by poszedł i kto byłby w stanie usłyszeć. Tak, jak mi się wydaje, że do mnie, tak tobie, że do ciebie. Tacy jesteśmy zauroczeni sobą i pewni swojego. Tacy tępi na prostą prawdę Ewangelii, jak Faryzeusze na nauczanie Jezusa wtenczas. Więc poszedł wtedy do tych, którzy byli tacy jak my. Nieokrzesani, zadufani w sobie, kombinujący po swojemu. Niepojęte, ile trzeba było Jego cierpliwości, by z tych opornych ludzi wykrzesać krztynę zrozumienia dla swojej misji. Ile nasłuchał się szemrania i ile musiał po ludzku sam ogarniać, by ta żałosna karawana, którą powołał, nie rozpadła się po drodze w drzazgi zniechęcenia i utraty wiary. 

I, gdy tacy zajątrzeni, rzucają  w siebie coraz cięższym kalibrem, w ten zachodzący rdzawym słońcem dzień, pojawia się On. 

Pewnie usłyszą kazanie o tym, jacy naprawdę są. Należy się.

No nie. 

Prawda jest cudem, który nie musi udowadniać, że jest. Po prostu. Jest.

Dlaczego nie poszedł do Faryzeuszów? Ależ poszedł.

Tylko, że oni wiedzieli lepiej. 

Ta żałosna karawana nie. I On to wiedział.