sobota, 22 czerwca 2019

Cicha woda na wyrypie

W tytule to nie nazwa własna. Taka metaforka, zrodzona dosyć wysoko w Taterkach, gdzie dociera ten, kto się uprze, zada sobie pewną, calkiem konkretną fatygę, zostawiając wygodę nizin innym. Tylko po co to robic? Dla jakiejś metaforki?







Są mądre książki taterników i teologów, w których autorzy dzielą się swoimi osobistym stykiem z górami i tym, co im sami oddali i w zamian otrzymali. I warto je czytać, by... No właśnie. Nie złapiesz bakcyla, czytając książkę i na tym poprzestając. Zawsze będziesz tym, który mógłby przeżyć   s w o j e   ale nie przeżyje, ograniczając się do powierzchownej degustacji tego, czego prawdziwie zasmakowali inni.

Góry czynią w tobie przemianę. To wszystko, co zdawało się wystarczające na dole, maleje w nieistotność. Czyste, suche buty, przestają być czyste i suche. Skaczesz z początku jak kozica, chcąc  zachować  choćby najmniejszy ułomek komfortu, by zrozumieć, że nie ma o co pruć się. Komfortu nie będzie a ty będziesz stąpać dalej, niezależnie, ile potoków będzie do przeskoczenia i błota po kostki do przejścia. Potem wychodzi słońce i znikąd   pojawia się ciepły wiatr. Mokre ubranie przesycha a błoto z butów odpada. Idziesz dalej, zadowolony, podziwiając słusznie przecudne widoki, by natknąć się na ścianę z kamieni. Może podejdziesz, może  zawrócisz. Jak się wrócisz, dobrze. Swoje widziałeś. Jak podejdziesz, dostaniesz to, czego niżej nie było. Twoim oczom ukaże się cicha, niezmącona, przezroczysta woda górskiego oczka, z  rozsypanym na brzegu dywanem kwiecia. Zachwyt wynagrodzi wcześniejszy trud. No i pytanie? Czy to tyle czy też jest coś dalej, za następną ścianą pnących się ostro w górę kamieni? Raptem, odwracając wzrok w bok, zauważasz, pokrywająca wszystko od dołu czapę mlecznej mgły. Robi się zimno, widoki giną. Co teraz? Czy przesz dalej, bo tak ci każe własne ego czy mówisz: ok, tyle. Tutaj jest moja granica i tutaj teraz zawrocę.  Gdzieś, na tym górskim szlaku, rodzą się warte uwagi przemyślenia. Co po co w życiu robię? Co jest moim motorem, który napędza  styl życia, który wybrałam i czy to jest to? Wszystko, czego doswiadczamy mija.  I miłe i niemiłe. I trudne i łatwe.  A ono, życie, trwa, niezmącone rwącymi potokami aktualnych stanów i sytuacji. 

Góry, jak dasz im szansę, odkryją głębie, których dotychczas nie znałeś i pozwolą rozpoznać to, czego dotąd nie rozpoznałeś. Rozbudzą w tobie apetyty na więcej, budząc uśpione dotąd potencjały. I pokażą ci twoje granice. To pewne. A jednak, nie zadowolisz się tym i wrócisz. Bo w górach, w ich pięknie, potędze, zmienności i mocy jest Bóg, który wydaje się bliższy niż gdziekolwiek indziej, niżej.

sobota, 15 czerwca 2019

Jajo


Kiedyś oglądałam straszny film pt. 'Jajo węża'. Chyba obejrzę go sobie ponownie. Nie pamiętam  fabuły i wielu szczegółów. Pamiętam ogólne wrażenie klimatu, o którym film opowiada. To jest mroczne kino, bo opisuje mroczną rzeczywistość.

Wyobraźcie sobie syte społeczeństwo. Na tyle syte, że można w nim wzbudzać aspiracje wyższego poziomu niż instynkt samozachowawczy i na tyle manipulowalne, że skłonne zapłacić każdą cenę za osiągnięty poziom, nazwijmy, bezpieczeństwa. Ale może bardziej chodzi o wygodę, potrzebę nie wyróżniania się, jeśli trzeba zapłacić odwagą cywilną,  czy wyróżniania się w oczekiwany i  gratyfikowany przez aktualnych inżynierów 'ładu' społecznego, sposób. Społeczeństwo to ogromny potencjał. To ludzie i mienie. Ludzi trzeba przysposobić, by byli skłonni wpisać się w system zależności. Dzisiaj środkiem uzależnienia stał się bank. Przeciętny obywatel Europy, tudzież Polski, nie poradzi sobie bez kredytu. Laymanowi, którego należy wpisać w schemat, należy wygenerować takie warunki, by musiał, celem uzyskania niezależności, uzależnić się. I tak, nie stać Cię na zakup mieszkania więc zwracasz się do banku. Bank cię obwaruje takimi warunkami, byś dyszał i płacił za swoją 'niezależność'.  Nie daj Boże nie dasz rady. Bank cię zje. Zatem, oddajesz bankowi większość tego co zarobisz i cieszysz się swoją 'niezależnością'. Ale, jak sam widzisz, nie jest to prawdziwa niezależność, bo twoja własność nie należy do ciebie. Może, jak ci dobrze pójdzie, za trzydzieści lat będzie. Natomiast na chwilę obecną i wiele następnych,  twoją krwawicą karmi się sytsze od ciebie grono finansistów i ma cię w garści. I za ciebie kreuje porządek społeczny. Bo ty, zagoniony do roboty, ale, w swoim mniemaniu, dobrze ustawiony, nie masz czasu skminiać realiów i żyjesz teoriami, podsuwanymi ci w  wielkiej telewizorni, przez tych, dla których jesteś użytecznym pionkiem. Wcisną ci wszystko. Że gówno pachnie a prawda jest względna. Ok. Że człowiek ma sto płci i może, w związku z tym, tworzyć płcie z wszystkiego. Dlaczego nie. W takim razie, chlaśnięty tęczową flagą po mordzie, będziesz milczał, bo nie jesteś przecież średniowiecznym homofobem, dla którego człowiek, to mężczyzna lub kobieta a małżeństwo to wymysł ciemnego kościoła dla szykanowania kobiety. Nie. Nie będziesz ciemnotą i pójdziesz za tęczowym sztandarem, który Boga wyrzuca na śmietnik a na Jego miejsce usadawia waginę. I jest cooooooooool. Czy to jest wolność a ta potworna samowola to miłość, której zdewiałą imitacją kolorowe plakaty torpedują coraz nachalniej naszą świadomość. Miłość to nie zgoda na wszystko. Miłość domaga sie odpowiedzialności i stawia cele dalsze niż chwilowe zaspokojenie pierwotnej potrzeby. Tymczasem   jajo węża dojrzewa. Kiedy nabierze dość sił, by przebić się przez skorupę ciemnych wieków i przynieść ludzkości wyzwolenie.

Poprzednio, osiemdziesiąt lat temu, ludzkość, zmanipulowana i utrzymywana na odpowiednim poziomie uzależnienia  i strachu, zezwoliła na faszyzm. Popłynęła niewinna krew. Dużo. Hektolitrami. Dzisiaj, za zamkniętymi drzwiami gabinetów kreatorów współczesnej inżynierii społecznej, kreowana jest wizja powtórki tamtego projektu. Księża już są na celowniku. Dobrze. Czas na niepokornych, nieposłusznych i myślących po swojemu przyjdzie. Jak wtedy. Cierpliwości.

niedziela, 9 czerwca 2019

Niedziela



Siódmy dzień tygodnia, czyni  dzień woła, którym jestem, niedzielą.  Chyba, że sama uczynię ją czymkolwiek. Wtedy zostanę nadal wołem, po uszy w robocie.

A tu proszę, kawusia w ulubionej, wyszczerbionej filiżanusi, ja w betach, bezczelnie nie robię nic ważnego. I nie zamierzam. Niekupiony makaron pozostanie na sklepowej półce i nikt z jego braku się nie skicha. Przeżyjemy. Po prostu, o porcję makaronu, mniej zjemy. Naprawdę, się da.

Potem, jak już wyleżę się do woli, wezmę psisko i pogonimy na wały, trenować wytrzymałość. Trawa, oblana słońcem stanie się moim kocem i legniemy tam, trochę.

Pewnie przy obiedzie zbrukam nieco ręce. Od wszystkiego nie ucieknę. Trudno. Się rodzinnie go zje, się sprzątnie, by do środy nie gniło i nadal powinno być miło.

Na Mszę sobie pójdę studencką,
późniejszym wieczorkiem, na spokojnieńko.  I naprawdę, w torbę z papierami nie zajrzę. Ani mi to w głowie, panie i panowie.

 Niedziela to dzień święty a bez dnia świętego życie człowieka staje się byleczym.

sobota, 8 czerwca 2019

Hm

Ranliwość. Hm. Termin ten znalazłam na blogu 'frmateuszocd.wordpress.com'. Przecudny tekst o rzeczach, które nam, współczesnym wnukom wieszczy i bojowników o wolność, umykają w świecie, naznaczonym pieczęcią     d o z n a n i a. Nie przeżycia, ale doznania, którego źródłem jest ludzka zmysłowość. I tak, potrzebami, które wpełzły na piedestał naszej piramidy ważności, stały się te,  związane z fizycznością człowieka: sytość, seks, błogostan. 

Dizajnerzy projektują od lat ciuchy coraz bardziej odsłaniające ciało. I ta tendencja zmierza chyba do totalnej nagości. Powszechnie zaakceptowane dziury w ubraniach, początkowo tu i ówdzie, dzisiaj sprawiają wrażenie podstawowych elementów, z których ubranie się składa. Kilka łat, powiązanych luźnymi włóknami czyni z kiecki czy dżinsów krzyk ostatniej, czy tam pierwszej, mody. Kryteria estetyczne i, użyję tego ciemnogrodzkiego sformułowania, skromność, stały się nieistotne, niemodne, niewskazane. Oczywiście, trendy w modzie, przekładają się na  obyczajowość. Z naszego życia powoli ale sukcesywnie, znikają kategorie, które kreśliły ramy życia naszym przodkom: patriotyzm, odpowiedzialność, wytrwałość. Stajemy się obywatelami totalnej wioski, ja bym rzekła, wiochy, bez odniesień do przeszłości i własnych korzeni, które czyni się zbędnym  balastem blokującym 'prawdziwy postęp'. Dorzućmy do tego to potworne przekłamanie w temacie zabijania. Jesteśmy świadkami akceptowania śmierci, jako 'pokojowego' rozwiązania doraźnych problemów czy trudności. Decyzja o aborcji jest   z a w s z e    odebraniem życia niewinnemu człowiekowi. Coraz powszechniejsze sięganie do eutanazji powinno dać nam do myślenia. Niedawno eutanazja była pomysłem na cierpienia nieuleczalnie chorych, którzy niejako sami mieli chcieć skończyć swoje cierpienie. Okazuje się, że nie koniecznie. Że można eutanazją załatwić depresję młodej dziewczyny. Jaki problem? Sama chciała? Ok. Nie. Nie znajdziemy, my wykształciuchy dwudziestego pierwszego wieku sposobu na to, by człowieka w depresji odwieść od samobójstwa. Chce to chce. Spoko. To co nas powstrzyma od proponowania eutanazji w innych sytuacjach, kiedy bardziej 'oświecone' gremium uzna zasadność takiego rozwiązania? NIC. Nic nie jest w stanie powstrzymać ludzkości, która dla zapewnienia sobie swobody konstruowania prawa 'moralnego' sięga dzisiaj do złych źródeł. 

Odrzuciwszy  Dekalog, stajemy w sytuacji bytów pozbawionych wrażliwości, która z człowieka czyni(ła) człowieka. Zarzucamy pomysł wypisany na kartach Biblii, że mężczyzną i niewiastą uczynił Bóg człowieka i czynimy mnogość  innych płci. Bóg się pomylił. Zarzucamy sposób budowania relacji intymnych jako naturalnych wyłącznie pomiędzy kobietą i mężczyzną i promujemy homoseksualizm. Myślicie, że jest na to jakaś granica? Nasze dzieci i wnuki będą żyły w świecie, w którym poślubia się psa, kota, drzewo, kamień. To jest nienaturalne, niewpisane w naturę człowieka ale MY przecież wiemy lepiej od Boga, który w temacie homoseksualizmu, na kartach Biblii, wyraził się jasno.

I tak, gdyby założyć, że tego Boga nie ma, że wszystko, co możemy przeżyć, zamyka się w jakimś tam czasie naszego ziemskiego życia, to wszystko, co proponuje nam świat, byłoby cool. Mogę wszystko, co czyni mnie na tę chwilę 'szczęśliwym', zaspokojonym. Nie ma odpowiedzialności i oglądania się na skutki. Bo ważna jestem tylko JA i moje potrzeby tu i teraz. Reszta po prostu NIE ISTNIEJE. Nie na tyle, by się tym przejąć a co dopiero zaangażować. 

Ale, gdyby założyć, że ten Bóg jednak istnieje i czyni mnie odpowiedzialną za    w s z y s t k i e   świadome decyzje i wybory, to propozycja świata jest po prostu zgubna. O. Mateusz wykuł pojęcie 'ranliwość'. Jak rozumiem, jest to i skłonność  ludzkiego serca i zgoda człowieka  na przeżywanie  cierpienia. Nie powiem, że oferta życia tam ukazana, jest dla wszystkich. Nie. Niemniej jednak wielu może z niej wiele skorzystać, poddając swoje dotychczasowe wybory refleksji możliwej wyłącznie w warunkach pokazanych we wspomnianym tekscie. Jest on tak niesamowity, że nie pozostaje mi nic innego, jak polecić go tutaj, bez zbędnych komentarzy, co czynię, życząc owocnej lektury:

https://frmateuszocd.wordpress.com/2019/06/04/ranliwosc-sila-kochania/?fbclid=IwAR3n5xSMblRXe6TQOD9i6UV542uI2v0fD5Ylmtrjae36Nh0CKCNK4oeVkOY