Nieobecność
W się
Czas przepłynął
Tak był tu Anioł
ale oniemiał
Zwołał pozostałe
i uszły
gdzieś w sens
Teraz tylko ciemna noc od Jana
bo jeśli i nie to
to amen
To, że życie cieszy. I boli. I nas zlewa i my je. I że i tak chcemy, by trwało i na coś się ostatecznie zdało. Coś. Wieczność.
Pomimo upływu czasu, nie wiem.
Wiem coraz mniej z cieniem lub całkiem bez zrozumienia.
Wystarcza pies z cieniem.
I człowiek z psem bez swojego cienia.
Nawet cień sam bez człowieka
Z psem i jego cieniem.
Ewentualnie stopy dziwnie odziane
Pomiędzy bezruchem a jakimś innym stanem.
Na horyzoncie
Pomiędzy linią nieba a morzem.
Obłok, który nie jest obłokiem.
Nie wiem
Co z tego wszystkiego wynika
I ku czemu zdąża.
Dziecko we mgle.
Panna bez oliwy w lampie.
Nie dziwcie się
Mam trudne życie
Zawiodło wszystko co mogło
I sama siebie zawiodłam
Teraz kosztuję smutek
I spijam pustkę
Miało być jakoś inaczej
Że jednak coś dla nich znaczę
Matko ze wzrokiem pustym
I pokonanym sercem
Napij się wina. Nie patrzą
I nie przeczytają
Znajdź sobie jakieś życie
albo jego substytut
A jeśli umiesz liczyć
to dobrze.
Droga do Balalau na wyrypie w Fogaraszach nie przyniosła specjalnych sensacji. Wchodziliśmy i schodziliśmy aż dotarliśmy na miejsce. Tam szybka ewakuacja, zgrywanie z autami i droga, przez te pustawe ale piękne, rumuńskie, a potem o niebo bardziej zagospodarowane, węgierskie ziemie.
Po powrocie skontaktowałam się z koleżanką z poprzedniej pracy, ot, tak, przy jakiejś okazji. Pomimo obiektywnych trudności, których natury nie przywołam tutaj, nasza grupa przedmiotowa znalazła sposób na wzajemne wspieranie się, co, wydaje się, zaowocowało zalążkiem przyjaźni. Chętnie wracam do tych kontaktów i podczas jednej z rozmów dowiedziałam się, że moja koleżanka również była na wyrypie w Fogaraszach. Też z dobytkiem na plecach, który niesiesz po graniach, niezależnie od pogody i innych okoliczności Też im lało i grzało, więc, ogólnie, standard. Było to kilka lat temu ale takiego doświadczenia się po prostu nie zapomina. Opowiedziała mi ona niesamowitą historię. Kto bywał na wyrypach z dobytkiem na plecach, ten wie, że to nie żarty. Bierzesz naprawdę przemyślane rzeczy tak, by nie dźwigać zbędnego balastu. Baby to wiedzą, bo muszą ostro skminiać, które malowidła i pachnidła zostawić jednak w domu, by nie zatyrać pleców na grani. Pewnie faceci też mają swoje dylematy. Co wpakujesz, musisz nieść. Chcesz, czy nie chcesz. Yes. No i tak właśnie było też z moją koleżanką. Któregoś dnia trafiła ona ze swoją ekipą do schronu albo schroniska, nie pamiętam, a to na miejscu duża różnica. No, w każdym razie, wylądowała też tam grupa Rumunów. Byli oni skromniej wyposażeni, mieli, ogólnie, rzeczy gorszej jakości, bez bajerów, teraz powszechnie stosowanych, ułatwiających poruszanie się w górskich warunkach. Zwykłe plecaki, przemoczone i ciężkie. Gdy już się rozsiedli wygodniej i ogarnęli z ulewy, jeden z nich wziął swój plecak, otworzył i...
Chciałabym kiedyś tego człowieka poznać. Wyciągnął on z tego przemoczonego plecaka ciężkie, zdobione szachy... Ludzie. To j e s t mistyka. Inna rzeczywistość. Dla takich chwil się żyje, gdy widzisz, że drugi człowiek dźwiga swoją pasję na plecach w strugach deszczu na grani Fogaraszy.
To wszystko. Dobrego dnia. Pomimo wszystko, życie ma smak.
Precz. Idź precz.
Do cholery.
Nie ma usprawiedliwienia.
Nie będzie.
Fakt. Tylko Boskie miłosierdzie.
Proszę. Zagość. Zobacz. Zrozum.
Daj sobie spokój. Zamilcz.
Jeśli wierzysz w Boga, módl się.
Nadchodzi pomsta.
Musi.