środa, 27 maja 2020

Nie ma słów by oddać prawdę
o pogardzie

gdy truje jadem
i bez życia kładzie

Takie nic zlep słów
i gestów
i po tobie
człowieku

gdy patrzysz złym okiem
i śmierci życzysz
sobie

gdzie jest niebo Boże odległy
czy anioły  wszystkie poległy
że na nędzę nikogo
by się zwrócić do kogo

takie nic
podpełza
by truć
perły się toczą po posadzce

morderco
oszczerco

lepiej dla siebie
skamień


poniedziałek, 25 maja 2020

Zdanie warunkowe

Ludzie  mówią, że żyjemy w czasach apokaliptycznych. Że już  dosyć 'tego dobrego' i czas zapłacić za życie na krechę. Z drugiej strony, chore trendy obyczajowe rozpleniają się bez ograniczeń, ubierając swoje pomysły w bezpieczną terminologię alternatywnych rozwiązań.  Stare do lamusa, a nowym po mordzie wszystkim, jak kichą z kaszanką czy jadasz czy nie. Żreć i akceptować. I w tym nie ma nic nowego, bo nowe rodzi się tylko w umysłach wolnych od chciwości  i konformizmu. Zdolnych rozeznać szerzej niż każe zaślepiona emocjonalnie racja, ta czy tamta.  

Ziemia jest ostro zdewastowana, wytrzebiona i traktowana jako sezam.  W unijnych gabinetach narzucono narodom absurdalne standardy. Cały świat pokrywa się plastikiem. Wszystko w jednorazowych foliach. Niewiarygodne, ile śmieci produkujemy. Ziemia tego nie przerobi. Jej zasoby, póki co, pozwalają możnym mnożyć sumy na kontach a reszcie żyć w poczuciu dostatku. Poza, oczywiście nędzą rozległych rejonów, która, pomimo rozwoju technologii i możliwości transportu, do końca nie odpuści, bo ludzka chciwość sytych nie pozwoli przebić się pomysłom o ludzkim solidaryzmie. Dlatego zabija się potrzebę myślenia codzienną papką podaną na tacy ekranu. Żeby istotne zmiany nie zaszły a śmietnik naszych umysłów nie szukał 'dziury w całym'. Byśmy nie zauważyli,  że świat sam staje się dziurą...

Dynamizm zmian czyni nas pogubionymi, niezorientowanymi. I o to chodzi. Wyłączone światło sumienia nie będzie zakłócać procesu wdrażania 'nowego', starego jak świat, 'ładu'. A my mamy swoje osobiste powody, by go wspierać. I to jest, rzeczywiście, droga do Apokalipsy.

Wyłączmy telewizornie. Przyjrzyjmy się  sobie samym. Własnym dzieciom. Żonom. Mężom. Rodzicom. Sąsiadom. Tu i teraz. Potem będzie za późno. Bo, gdy pozwolimy zasnąć sumieniu, chmury spowiją wszystko, słońce zniknie i zapanuje czeluść. 

To jest zdanie warunkowe. 





sobota, 23 maja 2020

Frajda

Tak. To może być frajda. Czas, komp, net. Całe lata w biegu a teraz raptem postój. Nawet wyjść można a jak wyjedziesz to w sumie też ci skoczą. Trzeba być głupcem, żeby tego nie docenić. I nie wykorzystać.

Więc szukam, serwuję i znajduję. Ostatnim odkryciem jest filmoteka z czasu socjalizmu. Oczywiście, technika trąci myszką ale to kino jest interesujące. Nie ma masy krwi i bryzgających mózgów po ścianie, tudzież nachalnego fizjologiczną dosłownością seksu. Klasa tych filmów tkwi w dialogach, które oscylują wokół materii życia ukrytej pod powierzchnią zwyczajności, czy bardziej, normalności. Albo 'normalności', postawy akceptowanej bo wygodnej dla wszystkich. Nie budzącej pytań. Bezpiecznej, pasywnej, z wąskim i przewidywalnym  wachlarzem możliwości ewentualnych poszukiwań własnych celów i sposobów ich realizacji.

A tu raptem wyłom. Facet spędza czas na dworcu, bo tak. Bo tak zdecydował. Żona nie wie, dlaczego. Nikt nie wie i to rodzi poważne pytania. Facet zapłaci za swoje, bo nie kracze jak wszyscy. Taki film w socjalizmie. O porzuceniu porządku, który zawiódł i odwadze poszukiwania sensu głębiej. Nie w stabilizacji przydzielonej roli, gdy ceną jest konformizm. No i Wilhelmi. Pewniak klasy w klasyce w 'Mniejszym niebie'.

Cały zasób czeka na ciebie.



środa, 20 maja 2020

Trochę szlag

Na jakiś czas odpuściłam statystyki zarażeń i zgonów. Uspokoiłam się, zajęłam zaległościami i dałam się nabrać ułudzie, że sytuacja wraca do normy. Coraz mniej maseczek na ulicach, wszędzie można wejść i nikt się nie czepia. Normalny świat, normalne życie. Ale nie. Nie. Dałam skusić się. Szlag. Wlazłam na wiadomości i do widzenia. 20000 zarażeń, tysiąc zgonów. Kuźwa. 5% procent zgonów. To jedno. To więcej niż szacowano na początku. A drugie to wypowiedzi jajogłowych. O nie, nie koniec korony. Nowe fale będą a sytuacja ponownie poważnieje. Knajpy pootwierane, kina, teatry, galerie też a zaraza w powietrzu. Ja wymiękam.

Albo ten wirus to jakaś totalna sciema albo zamach na ludzkość.

A ja nie mogę patrzeć na komputer. Ja chcę do pracy, do ludzi, od tego koszmarnego ekranu, wyjść, pojechać, NIE BYĆ TU. A tu  ni odwiedzić Rodziców ni nic tylko te cholerne statystyki, które przyprawiają  o stany depresyjne. Ludziom sypią się firmy, dzieciaki siedzą po domach i uczą się przy kompach. Nie ma widoków na zmianę sytuacji. Po prostu, pat. Siedź i patrz, jak nic się nie da. Kuźwa.

Idę spać. Ostatnio odkrywam zasoby na youtube z polskiej kinematografii. Kobra, Teatr Telewizji. Niektóre perełki, inne papierowe, śmieszne.  Ale i tak łezka w oku. Nigdy na to czasu nie miałam. No to mam, w końcu.

FilmyPolskie888: „Kobra”

niedziela, 17 maja 2020

Niedziela

Wstawszy o nieprzyzwoitej porze niedzielnym porankiem, zażywszy widocznie niezbędnej dawki adrenaliny, siedzę oto rozkminiając mądrości, które pozwolą przeżyć dzień bez wiórów cięższych niż sam pień. OK. Przeczytałam słowo na dzisiaj. Czy nie jest tak, że zawsze mocniejsze jest to, co niszczy od tego, co  próbuje ocalić resztki dobra. O matko. Resztki. Dobrze. Bilans, na który ciężko pracuję co dnia. Marne resztki. Zostawmy resztki na pożarcie psom  i poszukajmy wroga, który czyni życie złym.

Mój palec, wiedziony myślą, dobrze wie, gdzie jest winny. On się nigdy nie myli. 

Niestety, mój wszystkowiedzący palec nie jest w stanie nic zdziałać. Nic.

Ewentualnie może tylko utrzymać status quo lub czynić życie stopniowo jeszcze mniej sympatycznym, jeszcze bardziej uwikłanym w resentymenty i moje racje święte.

Marnie. Na nic. To nie działa. Racja wyciągniętego palca to pułapka.

Prawdziwy, skuteczny, nieustępliwy, konsekwentny wróg mnie jest we mnie. Jest mocarny i zawsze  do usług i na wyciągnięcie ręki. Palcem pstryk i jest. Kiedy chcę. Bez wysiłku, bez płacenia. Nie tu i nie teraz, kiedy szepce mi swoje skuteczne porady, jak dopiąć swego a powalić drugiego. Jest, wierzcie, mistrzem. 

O cenę upomni się potem. Jest, wierzcie, mistrzem. Zostawi mnie z moją racją i moim cierpieniem, by uszykować na potem kolejne pieczenie. Nie odpuści bo wie, że dopinając zawsze swego w efekcie nie osiągnę niczego. Zostanę na polu walki, w mroku,  i poddam się bo moje wielkie JA taki ma właśnie cel - zniszczyć mnie. I, jak się da, wszystko wokół.

Nie. Nie pokonam go sama. Zamykam kompa. Biorę psa. Jest niedziela. Idziemy zażyć powietrza i słońca. To nie jest proste ale będę próbować. 







wtorek, 12 maja 2020

Jest jak


Chciałoby się, żeby jak na wakacjach było. Ale gdzieżby. Szkoda nerwów na rozpisywanie się o tym, jak upierdliwe jest pracowanie zdalne. A z drugiej strony, w sumie, zaczynasz kiedy chcesz i planujesz wszystko, jak chcesz. Priorytety też sobie ustalasz. Na przykład ja.  Mogę pozadawać lekcje i ograniczyć się do sprawdzania. To wtedy, gdy priorytetem jest dużo wolnego, bo sprawdzanie też można odpitolić  pi razy drzwi. Można. W końcu, żeby dostać wypłatę, wystarczy wykazać wpisy w dzienniku. Jeśli priorytetem jest przekaz wiedzy, sprawa się komplikuje. Trzeba być, spędzić czas, wytłumaczyć, wypełniać dublujące się wpisy w dzienniku i na platformie, takiej czy innej. Poza odbyciem lekcji trzeba udokumentować, że były. Trzeba je wcześniej zaplanować, przygotować materiały, poprzesyłać je,  powpisywać tu i tam i posprawdzać nadsyłane prace. Ja mam zdecydowanie więcej roboty niż w szkole. Więcej też frustracji, bo wychodzi jak wychodzi. Pieniędzy mniej nie było ale kto wie, jak będzie dalej. Do tego nadęte teksty władz oświatowych, jak to super se władze poradziły. Aż mnie, życzliwej władzom, trafia szlag, gdy słucham. Ja nie wiem, czym tu się chwalić. Ta rządowa gov coś tam to dysponuje tylko zasobami, które można załatwiać własnym asumptem, przesyłając uczniom skany z podręczników. Mnie ta strona nie poraziła ani jakością ani ilością. Wiem, że w praktyce muszę sama wykonać ogrom pracy, by mój przekaz był w miarę spójny i zrozumiały. Więc, generalnie, sytuacja wakacji nie przypomina. To jest takie trochę przegwizdane, bo siedzisz na dupie w czterech ścianach, musisz ogarniać naprawdę odcięta od wsparcia a wokół dom i jego sprawy ciągle walą ci się na głowę. Pracuj.

Nie jest więc lajtowo. Jest byczo a będzie lepiej. Niech ta korona spadnie w końcu ze słupków a życie  niech wróci do jakiejś znośnej stabilizacji.

No to chlup w ten głupi dziób i wyspać się bo od rana znowu zdalna kaszana. Wyć się chce. O, ła.  I tak to.




sobota, 9 maja 2020

Z promiennym obliczem

Frugo jest stary. Młodość przebrzmiała takoż wiek dojrzały przebrzmiał. Został się stary kot, z nieustanną potrzebą snu. Co miał zwojować, zwojował. Jest dobrze. Tak powinno być. Bezpieczeństwo dostępności przestrzeni na humory, kaprysy i naturalne potrzeby jesieni życia. Starość zasługuje na komfort nie przejmowania się walcem, jaki przetacza się przez świat i stwarza innym problem.

Chyba, że nie. Chyba, że życie poszło w inną stronę mocy i nie posłużyło wiele dobrym sprawom. Mogło tak być, że  świadome wybory padały na złe cele. Cele, które nie służyły dobrze nikomu tylko ustawiały innych w szeregu punktów do odhaczenia lub wykorzystania. Wtedy, niestety, owoc jest jaki jest. Starość zostaje sama a komfort dostatku nie spełnia roli, którą bezrefleksyjnie mu przydzielono. Samotność starości jest bezlitosna i nieodwracalna. Za towarzystwo trzeba płacić albo zadowolić się swoim. Nie da się jednak wytrzymać z kimś, z kim nikt inny nie mógł.

Żyj tak, by nie chcieć umierać przed czasem a jak już nie będzie drogi odwrotu - a kiedyś nie będzie - byś poszedł w jasność z promiennym obliczem człowieka zaproszonego na ucztę.







czwartek, 7 maja 2020

Kiedy wszyscy i nikt

Kiedy wszyscy i nikt

I samo pośród wszystkiego

Nic

Czy głosy szmery 
Czy szumy

Prawda jak ścierą w pysk

Jak żyć

Gdzie ty gdzie ja gdzie tłumy

I znowu

Poduszka bezsiły we łzach
jak zawsze bez  znaczenia
Gdzie ty gdzie tłumy gdzie ja
i że nie zmienię niczego

wbrew temu
w co
każe wierzyć nadzieja


wtorek, 5 maja 2020

Za dużo niczego. Nietschego.

Dużo filmów oglądam ostatnio, bo czas jakoś pozwala, więc i ja sobie też. Lubię to, choć sporo tworzywa odpada, bo wysiadam na przemocy. Jakiejkolwiek. Po prostu, nie mogę patrzeć na rzeź a sporo jej jest. W dobrych filmach też. Bywa, że pół filmu przewinę, choć sam w sobie ma ciekawą fabułę i stawia jakieś pytania. Nie będę pisać o żadnym konkretnym filmie, ale o tendencjach, które zauważam. 

To, że przemoc rządzi to banał. Tak jest i już. Twórcy dali się porwać prądowi, w którym czerwień rozbryzganej krwi i huk tłuczonego ciała dają świadectwo jakości.  I na tym wychowują się aktualne generacje. Seks. Oczywiście. Jest. Dosłowny, brutalny, obdarty z intymności i bezpieczeństwa. Dobrze, że kamera ma  jednak wyznaczone granice  i że pornografia jako taka nie stała się normą. Jeszcze nie. 

Kolejna rzecz to kult babona. Odchodzimy od superbohaterów typu James Bond. W jego miejsce wchodzi kobieta. Sprawna, szybka, profesjonalna, bez emocji. Maszyna do czarnej i jakiejkolwiek roboty. Wszystko umie i przed niczym się nie cofa. Tylko jej nadepnij na odcisk. Nie żyjesz. Mężczyzna za to jest przeważnie psychopatycznym mężem. Prawdziwy gnój, którego słusznie należy spacyfikować, obezwładnić i odebrać wpływy. I dać je kobiecie. Wtedy będzie lepiej.

I dzieciak. Dzieciak jest super inteligentnym hakerem i żyje w sieci. Przeważnie jest już to darknet a sam dzieciak ma totalnie wyrąbane w realu. Ale raczej go już tam nie ma, bo to lepsze dla niego, nie istnieć tu tylko być kimś tam. Więc rządzi w darknecie. Poszukuie go sfora agentów, tych dobrych i złych ale w sumie, są tacy sami. Jestem zaskoczona, jak się im, dzieciakom, przytrafi miłość. Że on  kocha ją i ją znajdzie i mają szansę.

Przeważnie jednak ćpają do upadłego a naprawdę dobrzy są homo, kochający wszystkich bez wyjątku. To są fajne kolesie, przytulaśne takie, nieagresywne. Jak ich nie lubieć, w odróżnieniu od brutalnych, pełnych przemocy i staroświeckich uprzedzeń, odrażających osobników płci męskiej. Tfu.

Twórczość filmowa wydała dekret. Rodzina to przeżytek. Faceci to żałosne samce, niezdolne do niczego, poza uprawianiem przemocy na wszelkich poziomach istnienia. Chyba, że są homo. Wtedy spoko. Kobiety to wyzwolone z paternalistycznego wzorca społeczeństwa, ambitne, samorealizujące  się, wyzwolone babony o mocy superbohaterów i wrażliwości ameby. Dzieciaki w tym świecie szukają miejsca, ale poza rozsypanymi rodzinami, nie mają niczego. I nikt im nie przyjdzie z pomocą. Muszą znaleźć przyjaciół z neta albo kosmosu, bo wszystko to ściema i słusznie ląduje na śmietniku historii. Boga, jakby co, też nie ma. Drastycznie Go nie ma, chociaż świat, który wyłania się z tych obrazów, nie do końca kłamie. Jest to projekcja ciekawa, bo świat poszedł za myślą Nietschego, że Bóg umarł. Wszystko, co Bóg zaproponował: dekalog, rodzina, model miłości w małżeństwie lub, nie daj Boże, w czystości zakonnej, to bajki, które nie zdały egzaminu w wiedzącej lepiej od Boga społeczności ludzi mających lepsze pomysły. I ta twórczość opisuje świat z wyboru pozbawiony Boga. Świat ludzi, którzy chowają się za maskami klaunów. 

Niestety, nie wydaje się lepszy od tego, który odchodzi do lamusa. I nie chodzi o to, że wtedy było cool a teraz jest niecool. Chodzi o to, że,  jak wtedy było sporo do przerobienia i poprawienia, tak teraz jest nad czym zadumać się i zapłakać. Ale ludzkość poszła w bezrefleksyjną, wygodną, pozbawioną wytrwałości poszukiwania prawdy, lepką od smrodu,  samozagładę. I czy  możliwy jest od niej odwrót???







piątek, 1 maja 2020

Za gorzką prawdę bo gorzka
przyjm podziękowanie
Za sen o kamiennej Maryi
nie wiem

Woda mieni się słońcem
odbitym w niebie

a ja tak siedzę

Czy jest we mnie więcej lęku
Czy nadziei więcej

że nie podążę tonią
ułudy końca strumieniem

Wybacz myśli nieczyste

ja pójdę
Ty prowadź
Chryste



Niepojete

Jacy zajęci wszyscy jesteśmy. Milion zajęć, aktywności, zauważonych i nie zauważonych wejść, komentów, wpisów. Całe godziny ślęczenia nad inspirującą prawdą, jak paskudna jest aktualnie ziemia. Tak. Jest tak. Jest paskudna. Ludzie są dla siebie niestrawni, niezdolni do postępowania wg prostych reguł Dekalogu. Czynią drugiemu, co sobie niemiłe. Są w tym mistrzami. I są nieszczęśliwi. Bo jakby byli szczęśliwi, wiedzieliby, co to wdzięczność. I że ona popłaca. A tak, wszystko złe a my sami, rozbitkowie, na bezkresnym oceanie nieprzyjaznego nam świata. Trzepiemy płetwami po powierzchni, niezdolni poczuć, czy nawet, przeczuć, głębi - możliwości, które kryje i zagrożeń, które ma. I tak się bujamy w koło a ci inni źli, obok. Bardzo zajęte, niekreatywne, nie posuwające niczego i nikogo do przodu, życie. Bo, żeby wyrwać się z tego wiru, należałoby uruchomić wysiłek zgodny z naturą rzeczy. Tak, jak to Twórca wpasował w naturę. Ale, ponieważ cenimy własne rewelacje bardziej niż poszukiwanie prawdy, jest jak jest. Aż tak źle.

Są jednak wyjątki, które przełamują wir status quo i wyrywają do przodu. Gdyby nie oni, Jezu. Gdyby nie oni. Uczynić z dnia, który mam, coś więcej niż 'mi się należy'. Zostawić strefę komfortu i, jak Ona, powiedzieć: OK, ja pójdę ale Ty prowadź. Z tej decyzji, bezkresny ocean ludzkiej bezmyślności i konformizmu staje się morzem możliwości. I to działa. Mama Tina. Historia oparta na życiu prawdziwej postaci, która z niczego uczyniła coś, bo wiedziała, że da się i dała się poprowadzić.