piątek, 30 listopada 2018

Matko

Nie wiem. Nie ponimaju. I don't understand. Śmiejcie się. Trzy kreseczki na wskaźniku paliwa. O, dwie. Jeszcze wrócę do domu. Cudownie. Wprawdzie, potem, po powrocie, trzeba będzie dotankować, bo przecież, do pracy trzeba będzie z rana nie na pieszo i nie na barana. Widziałam tu i ówdzie, że moja po 4,99 idzie. Szok, a miał być w górę skok. Ale, po prawdzie, jak zażurawię na bilans konta po wypłacie, entuzjazm spada niemal do zera. Książkę, płytę  bilet do kina czy może na ściankę... Nie teraz.

I tak  życie toczy się miło. Na zewnątrz nie ciepło i nie koszmarnie zimno. Pokój w narodzie a w kuchni   po tygodniu nieogaru  jedna za drugą sterta garów.

Ale ja, spocząwszy na łożu szerokim, omijam miejsca kuchenne łukiem  szerokim. Mogę  nie jeść, nie sypiać po nocy i żyć. Jednak piątkowe popołudnie jest dla mnie i nie spitoli tego  nikt.

Kota złotego, półślepego, obok się ułożę i tak pobędę z nim chwil kilka i będzie dobrze😊 Albo Grubego  na kolana sobie umoszczę i tak trochę z nim tutaj odpocznę 😊 




wtorek, 27 listopada 2018

Jak to panie, z przeklinaniem

Bo, ledwo przekroczysz bramę, w tę czy we  w tę, poczęstunek czeka. Wulgaryzm na stałe z nami zamieszkał. Jak jemioła poobrastał naszą mowę i dziś nie wiem, czy ją brudzi czy zdobi.  Okrasza nam życie jak tłuszcz kaszę i tak sobie w nas tkwi. Niczym rodzynki na cieście poutykany na placku naszej mowy. Bez niego jesteśmy nudni, niedzisiejsi, bez smaku i  kolorytu, którego nie znajdziesz w poprawnej a raczej, nieskażonej nim, polszczyźnie.

Czy ja bronię przeklinania???

Nie bronię i nie nie bronię. A prościej,   klue tkwi w tym, że wszyscy żyjemy z nim. Czy chcemy czy nie chcemy, słyszymy,  gdy inni klną a czasem coś sami  sklniemy i tak donikąd ucieczki. Wulgaryzm rządzi a my, wychowawcy, rodzice i inni ważni, dajemy odpust zupełny. Bo, czy prawdą nie jest, że sami często się nim podpieramy. Ja na przykład, nie wyprę się, niestety. Nie to, żeby człowiek specjalnie chciał, ale natężenie wulgaryzmem w brzmieniu zewsząd polskiej mowy, jeśli nie siedzisz wyizolowany w jakiej enklawie niewinności, czyni  nas i ofiarami i sprawcami tej patowej sytuacji.

Więc pytanie, które powoli się tutaj wyłania, brzmi:

CZY COŚ DA SIĘ ZROBIĆ Z TYM ????????????

No, Polacy, pomysły?

Ale po co. Przecież procesu  akwizycji języka takiego, jakim jest, nie da się zastopować. W domach leci ostro mięcho, podobnież  w urzędach, na podwórkach, po bramach i szkołach. Bo w galeriach słodko kolędy lecą w listopadzie i odurzające kadzidełka zewsząd nam kadzą. To i wulgaryzm zamilka. Co nie czyni sytuacji  lepszą bo wydawszy tam kasę niebawem w tramwaju lub aucie sięgamy niezawodnie po mięso. 

I tak, z wieczora zmęczona persona, niezliczoną liczbą razów uraczona, czekam jakiego remedium na zło świata zaplecione w czystą niegdyś polską mowę. Czy coś przywróci jej brzmienie bez brzemienia wulgarnej otoki czy też zdamy się na nurt rozlany szeroko. Ot. Nie wiem, co. Może to. Chociaż nie na temat.




niedziela, 25 listopada 2018

Nawet za pieniądze

Przeżyłam szok. Dobra, jestem odludek i dziwoląg. Już mi to nie przeszkadza. Poszli my z synem sobotniego wieczora na wrocławski rynek celem wysłania paczki. Poczty w soboty przeważnie zamknięte a tam, na tymże rynku, całodobowo serwis. Niedaleko od domu, na piechotę, tłuszcze zrzucić to zdrowie.

Idziem dziarsko, Błażcio pod pachą z paczką a ja obok. Ciemnawo. Miasto jeszcze w fazie przedimprezalnej. Akurat na oddech od sobotnich zaległości. No to, Most Uniwersytecki, sam wielmożny uniwerek, piknie wszystko obświetlone że dech w klacie zapiera. Idziem w głąb. Ludzi umiarkowanie.

Ale oto perspektywa się otwiera. I tutaj wspomniany szok. Oto sam rynek, ratusz, wszystko  wokół zalane tłumem. Syn dziarsko trzyma pakę i się przedziera a ja też se radzę. Jak za komuny po kawę czy buty. Co jest, darmocha jaka do zgarniecia czy ki diabeł. Naroda, że szpilki nie wciśniesz. Sobota z wieczora. Każdy robi, co chce, jeśli do pracy nie musi. Więc ci wszyscy ludzie tam, na ten spęd, samowolnie przyszli. Pytam syna, co za impreza, bo się trochę na imprezach zna. Owszem.

Jarmark Bożonarodzeniowy. Ot, co. Stoiska z czym nie wiem, bo nie buszować żem przyszła. O, panda wielka jak prawdziwa a może i większa. Przy niej dzieciaczki poustawiane a wokół mamusie z telefonami. Franiu, uśmiech, Soniu rąsia w mach. O tak. Tak patrzę na te mamy z telefonami. Skoro samowolnie tu przyszły, sobotniego wieczora w wolnym czasie, pewnie mają patent na niezgubienie pociech. Na coś jeszcze? Żeby tego luda było trochę mniej. Ale nie. Nie kumam, jaką frajdę ci wszyscy ludzie mają, że tak stadnie totalnie czas sobotni spędzają. 

Przedarli my się, paczkę wysłali. I czem predzej, focię za dowód zdejmując, doma pospieszali. Jazgot, furkot, świecidła. I gdzie tu świąteczny klimat. Szczerze, kolędów my tam nie słyszeli. Ani Jezusa z Maryją nie widzieli. 


sobota, 24 listopada 2018

Noc nie noc

Noc nie noc
Sen nie gość

Wszystko odejdź
Odsuń się

Lampka wina
Weekendowa
Szósta rano
Wstawać pora

Wy co wybraliście lepszą cząstkę
Podzielcie się nią, jeśli można
Wlejcie w posuchę mojej duszy
Kroplę co stłumi ognie

A może tylko przyjdźcie
I chwilę przy mnie pomilczcie
Niech  nocą zebrane perły
Uczynią i mój wzrok lepszym

Sen nie gość
Bezsenność
Czas minął




niedziela, 18 listopada 2018

KarmeliTata



Podobno czyta tego bloga. Gdy się o tym dowiedziałam, zeszłam chyba z 'sobiepozwaladztwa' nieco. A może nie.

KarmeliTata jest tatą. Żyje niedaleko, w pobliskim monasterze, że tak napiszę nieszczerze, i zajmuje się wszystkim. Zna się na robieniu zakupów, remontowaniu, utrzymywaniu porządku na zewnątrz i wewnatrz oraz kupowaniu dzieciakom pizzy. 

KarmeliTata nie mówi wiele. Nie musi. Nie pcha się do wygłaszania zarąbistych mów, po których klękajcie narody. Czasem, jak ogarnę siebie przed dziesiątą w niedzielę, idę na Mszę, którą zwykle o tej godzinie sprawuje. Może to niestosowne, ale odprężam się wtedy. Wsłuchuję się w spokojne, proste wywody, co pomaga wyłączyć  nieustannie torpedujące umysł myśli o tym, jak to będzie niemożliwie połapać wszystkie porozbiegane wątki  życia w  rozpętlający się sekwens sensownych decyzji. To wszystko znika. Msza się kończy. Wracam wyciszona i zdystansowana. Życie jakoś nie stacza się. Może zyskany spokój to kroczek do przodu.

Jak to tata, KarmeliTata spędza z dzieciakami sporo czasu. Na pogaduchy. Na poważne rozmowy. Na sercowe kłopoty i na wszystkie inne sprawy, które  często są dla dorosłych bez znaczenia. Wiele razy część swoich wakacji poświęcał, by jechać z nimi w Bieszczady. Szmat drogi, kupa czasu. Razem. Raz tam do nich wbiłam i chyba wtedy zrozumiałam. On wcale nie musiał. Nikt mu nie kazał brać całej czeredy nastolatków i spędzać z nimi swojego wolnego czasu. A może ktoś zlecił, co nic nie zmienia. 

KarmeliTata wie, że  być tatą to   b y ć.  Wiedzieć, co kto przeżywa, kto potrzebuje czasu na rozmowę a kto grosza na to czy tamto. Znajduje proste sposoby na rozwiązywanie tych zawiłych sytuacji. I w  atmosferze jego cichej obecności, która wspiera rozwój, dziewczyny wyrastają na kobiety a chłopcy stają się mężczyznami. Nieraz nie wszystko idzie jak po maśle. Ja jednak wiem, że KarmeliTata czuwa. Jego największą zaletą jest to, że    j e s t.










czwartek, 15 listopada 2018

Jesień. Dobrze ją znam. Mówią, że bywa piękna, polska i złota. Pewnie i bywa i pewnie zachwyca. Nie powiem, mnie też zachwyciła, w takim jednym ogrodzie, w mieście, które rani mi serce.

 

Co począć 
Wwiercić wzrok w złoto
Niech mieni się feerią barw
Niech kształty płyną z wiatrem
Niech niebo tną nagie konary
Niech smutek zarosi ludzi
I  tak trwa

A przecież
Łzy na policzkach to kwiaty
A rozświetlone ciała promienieją
Nie ma bólu ni lęku ni strachu
Jest wieczność

A w niej wytęskniona obecność


poniedziałek, 12 listopada 2018

Kiedy

Kiedy nadstawić drugi policzek
Kiedy odwrócić twarz
Kiedy zamilknąć bo słowa nie bronią 
Kiedy nie broni nikt

Kiedy cię kłamcą czyni słowo
A przeciw niemu niemy czyn
I tysiąc czynów i więcej 
Które  znaczą nic

Więc zostaw słowo nocy
Przełknij  pigułkę bólu 
Idź

Czas czyni cuda

A łzy na policzkach zamienią się w kwiaty

To prawda



sobota, 10 listopada 2018

Na cicho

Inaczej tego roku niż zwykle świętuję. I mój dom. Nie, nie idziemy i nie jedziemy na marsz. Może, gdybyśmy jednak jechali, strach byłby naszym towarzyszem. Nie wiem. I tak, jak doceniam decyzję prezydenta Dudy, by nadać tej tradycji, kultywowanej od lat przez różne oddolne  środowiska,  patronat państwa, tak też, wobec potężnego medialnego hejtu towarzyszącego Marszowi Niepodległości, podżeganego przez lewicowych decydentów, miałabym spore obawy o bezpieczeństwo uczestników. Uczestników, nie prowokatorów. Takich widywałam i byłam świadkiem  reakcji organizatorów, by zachować spokój i nie reagować na żadne zaczepki. A były. I wulgarne i agresywne. Ni z tego ni z owego wbijała z boku ekipa wywrzaskując jakieś niewybredne treści. Ja to po prostu widziałam. Gdybym, zamiast być na miejscu, oglądała tvn, dowiedziałabym się, że w marszu szli faszyści z hasłami białej pałer. Żeby iść na marsz, rzeczywiście trzeba mieć niekrólicze serce i trochę kondycji, bo można oberwać, jak na czas nie ogarniesz i zostaniesz w polu rażenia kamieni czy czego tam naszykują, by zohydzić opinii publicznej wydarzenie. Ale to są proste, nawet prymitywne techniki, na które ciągle dajemy się nabierać, gdy wierzymy w moc kłamstwa sinego, czy też tam, kolorowego ekranu. Jakoś przez ostatnie lata, właśnie rządów PiS-u, nic się strasznego nie działo. Przyczyna jest prosta. Policja, zamiast zlecenia montowania prowokacji, miała zlecone pilnowanie bezpieczeństwa. I potrafiła je naprawdę zapewnić. Tego roku nie wiem, czego się spodziewać. Lewica jest totalnie rozdrażniona kolejnymi sondażowymi porażkami oraz w zasadzie nie słabnącym poparciem dla ekipy rzadzącej i pluje  nie patrząc praktycznie dalej niż bezpośrednie skutki. Koszmarnie się przy tym dalej kompromituje ale, jak znam życie, nie poprzestanie. Takie koryto, jak nieograniczony dostęp do dóbr publicznych to kąsek, którego się nie odpuszcza. Nawet polityka prospołeczna, prorodzinna, prowadzona przez rząd PiS nie zyskuje medialnego uznania. Przeciwnie,  ludzie w tym, co uległo realnej poprawie, dopatrują się urojonego pogorszenia. Widywałam śmieszne, ale chwytne hasełka o tym, jak to Duda kłamie, gdy mówi, że rząd  daje ludziom bo przecież  rząd sam nic  nie ma, to jak może dawać. Ciężko zrozumieć, że oczywiscie chodzi o sposób zarządzania publicznym pieniądzem. I to    j e s t     odpowiedzialność rządu i to on rozdziela te fundusze. Więc bałamutne teksty z epoki zimnej wojny można by sobie odpuścić i pokusić się o jakąś ambitniejszą analizę niż slogany z telewizji.

Mój ślepy kot jest moją inspiracją. Moje życie spowolniło. Patrzę na ślepego kota i myślę, jaka jestem ślepa. Jak gonię, by zdążyć za własnym ogonem a nie zdążam. A mój ślepy kot ma to w ... On po prostu jest. Łagodnie poddaje się wszelkim, miłym i mniej miłym zabiegom, które dzieja się wokół jego sytuacji i... ufa. Czasem miauknie, czasem przechyli główkę ale, generalnie wie, że wszystko idzie ku dobremu, bo zaufał. I się temu zaufaniu totalnie poddał.

Zamierzam tak samo. Nie polecę za racami tego roku. Tego roku spędzę 11.listopada z rodziną. Odwiedzimy syna w Karmelu, odwiedzę rodziców i rodzeństwo i brata w szpitalu. I będzie to czas, na który czekam z utęsknieniem. Gdyby nie syn w Karmelu i brat w szpitalu, pewnie pognałabym, jak bywało, w świat. I naprawdę nie chodzi  o to, że marsz to zły pomysł. To super pomysł i cieszę się, że są ludzie, którzy go organizują   i którzy w nim pójdą. Pomimo lewackiej nagonki, odbywa się, jak co roku. Pomimo kłamliwych 'faktów' prasowych o faszystowskiej miedzynarodówce sciagajacej na marsz. 

Szacun. Dla pamięci tych, którzy za wolną Polskę oddali życie i jako świadectwo wobec świata, który chce nas unieważnić, umniejszyć, obciążyć winą za swoje grzechy,  marsz należy utrzymać.  Dziękuję tym, którzy  angażują swój czas i środki na to, by dać wobec świata świadectwo prawdy o Polsce. Kto  słucha jednostronnych mediów, nie zna prawdy. Na własne życzenie, bo dostęp do rożnych źródeł jest ogólnie dostępny.


Jednak, sama, jak wspomniałam, zwijam się z akcji. Niech się przetoczy, co ma się toczyć. Niech ci, których trzeba odwiedzić, doznają od nas wsparcia. Niech się zadzieje jakieś małe dobro. Prosty konkret tu i teraz. Niech ci, co żyją obok, poczują odrobinę ciepła i niech się przy nas poczują bezpiecznie. To da się zrobić. Rzeczywiście, w ciszy jest jakaś wyjątkowa jakość. Jeśli się w nią nie schowam, porwie mnie ostry poryw obcych wpływów. Nie chcę ich.  Nie widzę nic. Nic prócz bliskich odgłosów cichego obok życia. I tej ciszy chcę zaufać. Ona musi dać dobre owoce. Z natury rzeczy.Może po niej przyjdzie czas na wieeeelkie sprawy. Ot, tego roku, tak.



środa, 7 listopada 2018

Patrzy na mnie ślepy kot

O, tak:


I co, podoba wam się ślepy kotek? Mi sie podoba. Jest ładny, jak widać. Rudy albo ryży. Ma spokojną, jakby refleksyjną naturę. Chodzi sobie po domu, siknie to tu, to tam. Jak mu się uwidzi. Teraz, na zwolnieniu, mam trochę czasu, to przyglądam mu się na spokojnie  i próbuję odgadnąć rytm jego fizjologii. Gdy się naje i wyśpi, biorę go na ręce i niosę do kuwety . Fajnie, żeby się nauczył. Wszystkie koce i kołdry schną albo się piorą. Może trzeba będzie zainwestować w jakies prześcieradłowe ceraty, bo nie da sie stwierdzić, czy kotek się nauczy sikać tam, gdzie powinien, czy nie. Zobaczymy. Poza sikaniem jest cudownym zwierzęciem, jak pisałam, spokojnym, przyjaznym, dostarczającym nam, ludziom, wiele pozytywnych przeżyć. Gdy pomagasz, tak naprawdę, czerpiesz wiecej niż ten, któremu pomagasz. I to właśnie od niego, jakoś od ciebie zależnego. Oczywiście, poza niewiele ważącym gestem przyjęcia kotka do domu, trzeba było użyć wyobraźni i przewidzieć konsekwencje. Że opieka nad nim będzie kosztowała czas i pieniądze. I nieraz nerwy, gdy ponownie trzeba się brać za sprzątanie kupy czy nakrapianie oczu, gdy cię zwierzę drapie i jest 'nieposłuchane', bo mu dokucza światło i wywlekanie zaciśniętych oczu trochę na zewnątrz. Jednak nie warto być dobrotliwym idiotą i wziąć kotka a potem się denerwować na niego, że postepuje zgodnie ze swoją naturą, czy też, czasami, zgodnie ze swoim ograniczeniem, powstałym wskutek...

Ciężko uwierzyć, ale lekarze twierdzą, że kotek został potraktowany jakąś chemiczną substancją. Ot, wkurzył kogoś i dostał po oczach. Albo może fajnie było się kotkiem pobawić i sprawdzić, jak mu będą zachodziły mgłą oczy. Może ktoś miał go dosyć. Może pomyslał, że dosyc tego dobrego. Nie wiem. Jednak wydaje się pewne, że to człowiek tego kotka skrzywdził.

Ostatnio prześledziłam na fejsie pewną sytuację. Otóż dzieciak, nastolatek, popełnił jakąś debilną wypowiedź na temat polowania. Dzieciak wywodzi się z rodziny myśliwych, więc polowanie jest dla niego stanem naturalnym. Tego go nauczono i w tym dorasta. Pewnie bywa świadkiem polowań oraz tego, co potem się ze zwierzyną robi. Zaznaczę tylko, że nie wypowiadam teraz własnej opinii na temat celowości lub bez-celowości urządzania polowań. 

Wypowiedź chłopaka udostępniła publicznie na fejsie organizacja zwalczajaca polowania. Nie przytoczę ani nazwisk ani nazw. Gdy przejrzałam post organizacji oraz komentarze pod nim, zmroziło mnie. Chłopak został publicznie zlinczowany. Wszystkie, może jakieś 98% wypowiedzi to był przysłowiowy rzut kamieniem. Wysłano go do poprawczaka, nakreślono mu fatalną przyszłość patola i debila. 

Ten chłopak to taki ślepy kot. Może pozbawiono go wrażliwości. Może widział to, czego dziecko nie powinno. Czy to czyni go gównem, na które wszyscy plują? Polecam film 'Whisky dla aniołów'. O patoli. I o tym, jak na patolę działa, dla odmiany,  dobro. Pouczajace.

piątek, 2 listopada 2018

O, kotek


Trzeba jednak tego dnia iść na cmentarz. I tak tłumnie nawiedzamy groby, zastawiając je zniczami i zasypując wiązankami. Nie. Nie będzie tutaj żadnej krytyki, chociaż ten zwyczaj, przewalający Polaków z jednego krańca na drugi i odwrotnie, dla mnie nie ma sensu. Może jest to okazja, by uporządkować groby. Bo nie chcę zniżać się do retoryki o rewii mody i zawodach na ilość rzeczy na nagrobkach. To wszędzie i zawsze i…. można od tego uciec.

Osobiście uciekam na zwyczajną Mszę do kościoła a potem, gdy tłumy wracają na obiad, wybieram się na cmentarz. I wtedy, jak dla mnie, jest jakaś przestrzeń do  zadumy nad tym, czym jest życie, po co trwa, dlaczego i jak się kończy i kiedy moje. I co potem. Tych kilka myśli daje mi pożywkę do refleksji nad tym, jak jednak nie skiepścić danego czasu i czym się rzeczywiście zając a co odpuścić. Jeśli mogę, a raczej staram się móc, ofiarowuję za jakąś duszę odpust. Bo można.

Wczorajszego wieczora, około 22,  poszliśmy niewielką grupą podumać o tym, co wyżej i o tych, co już nie muszą. A ponieważ towarzyszyło nam psię, jedna osoba czekała z tymże na resztę przed cmentarną bramą. Nie wejdziesz z psem, to jasne. I gdy tak na mnie przyszło sterczeć ze smyczą, raptem telefon dzwoni. ‘Mamo, tu jest taki kotek. Ślepy. Musisz przyjść'. Zatem, przekazawszy smycz, uczyniłam, co nakazano. ‘Żadnych kotów. Żadnych ślepych kotów. Nie ma mowy’ – te właśnie myśli nastrajały moje nastawienie do sytuacji. Ale oto sytuacja:

Stopniałam natychmiast. A tu, proszę bardzo, idzie z naprzeciwka jakaś ekipa i rozprawiają o kotku. Że tak nie można, że trzeba by go wziąć i wyleczyć. Aż z auta wrócili. Zatrzymują się przy nas, bo my z rzeczonym kotkiem. Wracamy razem i skminiamy, kto kocię weźmie. Wychodzi, że my.  ‘Następny wasz’ – mówię na odchodnym. Żegnamy się  uśmiechami.   A ten nasz. Wariactwo. Kolejny kot jedzie do domu.