Podobno czyta tego bloga. Gdy się o tym dowiedziałam, zeszłam chyba z 'sobiepozwaladztwa' nieco. A może nie.
KarmeliTata jest tatą. Żyje niedaleko, w pobliskim monasterze, że tak napiszę nieszczerze, i zajmuje się wszystkim. Zna się na robieniu zakupów, remontowaniu, utrzymywaniu porządku na zewnątrz i wewnatrz oraz kupowaniu dzieciakom pizzy.
KarmeliTata nie mówi wiele. Nie musi. Nie pcha się do wygłaszania zarąbistych mów, po których klękajcie narody. Czasem, jak ogarnę siebie przed dziesiątą w niedzielę, idę na Mszę, którą zwykle o tej godzinie sprawuje. Może to niestosowne, ale odprężam się wtedy. Wsłuchuję się w spokojne, proste wywody, co pomaga wyłączyć nieustannie torpedujące umysł myśli o tym, jak to będzie niemożliwie połapać wszystkie porozbiegane wątki życia w rozpętlający się sekwens sensownych decyzji. To wszystko znika. Msza się kończy. Wracam wyciszona i zdystansowana. Życie jakoś nie stacza się. Może zyskany spokój to kroczek do przodu.
Jak to tata, KarmeliTata spędza z dzieciakami sporo czasu. Na pogaduchy. Na poważne rozmowy. Na sercowe kłopoty i na wszystkie inne sprawy, które często są dla dorosłych bez znaczenia. Wiele razy część swoich wakacji poświęcał, by jechać z nimi w Bieszczady. Szmat drogi, kupa czasu. Razem. Raz tam do nich wbiłam i chyba wtedy zrozumiałam. On wcale nie musiał. Nikt mu nie kazał brać całej czeredy nastolatków i spędzać z nimi swojego wolnego czasu. A może ktoś zlecił, co nic nie zmienia.
KarmeliTata wie, że być tatą to b y ć. Wiedzieć, co kto przeżywa, kto potrzebuje czasu na rozmowę a kto grosza na to czy tamto. Znajduje proste sposoby na rozwiązywanie tych zawiłych sytuacji. I w atmosferze jego cichej obecności, która wspiera rozwój, dziewczyny wyrastają na kobiety a chłopcy stają się mężczyznami. Nieraz nie wszystko idzie jak po maśle. Ja jednak wiem, że KarmeliTata czuwa. Jego największą zaletą jest to, że j e s t.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz