Byłam naprawdę zła. I jestem nadal. Nie szkodzi. Pobędę i przestanę. Naprawdę.
Niedziela przed południem. Jesienna szarość za oknem, które lepiej zostawić zamknięte. Szaro. Nijako. I pada. Dzionek oddałam Panu Bogu. Dam radę.
Nie wyrobiłam się wczoraj z brudami. Sporo się dzieje w sobotę, gdy w tygodniu gonisz robotę. Ot, jest tak. To ok. To kabina. Zacieki i brudy. Nie wiem, jak inni, ale ja nie umiem tak nic z tym nie zrobić. Jak się czasem zdarzy, to, uwierzcie, inercja pracuje z zapałem. Bezwład brudu pokrywa wszystko. A ja weszłam nie to, że sprzątać. Ja weszłam tylko skorzystać.
Ok. To kabina spoko. Czysta. Można rozglądnąć się dalej. Dalej sprawa jest prosta. Jest sobie wiadereczko czerwone z brudami i trzeba zanurować, brudy przełożyć do pralki, wypłukawszy je wcześniej rąsiami - co by się pralka sama z się nie zaparła. Ona, paniusia, delikatna. Nie to, co ja. Koczkodan. No ale, spoko. Nuruję. Już mi się buzia wykrzywia brzydko bo brzydkie słowa chcą się z niej wymknąć. Tak se tam gmeram w tych brudach i karteluszek wpada mi w dłonie. No nie. Czytam. Siadam se, w tej łazience na podłodze. Uwierzcie. Jest dobrze. Jest dobrze.
Dodaj podpis |