niedziela, 29 listopada 2020

Jest dobrze

 Byłam naprawdę zła. I jestem nadal. Nie szkodzi. Pobędę i przestanę. Naprawdę. 

Niedziela przed południem. Jesienna szarość za oknem, które lepiej zostawić zamknięte. Szaro. Nijako. I pada. Dzionek oddałam Panu Bogu. Dam radę.

Nie wyrobiłam się wczoraj z brudami. Sporo się dzieje w sobotę, gdy w tygodniu gonisz robotę. Ot, jest tak. To ok. To kabina. Zacieki i brudy. Nie wiem, jak inni, ale ja nie umiem tak nic z tym nie zrobić. Jak się czasem zdarzy, to, uwierzcie, inercja pracuje z zapałem. Bezwład brudu pokrywa wszystko. A ja weszłam nie to, że sprzątać. Ja weszłam tylko skorzystać. 

Ok. To kabina spoko. Czysta. Można rozglądnąć się dalej. Dalej sprawa jest prosta. Jest sobie wiadereczko czerwone z brudami i trzeba zanurować, brudy przełożyć do pralki,  wypłukawszy je wcześniej rąsiami - co by się pralka sama z się  nie zaparła. Ona, paniusia, delikatna. Nie to, co ja. Koczkodan. No ale, spoko. Nuruję. Już mi się buzia wykrzywia brzydko bo brzydkie słowa chcą się z niej wymknąć. Tak se tam gmeram w tych brudach i karteluszek wpada mi w dłonie. No nie. Czytam. Siadam se, w tej łazience na podłodze. Uwierzcie. Jest dobrze. Jest dobrze. 

Dodaj podpis



piątek, 27 listopada 2020

Babska

 Moje babska💗💕💓


I ja jeszcze, nawet nie w tle🙌 

Wyjątkowy sextet.

Czasem cisza.

Czasem jazda.

Czasem wióry lecą,

czasem kiece kręcą.

Jest spoko. 

Jest moc. 

Kim bym była bez was.

Łezka.

Nasze zdrówko,

babska💗



poniedziałek, 23 listopada 2020

Taki pomysł

 Zatem, około weekendu zauważyłam spadek tolerancji na wysiłek. Do zera. Jest wtedy taka sytuacja, że kropla przepełnia czarę. U mnie wpadły ze trzy. Więc, zgodnie z prawem natury, gdy doszło do przepełnienia, wypłynęłam. I tutaj, w swojej weekendowej samotni, odnalazłam sposób na gada. Na nadmiar, który wychodzi i bokiem i jak słoma z gumiaków. Jakkolwiek. I swoją masą powala. I leżysz, rozlany, bezładny, bez werwy i potencjału.

Takie chwile też mogą mieć swoją użyteczność. I ta takąż miała. Jadę tak autem,  byle szybciej i byle dalej. Śmieszne. Nie żal mi niczego i dobrze mi samej. Chyba przejrzałam. Spacer ku Ślęży - banał  - ja, nieogarnione stworzenie boskie, odnalazłam parking i wejście na szlak. Tak. Zatem idę sama, mijam ludzi i nie żal mi, kurka niczego. Wszyscy idą w grupach a ja sama jak sam. Nie wiem, czy tak wcześniej  było, ale chyba jakoś teraz tak mam.

Ziemia. Moja dolnośląska Ojczyzna. Nabyta ceną potu i obłędnej walki o byt. Jest moja a ja przynależę do niej. Ja, znikąd, ni ze wschodu ni z zachodu ni stąd, raptem czuję przynależność. Raptem przecieram oczy i widzę krajobrazy.  Chcę je zobaczyć. Naprawdę, szykują się ciekawe weekendy. Tylko proszę, tylko nie lockdown. Bo sczeznę. A nie chcę.









piątek, 20 listopada 2020

Wydaje się

 I tak, wydaje się, że gówno wiem.

Gówno osiągnęłam i już po sprawie.

Nic to, wszystko.

Śmieci bez znaczenia.

Niech więc to wszystko poleci, dokąd chce.

Beze mnie

bo ze mną  i tak  źle. 

Dalejże. Niech tak będzie.

Jeszcze może znajdę drogę.

Może jakoś dojdę.




czwartek, 19 listopada 2020

Wyszło

 Tak, ni out of the blue. Siedzę w spokoju we własnym pokoju. Przeniosłam wszystkie zobowiazania na inne pory. Ot, co. W totalnym zabieganiu ostatnich dni, przystanęłam tak jakoś z rana i tak stoję. Dosyć, rzekłam sama sobie. I wiecie co? Nico. Świat się dalej kręci, jakby zapomniał  o mnie. Jest dobrze. Wprawdzie, za swoje wolne zapłacę, ale czy to jaka nowina dla mnie? Nie daj się zgnieść. Jak trzeba, to wystopuj bo to, co pęd sam z siebie ma do zaproponowania to lądowisko pod walcem życia, bez pociechy i nagrody. Bo nie tam one, w pędzie, same z siebie są. Jak się dasz zapędzić, twój wybór, Vinetou. I twoja przeogromna strata. Bo można, inaczej, zamiast. 

Stoi wśród tłumu i opowiada. Tłum patrzy na Niego i swoje wie. Padają dziwne słowa: 

„Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach”.

Po tych słowach poszedł sobie ku miejscu swojego przeznaczenia. Po prostu, zostawił ich samych, z pootwieranymi gębami ze zdziwienia. Ten dobry Pan, który czyni cuda, leczy i jada z mętami i wszelką patolą - no, musi  więc być dobry i miłosierny i wyrozumiały, raptem rzuca w nas  jadem ostrego osądu. Pościnajcie na moich oczach. czy to wypada, by tak przemawiał? Co Go napadło? Co Mu się stało??? 

Jego przeznaczeniem była Jerozolima a w niej osąd, wyrok i śmierć. Idąc tam, wiedział o tym. Słowa, które zostawił, zostawił a nie puścił na wiatr.

Jeśli zmarnujesz swoje życie, stracisz je po tysiąckroć. Jeśli rozwiniesz swoje talenty, zyskasz wieczność. Naprawdę, wybór należy do ciebie. On już za to umarł.



niedziela, 15 listopada 2020

Wszystkich was


Rzeczywiście, oniemiałam. Oglądałam ten film, początkowo  z lekkim  zainteresowaniem  i stopniowo rosnącym napięciem.

Kobieta. Bogata. Mąż, zależny i uwikłany gdzie indziej. Dla mężczyzny piekło a dla kobiety piekło. Dwa piekła, jedno ucieczki, drugie  samotności. Ale są pieniądze i to one pomagają kobiecie żyć w iluzji a mężczyźnie żyć po swojemu na nie własny rachunek. Kobieta postawiła na muzykę i w niej odnajduje sens. Dramat, i to naprawdę przejmujący, polega na tym, że brakuje jej talentu. Kobieta tego nie słyszy bo napędza ją marzenie, karmione kłamstwem otoczenia i własną ambicją. Mąż się zapamiętuje w romansie a żona czeka, aż i on, w końcu, odkryje jej prawdziwy talent,  doceni dokonania i ... ofiaruje jej swoją obecność.

Za kłamstwo płaci się wysoką cenę i to dotyczy wszystkich: tych, którzy w nim żyją i tych, którzy w nim innych utrzymują, fałszując rzeczywistość pochlebstwem lub tchórzostwem. Ale prawda nie kieruje się prawem konwenansów i wydziera się, bezlitośnie na powierzchnię, wbrew interesom wszystkich bohaterów farsy.

Czy warto dla farsy tchórzyć a dla marzenia wystawiać się na okrucieństwo i cynizm świata? Odpowiedź jest oczywista a film zapiera dech w piersi.

'Niesamowita Marguerite'. Niesamowita, w istocie.




czwartek, 5 listopada 2020

Witam

 Witam szanownych uczniów.

Bardzo mi miło powitać was dzisiaj na kolejnej lekcji matematyki. Cieszę się, że was widzę i, mam nadzieję, że wy cieszycie się ze spotkania ze mną. Jest tylko jeden problem. Wkurza mnie ten widok poniżej. Siedzę se jak ten oszołom w pustej sali. Przede mną dwa komputery i telefon. Sieć się rwie. Rwie się tablica, której próbuję używać, bo jak tu, na matmie, nie wizualizować sytuacji. Zwłaszcza, że, gdy przyjdzie mi przestać gadać i poproszę którąś lub któregoś z was, o kontynuowanie, prawie zawsze staje na przeszkodzie jakiś nagły problem. To się komuś sciął net, to ja się komuś ścięłam i nic nie słyszał, to, znowu, zaszły wszelkie inne okoliczności, ważniejsze niż śledzenie lekcji. Cóż. Róbta co chceta. Co ja wam teraz zrobię. Nic. Wpiszę tu i tam zero za aktywność i tyle. Ale potem covid odpuści a my wrócimy do szkoły. Ja swoje robię. I jestem na bieżąco rozliczana. Bawcie się dobrze, dbajcie o siebie i do usłyszenia/widzenia na następnej lekcji. Obym nie straciła poczucia sensu własnej, ciężkiej, frustrujacej pracy. Dziękuję wszystkim, którzy współpracują. Dzięki Wam powinno się udać.



niedziela, 1 listopada 2020

Gdybym

Był taki czas, że i ja byłam w zagrożonej ciąży. Poszłam do pani doktor i okazało się, że nie ma czego ratować. Pani zaleciła skorobankę, uzasadniając swoją diagnozę stwierdzeniem, że, "jeśli nawet płód jeszcze żyje, to  i tak nie ma wielkich szans". No, skoro nie ma wielkich, pomyślałam, to ma 'jakieś'. Ale ma. Poprosiłam o podtrzymanie ciąży. Pani niechętnie przepisała leki, mówiąc, że to tylko 'zlep komórek'. Trudno, pomyślałam. Minęło kilka tygodni. To był rok 1997. Lipiec. Na Wrocław, jak usłyszałam w radio, nadchodziła wielka woda. Ja i dwoje starszych dzieci sami w domu. Wpadłam w panikę. Stres dał o sobie znać i poczułam, ponownie, ból brzucha.  W międzyczasie nawinął się znajomy, który zawiózł mnie do szpitala i zapewnił opiekę starszym dzieciom. Po badaniu lekarz zdiagnozował obkurczenie macicy i ponownie usłyszałam, że 'dziecko prawdopodobnie nie żyje'. Zlecił na rano zabieg. Byłam totalnie skołowana i nie wiedziałam, co robić. Nie wiadomo skąd pojawił się drugi lekarz, który skierował mnie na usg. Po badaniu wręczył mi zdjęcie, na którym było moje dziecko. Nie zapomnę nigdy słów, które wtedy wypowiedział: serce pani dziecka bije a zdjęcie daję dla wzmocnienia motywacji'. Oniemiałam ale pozbyłam się wszelkich wątpliwości. Syn ma dzisiaj 22 lata. Pracuje i studiuje teologię. Fajny z niego człowiek. Mówię wam.

Dziękuję tamtemu lekarzowi, że się wtedy przy mnie pojawił.