Zabijamy się o szczęście, które nie istnieje.
Odpuszczamy to, co może zrodzić nadzieję.
Wiemy lepiej, jak dobić targu i zyskać swoje.
I syci, zastygamy ze smutkiem na czole.
I tak to, ululani bajką o szczęściu ziemian,
Łykając pigułkę z recepty psychiatry,
Stajemy się kopią bez istotnego znaczenia
W matriksie zaburzonego psychopaty.
I czy skończymy w pustce świata, który doszedł do ściany wyczerpanych możliwości, w którym norma staje się normą jeśli spełni standardy antynormy, w którym nie ma zdziwień wobec tajemnicy poznania bo poznanie przegrało z fikcją demagogów, w którym wszystko podano na talerzu odbierając potrzebę zdobywania -
Czy w tym pustym świecie bez ducha, bez głodu i bez Boga, Bóg, który nie kopie w drzwi i nie nęci fałszem złudzenia, zdoła przebić skałę zastygniętego sumienia.
Ja nie wiem. Wiem jedno. Pozostaje upór rozbitka pośród wściekłych fal, trzymającego ułomek łodzi. Trzymać póki można. A potem zamknąć oczy. Będzie dobrze. Trzeba poddać dezintegracji pogoń za szczęściem, by na gruzach dotychczasowych dążeń znaleźć perłę w popiele.