niedziela, 23 maja 2021

Dwie strony

Tak. Ja też Go znałam osobiście. I była to znajomość, która odcisnęła i na mnie swój mocny ślad. Znam kilka osób, którym dokopał ale znam tłumy, dla których poświęcił swoje życie. Całe kilka generacji.  Raz napotkany, przestawał być obojętny. Tak, jak cały był dla ludzi, tak ludzie do Niego walili. Dniami i nocami. Nieraz sama czekałam długie, późne godziny do spowiedzi na pieńkach przed salą, w której przyjmował. 

Dzisiaj, kiedy pojechaliśmy spędzić kilka chwil na Bujwida przy Jego trumnie, musieliśmy się ustawić w długą kolejkę ludzi wielu roczników, którzy tłumnie zjechali, by oddać  ś.p Orzechowi cześć.

Jest we mnie zbyt zbyt wiele silnych emocji, by składnie pisać. Jutro, a właściwie, dzisiaj,  pogrzeb. Pożegnamy człowieka wielkiego formatu, który spędził wiele dni i nocy swojego życia, by służyć. Jasne, mógł się tu i ówdzie pomylić. To takie ludzkie w nim było, że reagował ostro i gwałtownie. Można było usłyszeć dobre słowo ale można było oberwać w pysk martwym indykiem. Orzech nie znosił partactwa i hipokryzji. Nie cackał się. Walił prawdę. I doświadczaliśmy tego skutków. Bolało, nieraz dotkliwie. Ale nie o znieczulenie przecież w życiu chodzi tylko o to, by dać impuls do zmiany. Nieraz trzeba ciąć, by wyciąć guza. Takie życie i On, Orzech, ratowaniem życia innym niestrudzenie się zajmował w rozlicznych aktywnościach, których opisem zajmować się teraz będą Jego hagiografowie. Tak, w dniu Jego śmierci pojawiła się, widoczna w okolicach Pl. Grunwaldzkiego, ogromna, pionowa tęcza. Taka naprawdę spektakularna. Nie, nie muszę widzieć tęczy, by mieć przeczucie, że ten Człowiek, kapłan oddany Kościołowi poprzez totalne zawierzenie siebie Maryi, stanie się niebawem globalnie widoczny. My, którzy mieliśmy doświadczenie czerpać z Jego kapłaństwa, z Jego przekazu, z Jego obecności wiemy, że odchodzi ktoś, kto o nas  nie zapomni a jak się czasem pomylił, to poznawszy prawdę do końca, dokończy, co chcąc, nie chcąc, podjął. Wierzcie mi. Zostawiłam na Jego trumnie kilka łez. Może by się wkurzył ale zabierze je tam, dokąd się wybiera. A tam zrobią, co trzeba.

Orzechu, płyń ku niebieskim pałacom, gdzie Mieszkańcy Nieba wyszykowali nakryte po wieczność stoły. Teraz już,  w spokoju i bez udręk doczesnych przypadłości, korzystaj. Tam musi być jakoś tak taterkowo. No, nie ma opcji. I nie zapomnij o nas.







czwartek, 13 maja 2021

Mam sąsiadów

 Ano mam. Słów brak. Po prostu. Piją, coś tam szabrują i tak żyją. Są gdzieś jakieś dzieci ale pewnie w domu dziecka. I chyba lepiej dla nich. A z  sąsiadami wieczne utrapienie. Nie bardzo da się z nimi  rozmawiać, bo jak trzeźwi, co rzadko się zdarza, to siedzą cicho  i nie wadzą. A jak nietrzeźwi, co częściej się zdarza, to są głośni i wadzą. Coś tam bełboczą ale nie do końca wiadomo, ile rozumieją i co chcą powiedzieć. Jeszcze psy dwa zawsze z nimi. Jeden to obszczywał mur na hollu, jak go siostra sąsiada prowadzała, ale już  jej nie ma. Siedzi, bo go, brata swojego, dziabła nożem  któregoś dnia i  leżał jak nieżyw pod moimi drzwiami. Matko Boska. Pogotowie wezwaliśmy, odratowali. Wrócił po dwóch tygodniach, chwalił się szwami i podziękował za odratowanie. Nawet Merci przyniósł, że mu życie uratowałam. Ano, na to wyszło. No i był powrócił i znowu pije, sprowadza kulieżanki i mają wesoło. Tera to na parapecie mi siedzą od podwórza, palą i smętnej muzy słuchają. Kurza twarz. Bardzo proszę, ale nie na moim parapecie. Boże na niebiesiech, o domek wolnostojący usilnie upraszam, bo sama pozabijam. Zatrzymałam się na chwilę przy oknie  i słucham. Kobita,  chyba matka jego dzieci, co teraz z jakimś innym strasznie po twarzy zapijaczonym typem się prowadza, wstaje i mówi: 'k..wa, zje...ne życie mam. Takim zje...nym człowiekiem jestem.' Sąsiad też wstaje i idzie. Ona: 'gdzie idziesz?' On: 'do domu, kur..., napić się'. Koniec rozmowy. 

Poryczałam się. Zje...ne życie sąsiedzi mają. Nie ma dla nich ratunku. Albo się zapiją albo pozabijają. Ja mam Pana Boga i żyję dzięki Niemu. Mam też życie że wow ale wiem, czego się trzymać, żeby mnie piekło nie pochłonęło za życia i po życiu. A oni??? Nie, nikt ich nie wychowywał, poza ulicą. Patola, po prostu. Bez szans i wzorców i bez wsparcia znikąd. I tak sobie pomyślałam, że nikim lepszym nie jestem. Miałam więcej szczęścia, bo rodzice dali mi wychowanie i wykształcenie i przekazali wiarę. Tak było i to stało się dla mnie budulcem kręgosłupa, który,  pomimo zajebiozy życia, utrzymuje mnie  w pionie. Oni tego nie dostali. Więc toczą się dzień po dniu, bez celu, puszka za puszką, flaszka za flaszką.

Czy jest możliwy ratunek??? No, czy jest dla nich jakiś ratunek??? Halo???

Może i wy, sąsiedzi, o których myślę, co myślę, ostatecznie zadziwicie i siebie i wszystkich.



Baboki

 Baboki powychodziły z kątów... i wiją się jak cienie i lgną do mięsa. Mięsa!!!



poniedziałek, 10 maja 2021

Mam dobrze

 Matury w toku. Młodzież w kolejnych dniach zjeżdża do szkół i staje do egzaminów. Teraz lecą rozszerzenia. Dzisiaj z polskiego. Siedzę przed salą gimnastyczną i robię za rezerwowego a mogłam, przy wolnym dniu, leżeć. Ale  i tak mam dobrze:). Ponad 70 osób. Wchodzą.  Co innego ogarniać tłum na sali gimnastycznej, co innego 20 osób klasie. Nauczyciele zwijają się, by ogarnąć. Lekki chaos ale idzie wszystko do przodu. Wbrew moim oczekiwaniom siedzę, jak rzekłam, na ławie rezerwowych.

Zaczęli. Sprawdzają arkusze, kodują. Ja mogę po kwadransie się zmyć, co niewątpliwie uczynię. 

Poprzednio, gdy siedziałam w pewnej szkole, byłam świadkiem dziwnej sytuacji. Do klasy przypisanych było kilkunastu chłopców i jedna dziewczyna. Długo nikt się nie zjawiał. Tak, około kwadrans przed dziewiątą, zjawiła się cała grupa, oprócz dziewczyny. Zdecydowałyśmy doczekać do 9. Wyszłam na korytarz. Widzę, biegnie chłopak. Wołam: czekamy na  p a n i ą, dając mu do zrozumienia, że jego sala jest gdzieś indziej. On się uśmiechnął, zdecydowanie mnie minął i wszedł do klasy. Ja za nim z wyjaśnieniem na ustach, na co on, że ok. To był  o n a. No sorry, przeżyłam szok ale nie będę, tak naprawdę, przepraszać. Jeżeli można uznać zmianę, czy próbę zmiany płci za normę, to można chyba jeszcze się zwyczajnie, po ludzku, dziwić. I niech nikt mnie nie nęka za to, że chłopak wygląda jak chłopak, nie ma piersi, pomimo zmian w dokumentach i powtykanych obficie w ciało ćwieków. Naprawdę, to nie czyni z nikogo kogoś innego biologicznie. I nie wchodzę w trudne zagadnienia związane z problemami  tożsamości płci. Zamiast ludziom pomagać,  w myśl zasad miłościwie rozpleniającej się ideologii zwanej, niesłusznie, 'gender', wmawia się ludziom pierdy o nieistnieniu płci biologicznej. Bo, przecież, ten starzec Bóg, pomieszał wszystko i nie stworzył człowieka jako albo kobietę albo mężczyznę.  Nie dokończył swojej roboty uczciwie, tak, że teraz nic, tylko po Nim poprawiać. Zmieniać, kiedy kto, na co chce. Takiego obłędu chyba w dziejach ludzkości jeszcze nie było. I nie wróży to nam dobrze. Nasze czytelne podziały, w których jesteśmy mężczyznami albo(wykluczająco) kobietami, są poddawane ostrej, medialnej krytyce i niewybrednemu napiętnowaniu. Mi to koszmarnie wszystko przypomina jedynie słuszną ideologię mojego dzieciństwa. Wszyscy wiedzieli jak jest i wszyscy mówili, że nagi król nosi piękne szaty. Tak działa konformizm wzmocniony agresywną propagandą.

 Przypadków dzieci, które podda się procesowi,  zwanemu nawet nie zmianą płci ale, uwaga, 'korektą', będzie coraz więcej. Dzisiaj nas szokują w szkolnych ławach ale nasze przywyknięcie to kwestia czasu. Co katolicki z przekonań, ze świadomego wyboru, nauczyciel ma robić???

Ma zostać sobą. Też ma prawo być, kim się czuje. Prawda? Czuję się katolem więc nim zostanę i nic, żadne regulacje tego nie zmienią. Co do pracy. Nie zaglądałam i nie zamierzam dzieciom mi powierzanym zaglądać pod fatałachy. Będę uczyła poszukiwać prawdy każdego, kto będzie miał to szczęście (heh) być na moich lekcjach.  Matematyka to wysoko abstrakcyjna działka wiedzy. Więc znowu mam dobrze. Nie muszę używać konkretów z realu,  by wietrzyć ludziom mózgi. Matma jest cool. I jest prawdziwa. Mam dobrze. A Barei pomnik się należy. Genialny twórca o wyjątkowym wyczuciu absurdu w realiach utopijnego socrealizmu. Szacun.



'– Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.

– No, ubierasz się pan.
– W płaszcz – jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
– Fakt!
– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
– I zdanżasz pan?
– Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widź pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak… w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać.'

Cytat z filmu 'Co mi zrobisz jak mnie złapiesz'

środa, 5 maja 2021

Chyba z nudów

 Nie wiem, co robić. Siedzę na hallu szkoły i pilnuję. Nie wiem, czego czy kogo. Uczniowie piszą matmę a ja siedzę, jak ten ćwok i nawet mi głupio tak siedzieć i nie rozumieć, po co. Tak masz wtedy, gdy  chyba masz za mało zajęć. Bo jak to inaczej wytłumaczyć. Ok. Koniec narzekania. Ale szlag, słówko jeszcze. Chyba jestem pierwszy raz w szkole na maturze z matmy od kilkudziesięciu lat. Ostatnio byłam na matmie na  swojej własnej. 

Zadania były wtedy wypisane kredą,  na tablicy a  chyba sześcioosobowa komisja siedziała przy niej i się za wiele nie wtrącała. Rodzice roznosili kanapki a w niektórych  przemycali ściągi. Jedna do mnie dotarła, taka z zadaniem z prawdopodobieństwa, w którym trzeba coś było policzyć funkcją kwadratową. Nie czaiłam totalnie tekstu - nie wiem, czy ze stresu czy z niedouczenia. Potem przez wiele lat śniło mi się coś na kształt matury - że podchodzę ponownie ale nie muszę ale jednak muszę. No i zawsze towarzyszyło mi przerażające uczucie upływu, zbyt szybko, czasu. Tak, jak na prawdziwej. Gdyby nie ściąga, nie byłoby czwórki. Nieuczciwa czwórka z  matury z matmy. Tak to właśnie było. Chyba za karę poszłam na matmę i teraz uczę jej innych. A jest to, rzeczywiście, trudny, niewdzięczny i nie koniecznie, satysfakcjonujący, kawałek chleba.

Co do matmy, w przeważającej większości, jesteśmy po prostu, ze względu na styl nauczania, skazani na porażkę. Jest niewielu nauczycieli, którzy potrafią zejść z piedestału królowej nauk i zauważyć u podnóżka, ucznia - zgnębionego wcześniejszymi doświadczeniami człowieka, który musi a nie chce. Większość z nas nie potrafi rozbudzić ciekawości tylko straszy banią cząstkowa lub końcową. Siedzimy za rozbudowanymi systemami w stylu PSO czy coś w to tło i rządzimy duszami. Nawet jak sam  masz duszę, to system ją dotkliwie pokaleczy i staniesz się z czasem, taki jak wszyscy - ponury, niezadowolony, niedoszacowany pod ważnymi społecznie względami -  więc nauczanie sprowadzisz do monotonnej, niewdzięcznej papki, rozpisanej na pięciu tablicach, bez należytej autorefleksji i refleksji nad stanem odbioru zakodowanej tam treści.

Nie. Nie musi tak być. Siedzę tak na tym niedoświetlonym hallu i się dołuję. 

Nie powiem. Towarzystwo laptopa bezcenne. Można przynajmniej popisać ze znajomymi i napisać posta na bloga. Godzina minęła. Jeszcze tylko dwie. Pogoda dzisiaj,  jak przystało na maj, majowa, więc idzie ku dobremu. 

Piszcie, napiszcie, zdajcie i idźcie w życie. Czego wszystkim maturzystom dzisiaj, i w nadchodzących dniach, życzę. Połamania długopisów, drodzy. 


Konia z rzędem temu, kto zinterpretuje poprawnie, powtarzam, poprawnie, podane liczby😆


wtorek, 4 maja 2021

Chryja in advance.

 Dzisiaj pobudka 6.00. No, jeszcze kwadrans. Zdążę. Matury. Ciuchy uszykowane, wiszą na poręczy krzesła, czego - wieszania na poręczy -  nie znoszę. Jednak szósta rano to nie żarty. Nie będę o tej porze buszowała po szafie. Kawka, kanapka i trzeba się dostać, bo to nie moja szkoła, ale kawałek ode mnie. Auta nie mam pod ręką, więc tramwaj albo z buta. A ja nie mam wygodnego buta do spódnicy albo do spodnia garniturowego czy jakiegoś w ten deseń. No, matura, wypada wyglądać.

Otwieram laptopa. Upewniam się, dokąd i... Wow. Nigdzie. Zmiana, której nie zarejestrowałam. Nigdzie dzisiaj nie idę. Zostaję w wyrku do kiedy chcę a potem... Lubię takie niespodzianki. Rzadkie jak trufle na beztruflowej glebie ale zdarzyło się.

Teraz mniej miło. Szykuję wojnę z administracja o bramę. I o kawałek pękniętej rynny, z której sikało przez całą majówkę, bo przecież mieliśmy super-majówkową aurę. Jak rzekł jeden z naszych Dominikaninów : 30 stopni: dziesięć w sobotę, tyleż w niedzielę i w poniedziałek też tyleż. Oni tam będą chcieli mnie zbyć w administracji, jak poprzednio, że wszystko gra i się domyka. Ale to nieprawda. Nie gra i się nie domyka. Podnajemcy i chyba jacyś obcy walą tak, chyba z kopyta,  że sypie się nie tylko tynk ale też głębsze ubytki widać. Zamierzam to opisać i zażądać wymiany zamka i mechanizmu na górze, bo jeszcze trochę i wywiozą mnie w kaftanie. No i, oczywiście ta rynna.  Będzie jatka. Bo tym razem nie odpuszczę i będę pisała do coraz wyższych instancji. Może wezwę telewizję. Ostatecznie, nie muszę się wszystkiemu bezradnie przyglądać. Do dzieła. 

Wyszłam zrobić focie. Ludzie. Jezu. Ciepło.





poniedziałek, 3 maja 2021

Poczekam

 Ot, co. Dziwna sytuacja. Znajomi, nieco przestraszeni, pytają, czy się zaszczepiłam. Nie. Nie zaszczepiłam. Nie, nie jest tak, że neguję istnienie covida i zamykam oczy na fakty. Że ludzie chorują a pewien odsetek umiera. To wszystko się dzieje i wszyscy doświadczamy skutków pandemii. Ale parę kwestii  wkurza mnie coraz bardziej. 

Po pierwsze: BRAKUJE UCZCIWYCH, RZETELNYCH INFORMACJI. Zamiast tego torpeduje się nam świadomość, czy też podświadomość, wybiórczymi faktami na temat umieralności populacji. Raptem poznikały inne problemy zdrowotne.

 Po drugie, dowiadujemy się z mediów, że sami sobie jesteśmy winni, bo się za późno zgłaszamy z covidem. Takiego łgarstwa dawno nie słyszałam. Taki wypierdek publicznie nas gani za niezgłaszanie się na czas a większość z nas ma doświadczenie paraliżu systemu opieki zdrowotnej. Znam osobiście ludzi, którzy przechorowali covid w domu a służba zdrowia nie zaoferowała żadnej pomocy, pomimo zgłaszania się pacjenta z typowymi objawami. A leż se i choruj. Przejdzie. A jak nie, to trudno. Umrzyj. Takie życie. Nie wspominając o pacjentach innych niż covidowi, zostawionych totalnie sobie samym.

Po trzecie, maski. Na początku pandemii widziałam video, na którym dwóch umundurowanych policjantów powaliło na ziemię pasażera pociągu, który odmówił nałożenia maseczki. To, że na końcowym etapie tej uprawnionej systemowo napaści, policjant, zasapany, siedział bez maski na człowieku, niech zilustruje motywacje ukryte za nakazem noszenia maseczek. Czy chodziło o bezpieczeństwo czy o posłuszeństwo??? To pytanie zadaję po roku nakazu noszenia na twarzy szmaty, w sytuacji, gdy środowisko lekarskie jest podzielone. Oczywiście, serwuje się nam oficjalną wersję, że maseczka służy bezpieczeństwu i wywiera się na tej przesłance presję na wszystkich, oskarżając sceptyków prawie o ludobójstwo. 

Ja się zastanawiam, jakie schorzenia pojawią się wkrótce, po roku zmuszania nas do zasłaniania twarzy, kiedy nikt nie kontroluje i nie edukuje, co ważniejsze, jak utrzymywać te maseczki w higienie i nie narażać siebie samego na grzybice i inne choróbska, które mają świetne środowisko  rozwoju w przepoconej przestrzeni wokół naszych nosów i ust. 

I skąd się raptem wzięły te wszystkie preparaty szczepionkowe??? Najpierw strach na całego, serwowanie dantejskimi scenami i generowanie społecznego oczekiwania na remedium. I oto, oczywiście,  raptem z kapelusza płyną cudowne rozwiązania, raptem pojawiają się ilości zdolne zaspokoić całe populacje. Czy to wszystko nie nosi symptomów jakiejś globalnej manipulacji, mającej na celu poddanie nas wszystkich zabiegom  społecznej, totalnej kontroli???

Masz inne zdanie, niż wolno, jesteś podejrzany, nieodpowiedzialny i naganny z każdej strony. Jak za socjalizmu, kurza twarz. Nie piszę się na to. Poczekam.