niedziela, 29 kwietnia 2018

Jednego dnia

Dzieją się dwie śmierci. Dwie? Kto wie, ile ich jest.

Jedna śmierć to Piotr. Lat 21. Młody chłopak od sąsiadów, dobrych ludzi, którzy kilka miesięcy temu stracili Córkę. Teraz Piotr, którego wychowywali od dzieciństwa, odszedł niespodziewanie i rzeczywiście, nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego. Jak powiedział odprawiający żałobną Mszę o. Mateusz, to pytanie niesie niebezpieczny ładunek. To, co zaszło między Piotrem a Bogiem, w najgłebszym miejscu młodego serca, nie jest dostepne dla nikogo innego poza Bogiem i Piotrem. I dlatego żądanie  odpowiedzi na nie, na cito i tu, jest roszczeniem nieuprawnionym.Tak. Płaczemy. Patrzymy ponownie na Rodziców, którzy muszą przeżyć tak młodą śmierć kogoś, kto był im dany jako rodzicielska odpowiedzialność.  Pytanie o powód, uzasadnienie tej sytuacji, wciska się usilnie na usta  a umysł domaga się zrozumienia. I nie dostaje. I nie dostanie.

Tak. To rodzi bunt. Bunt jest budulcem naszej odwagi. Jednocześnie, jeśli się wymknie na niekontrolowane przez wolę obszary, stanie sie pięścią podniesioną ku Bogu. Bóg stanie się bezdusznym bożkiem, który bawi się ludzkim bólem. Niby taki wszechmogacy a cierpienia nam zabrać nie umie. A może nie chce? Kim jest?

Bunt może też pokierować nami inaczej. Może nam pomóc strzepać popiół bezsilności i zaangażować się w życie, którym sami, póki co, dysponujemy nadal. I to jest nasza odpowiedzialność, nie Boga, co zrobimy z przeżywanym bólem i ku czemu się zwrócimy, z pełnym zrozumieniem potrzeby przeżycia żalu po kimś kto odszedł i  żałoby. Dajmy czasowi czas, ludziom spokój i odpuścmy osądy i nad ludźmi i nad Bogiem. Poradzą sobie.

Jest jeszcze ta druga śmierć, o której krzyczy cały świat. Nie mam żadnej satysfakcji, że kilka lat wstecz, pomysły prawnej regulacji definicji życia, wywodziłam z rdzenia faszyzmu i nazizmu. Teraz pisze się o tym powszechnie. Świat dostarcza wystarczajaco dużo danych, by uznać, że ludobójstwo obozów koncentracyjnych i medyczne pomysły ludzi pokroju Mendele i innych, pracujących na zlecenie Hitlera, jest inspiracją dla praktyk współcześnie istniejących gremiów. Jakich? Koncerny farmaceutyczne potrzebują dwojakiego rodzaju materiału: surowca i królików doświadczalnych. Człowiek to bardzo dobry surowiec. Naziści to wiedzieli. I człowiek to fantastyczny królik doświadczalny. To naziści też wiedzieli. Władza sądownicza orzekała o legalności działań morderców a lekarze mordowali na zlecenie władzy. Tak to się odbywało. I pytanie, które rwie sie z przerażonego już teraz serca, brzmi: czym to się różni od praktyk, które doprowadziły do śmierci Alfiego. I przecież wiadomo, że nie tylko Niego. Jak poszerzona zostanie definicja aborcji jako zabiegu, skoro już teraz szpitale to katownie, głodzace bezbronnych pacjentów bez względu na czas, który upłynął od ich poczęcia. Granica narodzony/poczęty przestaje mieć znaczenie, bo świat zgodził się, by w ogóle zaistniała. Tak. Śmierć w sterylnym gabinecie może stać się rozwiązaniem, które zafundują każdemu z nas. Zanim podpiszemy kolejny apel o dostepność zabijania kogokolwiek, postawmy się na chwilę na miejscu ofiary. To może się okazać całkiem nie cool.

Wszystkie tyranie upadły. Ta, na którą jeszcze ludzkość nie znalazła ani Norymbergii ani sposobu unieszkodliwienia, też upadnie. Tylko, niestety, tyranie zawsze  generowały ludobójstwo. Ile ofiar pochłoną sterylne gabinety pozyskiwania materiału dla i przez tych, którzy zaprzedali duszę fikcji zwanej 'postępem' czy, po prostu, całkiem realnej mamonie. Majstrowanie przy definicji życia, a w szczególności życia ludzkiego, czyni to życie przedmiotem w rękach tych, którzy  zatracili sumienie i zrobią wszystko, by realizować podpisane zlecenie, za które dostaną szmal. I znajdą ładne nazwy na wszystko. Strzeżmy się i nie milczmy, gdy trzeba stawać do zapasów o życie. Bezkarny szpon zabójcy może zapukać i do naszych drzwi. Nie służmy mu. Nie warto. 

wtorek, 24 kwietnia 2018

Szczęście

Na szczęście, żyję. Nie, spokojnie, nic mi chyba nie dolega specjalnie, poza zmęczeniem i odczuciem zużycia a i to nie zawsze. Że nie zawsze czuję się worn out. No, czasem przeciwnie. Lekko i przyjemnie, pomimo korby, którą życie dociska i wyciska soki z każdego kociska. Ale ja nie. Ja się wymykam i nie potrzebuję pigułek. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że nie wiem, że owszem. Potrzebuję. Rozumiesz? Ja nie do końca ale co mi tam. 

Ostatniego weekendu, ja, dzik pierwszy w RP, znowu przełamałam opór materii, jaką jestem i pojechałam na warsztaty do Sulistrowic z o. Antonim i całą grupa niewiast w wieku 0 - dziesiąt. Pogoda była na zamówienie. Wprawdzie nie dzwoniłam wtenczas do Taty ale chyba ktoś inny zadbał. O, patrz się. Takie cuda kwitnące podziwiali my:



                                                                                                                                                                  I co? Podoba się? Jak nie, jak tak i jeszcze ta Ślęża na horyzoncie... Zioła i inne rośliny zbieraliśmy i wyszło, że natura nieźle to wszystko ma  poukładane. A jej dynamizm zachwyca i inspiruje, bo weź, taki pąk, jak raptem wybucha i rozwija się w liście czy kwiaty. Ot, tak pędem wewnętrznej energii, drzemiącej zimą w gołych gałęziach, by wyrwać się w swoim czasie:


Zatem, trzeba się przyjrzeć sobie. Czy warto? Po co? Rozwijam rulon życia. Przewijam miesiące i lata. Chwile. Tak. To wszystko ma swój rytm i wewnętrzny puls. Co czyni mnie mną? I kim, w takim razie jestem? Co dziwne, nie wiem a za chwilę dopada mnie olśnienie. Na szczęście, żyję, chociaż jakim cudem nie trzasnęłam w tę ciężarówkę czy też ona we mnie...

Cuda dzieją się ciągle. Problem nie tkwi w ich braku tylko w ślepocie ludzkiego wzroku. I nie chodzi o liczbę dioptrii w szkłach. Rzecz tyka duszy, chorej, zranionej, domagającej się ekstra praw dla siebie lub wycofanej, bo ugodzonej zbyt wcześnie. Zbyt mocno. Znienacka, lub sukcesywnie, od zawsze. 
Jednak cuda się dzieją. Cuda to ludzie, którzy cię wesprą i ci, dla których ty będziesz cudem, bo dzięki tobie w siebie uwierzą. O, tacy na przykład:







Wiosna ma coś w sobie. Żyć się chce. Czy to szczęście? 

czwartek, 19 kwietnia 2018

Czasowi czas

I tak właśnie dochodzę do sedna. Miarą człowieka jest jego postawa wobec od niego słabszych, w jakimkolwiek sensie.

Jesli uginam kark  przed silniejszym i mam na fasadzie własnej facjaty nieustanne pochlebstwo wobec tego, od którego jakkolwiek zależę a bez krztyny refleksji kopię leżacego i słabszego, jestem hieną i tyle. Zobacz na psa. Nic z cech psich w psie nie jest złe ale w człowieku??? Jeśli naprawdę myślimy, że wiemy lepiej od człowieka, którego osądzamy, co byśmy zrobili na jego miejscu, to weszliśmy w fałszywą od początku sytuację. Nigdy nie będziemy na sto procent na miejscu drugiego człowieka a koszmarnie często orzekamy tak o innych, jak nigdy nie mielibyśmy odwagi orzec o sobie. I to jest słabe. Bo człowiek ma odwagę stawać do zapasów ze    s o b ą  a hiena ostrzy zęby na materiał totalnie bezbronny. 

Przejrzałam w necie materiały na temat pewnego zdarzenia, w którym uczestniczył człowiek mi bliski. Ponieważ całe życie był uczciwy a na swoje nieszczęście również zorientowany prawicowo, teraz, kiedy znaleziono powód, by w niego uderzyć, festa hejtu  przerasta samą siebie. Dałam się skusić na przeczytanie komentarzy do jednego artykułu, który sobie odpusciłam z powodów osobistych. Komentarze mi wystarczyły. Człowieka, o którego winie oficjalnie nic nie orzeczono, sponiewierano z mocą wartą lepszej sprawy. Na bazie domysłów i plotek stworzono rezerwuar wypowiedzi 'święcie oburzonych' obywateli na temat sytuacji, o której nie da się, na chwilę obecną, nic pewnego powiedzieć. I to nie ma znaczenia. Prawda, której nikt, póki co, nie zna, została zastąpiona stekiem bujd i wymysłów ludzi o widocznym uprzedzeniu do wspomnianego człowieka. Najlepsze jest to, że najgorsze w nim jest, wg  tych wypowiedzi, to, że wyznaje tradycyjne wartości i jest katolikiem. Może, gdyby był gejem  czy lewicowo zorientowanym liberałem, wszystko zaocznie zostałoby mu wybaczone. Niestety, przyznawał się publicznie do wiary w Boga i głosił słuszność Dekalogu. Wszystko zatem zawiodło a Bóg ze swoim Dekalogiem okazał się bujdą wyssaną z palca bo wspomniany człowiek, być może, popełnił błąd...

W tym miejscu przypomina mi się sytuacja z Ewangelii, kiedy oburzony tłum żądał ukamienowania nierządnej kobiety. Co za standardy. Dzisiaj przyznano by jej najwyższą nagrodę a nie żądano śmierci. Ale wtedy tylko Jezus miał tę odwagę, by odprawić 'wiedzących lepiej' , usiąść koło 'winnej' i przemówić do niej tak, jak nikt dotąd. Tak, że potem wstała i poszła z dumnie podniesionym czołem w nowe życie.

Hieny. Odpuśćcie. Dajcie czasowi czas. Niech  człowiek ma szansę do obrony. Może wcale nie jest winny. A jeśli nawet, to kto z was pierwszy rzuci kamieniem? Uważajcie, by nie wrócił rykoszetem.

środa, 18 kwietnia 2018

Jubilee

Lata mijają jak szalone. Dzisiaj starszaki moje oboje  kończą kolejny rok  życia. Moja Ikuś i mój Błażcio. O, są i chyba się cieszą. 












I siedzimy i torta nie mają czy co? Ile można czekać. Dobra. O,  prezent jest. Najlepszy  na siostrzano-braterską więź. Ile to metrów? Sześćdziesiąt?


    










Więc, przegrywem będąc, dostaje się jeden prezent na dwoje...To może przegrywem będąc... O, torta dają.  Pokroję.

Ale ta graba  nie moja.  Marego, Wielebnego.

Zatem, do prezentu wracając jednego na dwoje, myślę sobie, że to trzeba być w czepku urodzonym. Wprawdzie żadnego czepka z rodzenia nie pamiętam, tylko nocne męki za każdym razem, to jednak taka lina... Hm. Teraz patrzeć, kiedy zakombinują w Taterki jechać. A ja tutaj ze strachu ledwo dychać albo... Zawsze te sześćdziesiąt metrów kolejną sztukę obejmą. Jezu, jak na to patrzę to się i cieszę i trochę to straszne.

Imprezka powoli wygasa bo ludzie, tak w środku tygodnia długo balować nie bardzo. I wyspać się trzeba bo wstawać rano...

To czego im życzyć?

Żeby odnaleźli szczęście tam, gdzie to możliwe i jedynie realne i nie dali się uwieść ułudom świata.

I, na koniec, hm. Niespodzianka. Tort na łóżku, wylizany idealnie z kremu. I któż to się ugościł tak strasznie po 'julowemu'? I pomyka po podłodze, tuż przy niej swoim psim pyskiem bo wie, że to bardzo, bardzo źle... Ufff... Jest jubileusz, jest tort i jest słodko każdemu. 

Stówka, Słodziaki. Niech co ludzie wam wywiną Pan Bóg niech zawsze wygładzi.



wtorek, 17 kwietnia 2018

Bujać się

Dzisiaj cokolwiek napiszę, znika. I dobrze. Same smęty, gdy człowiek nie nastrojony i nie uśmiechnięty. Praca swoje. Wracasz dzikiem zrytym, zaryjesz w stół nienakryty, łapsniesz pajdę z czymś tam i.... Ciąg dalszy. Wszechobecna, agresywna japa nieustających pretensji do życia i to mojego, nie kończy się a jej nadawanie nabiera mocy. To ja dziękuję. Wychodzę.


Odlatuję w karmelitańskie tony i półcienie i odpuszcza. Wycinam neta, fejsa, odstawiam niesprawdzone jednak prace. Odczepcie się. Nie wiem, gdzie kto pognał i nie wiem, kto ogarnie ten nieogar w zlewozmywaku i zewsząd po stołach, meblach i parapetach. Nie wiem, kto to nie wypija do końca, zostawia byle gdzie i tyle. Róbta coś sami ze swoimi pozostałościami.

Nie wiem, dlaczego pieniądze idą jak świeże bułeczki i znikają w niepokojącym tempie. Może ktoś kupuje  świeże bułeczki, proszki, płyny, wędliny i inne zbytki. Co mnie to obchodzi. Ja co potrzebuję, mam. Pan Bóg zdrowia nie poskąpił a tamto se sami liczcie, komu nie pasuje. Co? A poszli w buraki. Tam fajnie jest. Pachnie i można se powyrywać albo ponazbierywać albo powyć do księżyca.

O. Noc. Odkładam stos. A co. O. Tak. Kitram, co lubię, gdzie nie wie nikt. Właśnie. Ostatnio uzupełniłam przezornie zapas. Wybaczcie wszyscy zawiedzeni, rozczarowani mną ludzie, że już nic więcej dzisiaj nie zrobię. Po prostu nie mogę.

O. Teraz to. Po prostu, uczciwa, zimna,  szklanica piwa. Jutro wrócą problemy z mocą. O tak. Dobranoc. 

O, tak się, jak On,  bujać będę.

 

A za mną szeroka przestrzeń.



poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Pytanko

Bo jak robisz co robisz, to pytanko brzmi o granicę między dobrem a złem. Jest jedno, jest drugie i czy jest jakieś pomiędzy? Bo, że wszystko jest dobre inaczej, to nie brzmi. Choćby dlatego, że czyniąc wszystko względnym, możemy z równą dawką sensu czy bezsensu (właśnie) stwierdzić, że wszystko jest złe inaczej i wrzucić wszystkich za życia do piekła zamiast do 'nieba' totalnej samowoli, bez reguł i bez, pozornie, konsekwencji. Moja obawa tkwi w tym, że dla mnie obie opcje to jeden czort. Dosłownie.

I wchodzę na temat pochłaniajacy mnie ostatnio w stopniu rzeczywiście poważnym. Stając się kierowcą, weszłam, czy wjechałam,  w spoleczność zorganizowaną według pewnych norm, do których  musi się ona stosować a nie robi tego, jak widzę, przerażająco często. Nie. Nie zamierzam tu teraz wykładać przepisów ruchu drogowego i ogarniać niepisanych praw czyniących z kierowców ludzi cywilizowanych i świadomych czym jest   k u l t u r a    bycia kierowcą. 

Jak wiadomo, miasto to dosyć ciężkie miejsce do życia. Infrastruktura i zageszczenie czynią je również nieraz ekstremalnie trudnym do jeżdżenia. Gdyby stosować czyste przepisy, kierowcy z podporządkowanych czekaliby przez długie godziny korkowe aż auta z głównych przejadą. I dlatego są pewne regulacje nie objęte przepisami. Gdy sam wpuszczasz, wiesz, że kiedys sam bedziesz potrzebował, by ktoś cię wpuścił. Istnieją na tę komunikację czytelne gesty, po których naprawdę idzie sie zorientować, czy ktoś ci daje szansę się wbić. To są, dla świeżaka, trudne sytuacje. Ale idzie się ogarnąc i powoli wdrożyć. 

Ostatnio, żeby uniknąć wbijania się własnie, jadę ostatni kawałek do domu czekajac grzecznie na światłach. I to trwa. Potem jadę na pierszeństwie a tu mi ktoś przed nosem zawraca. Ok, czekam, chociaż to na tym niby rondku na Macieja głupie miejsce do zawracania. Jadę dalej powolusiu a tam na skrzyżowaniu z Pobożnego korek, bo wypasione auta wpierdaczają się nie czekając na swoją kolej. Ci z pierszeństwem czekają, bo koleś z  terenówki sądzi, że jest wszędzie pierwszy. On musi i tyle. Gdy już udało sie ruszyć, człowiek lekko podnerwiony już jest, bo sam zawsze grzecznie czeka. W końcu daję do przodu, żeby  się z podporządkowanej kolejny cwaniak nie wpitolił. I tu jest problem, o którym chciałam napisać. Otóż, w ruchu drogowym są piesi. Gdy tak wysunęłam do przodu, skupiając sie na autach, nie zauważyłam pieszych. Jak  wjeżdżałam na pasy to oni jakoś w tym samym czasie weszli. To jest sekunda na decydowanie. Powinnam gwałtownie się zatrzymać. Chyba tak. Sama nie wiem. Czy szybko przejechać, gdy szacuję, że zdążę. Co powinnam zrobić? Przecież naiwnością jest mniemać, że kierowcy raptem zmądrzeją, zaczną stosowac sie do przepisów i zasad kultury i nie będzie sytuacji granicznych, w których może być za mało czasu na trzeźwe decyzje. Ta dzisiaj taka była i nie umiem stwierdzić, czy moje postępowanie, w tych ułamkach sekund, było moralnie złe czy jeszcze nie i czy w ogóle to się da rozstrzygnąć. I czy to grzech? Jednak stawką jest zdrowie tego pieszego. Podle się po tym czuję, mimo, że 'na oko' margines bezpieczeństwa był wystarczający. Czy się pocieszam?

 Gdzie jest ta granica, przed którą jest jeszcze dobrze a za którą jest już jakieś skażenie złem. Zawsze po powrocie z drogi mam dylematy.Wy też???

Nie. Nie czaję, dlaczego czcionka ma różne rozmiary. Nie, nie udało się tego zedytować. Pomimo kilku prób.



piątek, 13 kwietnia 2018

Cello

Jedno kosztuje około 12000zł. Złotych, nie euro, to spoko. Jestem zauroczona. Jeśli już kiedyś stanę oko w Oko z samym Bogiem, jak mi taka łaska daną będzie a ja jej nie sponiewieram, to poproszę o jedno takie cello i żeby mi dali zagrać, może nie raz nawet,  ze Stjepanem lub Luką, lub oboma.

Słuchając wczoraj przed samym zaśnięciem  utworu 'Thundershock', musiałam nagle wyłączyć. Ta dawka dźwięku z  natężeniem  dla mnie granicznym,  stała się niebezpieczna. Jeszcze chwila, czułam, i rozsypię się w proch. To coś niesamowitego, niepojętego, jak tak można zawiadywać instrumentem i kontrolować strumień dźwięku  w sposób, który po prostu zatyka dech w piersiach i mi po prostu prawie zatkał. Więc, pomimo szoku, jaki przeżyłam słuchając tego wykonania,  wolałam oddychać niż dalej słuchać  ryzykując  stan własnych organów. Rozsypana w proch chyba już bym nie mogła cieszyć rozsypanych uszu dźwiękiem jakiejkolwiek jakości. 

Czy jednak zawsze warto   s ł y s z e ć? Za oknem też są dźwięki. Przed chwilą jeden dziki głos, żeński,  życzył drugiemu,  przychrypniętemu, raczej męskiemu, śmierci. Fraza ' obyś zdechł' zwieńczyła dzieło wcześniejszych bluzgów. Oczywiście z wzajemnością. Że też człowiek musi otwierać okna, żeby nie paść od duchoty nie wietrzonego wnętrza.

Dźwięki. Słowa. Frazy. Zdania. Jad śmierci w nich lub moc życia.  Błogosławieństwo uzdrawiania. Pocieszania. Wspierania. Ocalania. Przekleństwo ogołocania, odbierania, oskarżania. Wszystko w mocy jednego umysłu. Każdego umysłu. Co myślę to mówię. Co mówię to czynię. Ale zanim pomyślę, to skąd ta a nie inna myśl pojawia się  w moim umyśle? I czemu służy, życiu czy śmierci? 

Obym nie była winna zabicia czyjejś nadziei.

Obym nie była winna zabicia czyjegoż życia.

Obym mogła zagrać z 2CELLOS na wiolonczeli, 
wtedy, gdy wszystko, co musi, przebrzmi.

To nie żarty. Ceny wysokie a progi do nieba. 
I stromo. I ostro. I w drogę.




czwartek, 12 kwietnia 2018

U...

https://youtu.be/qew2m1UdbXk

O się trzymaj

Nie. Nie mogę włączonego telewizora. Robię się chora. Ten timbre prezentatora. Won. 

Poza tym, życie, ta małpa przebrzydła, nie pieści. Nie pitoli się z nikim. Ci, których kochamy, mają jeszcze fantastyczniej. Świadomość, że owszem, zbija z nóg. 

Wróciwszy  do domu, nie znajduję spoczynku w niczym. Wszystko sprawia, że na nogach  do późnego wieczora. Słowa nie trafiają w cel a skargi brzmią jak puste dźwięki.  Ale ja nie taka młoda jestem, żeby  na stojąco przez większość doby fikać. A tu telefon, że ... A tu jechać tam i tu. O, mam czym a narzekam. Grzech. 

OK. Przeżyję noc i kolejny dzień. Wrócę do domu. Prześpię się i moja jest przestrzeń i czas i się nie boję was.

Upiory przebrzydłe śmierci. Nie. Nie powalicie mnie. 

Że się zwarła z życiem, nie znaczy, że wygra. Odbiera, owszem, nam radość i wpędzić potrafi w dół. Ale nie ma nade mną mocy. Nie ma, choć moc jej straszenia brzmi. 

To tyle. Motyle. 

Wiosna radosna i cień. Nie. 

Bóg ukryty głęboko i demon zewsząd drażniący.

Strach. Rozkład.  Śmierć.

Zmartwychwstanie.

Ku niemu wszelkie przepotwarzanie. 

Tyle. 

Zjedzmy pizze i idźmy spać. 

Może będzie koleny dzień a może na wieki sen.

Kto wie. 

O. A tu jeszcze stamtąd fon. Śpijmy.




środa, 11 kwietnia 2018

O

Zawiośniało. Na całego. Ale ja nie będę uprzejma. Nie zawsze da się. Ktoś dzisiaj powiedział, że dziewczyny zaczęły ubierać się jak dziwki. Okropne słowa. Prawdziwe. Jak patrzę po  kobietach, to naprawdę. Rzadko która ma gabaryty, które uzasadniają obcisłość streczu. Czy cokolwiek go uzasadnia? I nie chodzi o wory pokutne ale o jakiś podstawowy umiar i smak. By nie gorszyć golizną i ciaśnizną. Te gorzkie słowa wyrzekł młody chłopak, 15-16 lat. Usłyszawszy to, poczułam szok. I, niestety, jakąś gorzką w nich prawdę. Straciliśmy poczucie skromności i smak. I wszystko stało się tanie, dostępne i w nadmiarze. Niespecjalnie smakuje nam cokolwiek. Szukamy coraz mocniejszych wrażeń, by nie ulegać nudzie życia, pozbawionego klimatu zdobywania. Wszystko wskoczyło na talerz, podsuwany nam nieustannie z każdej strony. I ta wszechobecna dostępność dóbr świata tego czyni nas bezwolnymi ich konsumentami. Zatraciliśmy instynkt bojowników. Faceci zniewięścieli a kobiety schłopiały. Bo, jakby było, że kobiety zmężniały a faceci się uwrażliwili, to to dobrze by było. Świat stałby się miejscem dla wszystkich przyjaźniejszym a może tylko, albo aż, znośniejszym. Ale w tę stronę nie poszliśmy. Daliśmy się ogłupić łatwiźnie i płyciźnie. Kobiety straciły wdzięk a faceci moc. Kobiecość. Męskość. Gdzie te kobiety, gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy???

Staliśmy się bez wyrazu. Bez tajemnicy. Bez fascynacji odkrywaniem świata. Bo wystarcza nam powierzchnia. Bo nie wnikamy w naturę życia. Bo dajemy się uwieść pozorom i kłamliwym hasłom dzisiejszych, wyrafinowanych w metodzie, decydentów, wynajmujących na swoje usługi najlepiej wyszkolonych manipulatorów. Nie dochodząc prawdy stajemy się łatwymi ofiarami, chociaż wydaje się nam, że złapaliśmy Pana Boga za palec. Nie. To nie Jego palec. To szpon z piekła, który poranił naszą naturę i w zaparte rozczapierza się dalej. Czy napotka na opór?

Skoro przestaliśmy samodzielnie myśleć i pozwoliliśmy podeptać sprawdzone autorytety, sprawa ma się kiepsko. Nie. Nie mam ochoty nikogo straszyć ani zniechęcać do życia. Przeciwnie. Życie to najcenniejszy dar, który dostaliśmy, by odkrywać ukryty w nim potencjał nieśmiertelności. Gdy jednak poddajemy umysły medialnie przetrawionej papce zmiękczającej dalej nasze mózgi i pozbawiającej nas pazura, który wcześniejsze generacje homo sapiens trzymał w garści i uzdalniał do walki o przetrwanie, czynimy się własnowolnie niewolnikami.

Świat nie zaoferuje nam realnego sensu. Zewnętrzność jest istotna ale nie jest zasadnicza. W niej się organizujemy i w niej przebiega nasze życie. Ale sama z siebie nim nie jest. Bo życie, prawdziwe, to tlący się w nas samych, cichy, coraz cichszy,  płomień, zapalony w naszych duszach przez Stwórcę. Nic z zewnątrz nie jest w stanie ani go utrzymywać ani zgasić. Tylko my sami, oddając pole własnej duszy albo Bogu albo tamtemu. Patrzmy, co w rzeczywistości fundujemy sobie i tym, co z nami dzielą czas i przestrzeń i są nam przez to zadani.



poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Anioł i Ona

Nie wiem, nie umiem sobie wyobrazić, jaką była dziewczyną. Co czuła do swojego narzeczonego i jak wyobrażała sobie małżeństwo. W chwili totalnej samotności - to inaczej nie mogło przebiegać - zagościł  u Niej sam Anioł. Musiała być sama, siedzieć na modlitwie w swojej komnacie i kontemplować życie. Skąd jest, dlaczego trwa, dokąd zmierza. Musiała się wyciąć z tu i teraz i zatopić w medytacji. Ni stąd ni zowąd pojawił się raptem, stając obok. Nie dając wiele czasu tej ledwo rozkwitniętej dziewczynce na rozważania teologiczne i przemyślane decyzje, oświadczył  Jej, że Bóg Ją wybrał i co Ona na to. Jej odpowiedź była szybka i prosta: 'Niech mi się stanie według słowa Twego'. Ile zrozumiała z tego, co się stanie, co się właściwie właśnie zadziało, nadając Jej życiu wyjątkowy kierunek. Co mogła czuć, przewidywać czy wyobrażać sobie osoba tak młoda, ledwo wchodząca w życie. Nawet nie umiem przyznać, że był to czas wchodzenia w dorosłość,  chociaż przecież tak właśnie było. My, współczesne kobiety, potrzebujemy lat edukacji, by być w stanie zdecydować się na macierzyństwo i nie koniecznie małżeństwo. Pełną dojrzałość osiągamy około trzydziestki. To dwa razy tyle, co Ona miała, gdy nie pytając o nic, podjęła brzemienną w skutkach dla świata, decyzję. Czternastoletnia dziewczynka.

Więc to dzisiejsze Święto, Zwiastowanie, daje sposobność do chwili zastanowienia się, co wtedy zaszło, po co i co to ma wspólnego ze mną.

Niby proste. Maryja poczęła z Ducha Świętego i Bóg stał się Człowiekiem. To dziwne. Wcześniej nie był. Po co  dał się zamknąć w łonie Kobiety, by po dziewięciu miesiącach narodzić się tak, jak każdy z nas, potem przeżyć lata na tym padole, doświadczając  miłości, troski, przyjaźni, ciężkiej pracy, kilkuletniej włóczęgi po ziemiach Izraela, zdrady, osamotnienia i śmierci. Po co to było?

Każdy ma swój czas na to, by znaleźć odpowiedź. Ja jeszcze nie wiem. Wiem, że Ona odpowiedź  znała już wtedy. Skąd? Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to te chwile spędzane na modlitwie. To musiało być coś wyjątkowego. Nie jakieś zasypianie  na Zdrowaśce czy niecierpliwe odhaczanie czasu łaskawie darowanego nudnemu Bogu. Dla Niej musiał być to czas rozmowy z Realnością. Z Bytem na tyle dającym się poznać i na tyle interesującym, że poszła w tę relację, nie żałując czasu i pewnie wielu naderwanych, niedospanych nocy, by tej relacji się przyglądać i pozwalać się jej rozwijać.

Na chwilę obecną nic wiecej nie umiem napisać. Może jeszcze tyle, że każdego roku dzień Zwiastowania daje wyjątkową okazję każdemu, kto chce, wziąć w duchową adopcję maleństwo. Jakieś jedno poczęte maleństwo, którego życie zagrożone jest zagładą poprzez aborcję. Można takie dzieciątko objąć swoja opieką i wspierać je modlitwą przez kolejnych dziewięc miesięcy jego prenatalnego życia. Mam już kilkoro takich. Dzisiaj doszło następne.

Życie to dar. Każde. 




czwartek, 5 kwietnia 2018

Padało

Ostro z wieczora padało. Pojechali my w kilka sztuk do tesco, co by bona nie zmarnować. Wiecie. Jakiegoś bona rabatowego czy kiego dostałam od koleżanki i , myślę se, dychy dwie. Hm. Pojadę. Jak już przyszło co do czego, to żem stówę i pół wydała ze swojego. I co to takiego, że raptem wszystko takie potrzebne się stało. Wszystkiego człekowi mało i mało. 

No, ale, miło my se pojechali ze mną powożącą na spokojnie,  bo bez korkowego, dniowego stresu. Tylko słabo mi się widziało bo lało, lało i lało. A jak wrócilim, to przestało...

Łoj, czego my tam nie pokupili. Gdyby nie bon na dwie dychy, to by się spoko bez tego obyli. Ot, moc darmochy. 

Odzew słuszny z blacharzem odnotowałam. Są dobre ludzie na świecie i bez interesu swojego zagadają i znać dają. Mazda moja to piękna sztuka. Warto na nią pochuchać.

Ot, co,  Ambro wróciwszy z pracy własnie. I słyszę cuda wygaduje straszne. Że go niebiescy zhaltowali jak bicyclem na czerwonym wjechał... Oj...

Na upomnieniu sprawę skończyli. Jednak człowieki to, nie mówcie, że psy. 

No. I noc. I co nawalczyłam i po co kolejny dzień przeżyłam. To mi kto powie, bo...

Masła nie ma a na zakupach byli. Jak zawsze, nie to, co trzeba, kupili. 

Co do blacharza, w potrzebie ja dalej. Kasy tyle wołają, że oszalej. No, ale, jak słyszę ile za inne auta o podobnych problemach kasują, to, wierzcie, ja osobiście już żadnej kwocie się nie dziwuję.

I co wy na to? Co on w robocie robi,  mój Ambro? Kleci se z nitek i patyczków różaniecTak. Chcę go. Ładniejszego nigdy nie miałam. Wezmę go do auta i będę go tam miała.

To tyle. Że czas dzieli się na bezcenne chwile i że każda ma swoja unikatową wartość. I że dlatego, wszystko, co było, było warto. 

To pa, wam. Śpijcie i o tym, że życie jest dobre, śnijcie. A potem dobrze żyjcie. Kolejny dzień. 





środa, 4 kwietnia 2018

Blacharza

Tak to się sprawy mają. Szukam i szukam i pukam i nic. Forsy chcą jak lodu i to od kogo. Drzwi lekko machniete i to czy tamto do nich a oni forsy  wołają jak lodu. Co to, ja jaki milioner czy co???

Jeden 1500, drugi 1100, trzeci 900 a to wszystko dla mnie kosmos. Przecież, żadna tajemnica, belfer  jeśli zarabia na rękę jakie trzy to szał ale za to nie poszalejesz. Przeżyjesz. To wszystko. A tu wołają pół twojej pensji na takie hawno zarysowane. Szok. No, ale ja profan, nie znam się, więc każdy kit przyjmę. Przyjmę, nie przyjmę a zrobić trzeba bo mi bryka zgnije i tyle.

Więc pilnie blacharza szukam, takiego, co zrobi, swoje weźmie ale z torbami nie puści. Proszę bardzo. Ofert czekam albo sama wyklepię. Jak wiadomo, szkoda auta wiec się ruszcie  i pomóżcie. 

Proszę. Na fejsa wlazłam i już się strułam. Jak, taki niby konserwatywny polityk raptem na fuchę we Wrocku startuje z PO. Wytłumaczcie mi, czy władza demoralizuje totalnie wszystkich. Tu wycieram gębe patriotyzmem a tu nie przeszkadza mi towarzystwo tych, którzy z zacięciem demontowali 'tenkraj'. Jakim trzeba być wyzbytym realnych zasad hipokrytą. To teraz trza by Tuska pochwalić, Bienkowską docenić, Kopacz pocacać i Schetynie czułości nie poskąpic. Ja tego nie czaję i dlatego totalnie wypięłam sie na polityke. I żyję. Żeby jeszcze nie musieć tych faryzejskich czy zaprzedanych Niemcom czy Ruskim gąb na bilbordach oglądać. Kurcze. Kto tu się jeszcze sprzeda. I ciekawe za co.

Tak to się sprawy mają. Poruszenie jakieś, że super zadzieje się nam wszystkim  niebawem, jeśli tylko oddamy swój głos. Twój głos wpadnie do wora, który przemieli  wyborcza machina a wybrany wybraniec, złapawszy dostęp do koryta, zapomni o swoich obietnicach. Przerabiam to idąc do urzędu, lekarza czy odhaczając na koncie  kwotę zapłaty za    m o j ą  pracę.

Nie. Ja jednak nie powinnam czytać i oglądać wiadomości. W ten sposób oszczędzę sobie niestrawności.

No. Spać. Trzeba siły zebrać, by znowu rano wstać, odpalić brykę i w świat. Trzeba wypracowac budżet dla wypasionych gąb z bilbordów. No nie, mordo?





wtorek, 3 kwietnia 2018

Trzeba wracać

Tak. Czas Świąt za nami. Cały strumień przetaczających się przez media informacji poszedł bokiem. Lata temu bowiem,  wycięłam go z życia i szacun sobie samej za to.

 Jakoś nie żyję przez to mniej.   Daję radę bez wieści ze szczytów władzy i co zrobił Kowalski Nowakowi w Koziej, czy Kobylej Górce czy Dolince. Nawet bez tego, co Sierocki zapoda jako news muzyczny w teleekspresie. Jak mi to wszystko wisi. A to, że nie ma stadnego lampienia się w telewizornię  'natocoleci' to dla mnie błogosławieństwo. Za to rozmawiamy. Siadamy przy stole, winko do tego wszystkiego co na nim i, skoro aura nie zachęca do wyjścia, siedzimy i gadamy. Jest Mama, jest Tatko, niestety, coraz bardziej schorowani, jesteśmy my, nasze dzieciaki, Szymek. Jest fajnie. 

A tu wtorek raptem. Trzeba wracać do rannego wstawania. Do galopu codziennego zmagania.  Ale, wydaje się, że na jaśniejszym świecie jakoś łatwiej to wszystko brać na klatę. Gdy wstaję, nie wali po oczach ciemność i dotkliwy chłód zimy. Cieplej, mimo wszystko. Jaśniej, zdecydowanie. Łatwiej. 

Za kilka godzin ruszymy. 

Jeszua zrobił swoje.  Zamieszał, zamieszał i skrył się. Co mamy my powiedzieć, którzyśmy nie widzieli a uwierzyli. Nie przyszedł do nas znienacka, nie zawołał po imieniu, nie dołączył się w drodze. Nic. Nic takiego nie zaszło. A jednak, czy znowu nic się nie stało?

Jaka wrócę w swój świat? Cierpliwsza? Mądrzejsza? Bardziej porywcza czy głupsza?  Co zyskałam a co straciłam oddając Jemu czas Triduum i, wydaje się, swoje życie? Czy mi się wydaje czy Mu je oddałam? Jakie znaczenie ma, dokąd i kiedy wrócę? 

Jeśli Jeszua ugodzi Cię miłością, znikasz. Wyłączasz newsy, fejsa. Po tobie.  

Idziesz jakby w ciemno. Nie wiesz dokąd a wiesz. A potem wiesz, że żyjesz.


niedziela, 1 kwietnia 2018

Jak to jest

Myślałam o Judaszu. Jak to jest zdradzić. Przyjaciela. Sprawdzonego i o wyjątkowej wartości. Który, jeśli  czynił, to tylko dobrze a jeśli mówił, to tylko to, co trzeba było.  Nie narzekał, nie żądał, nie dopominał się wzajemności. Kiedy trzeba, milczał. I wiele, rzeczywiście, mógł. Jak to jest zdradzić Kogoś takiego dla garści srebrnych monet, które i tak potoczą się po posadzce świątyni, nie przydawszy się na nic.

Chcę, aby Judasz odnalazł  odkupienie. To łatwe, litować się i szukać cienia potwierdzenia, że jednak nie lepiej nie narodzić się czy z kamieniem młyńskim u szyi utonąć w głębokiej toni - niż uczynić, co uczynił. I z tym zostać sam na sam, jak z demonem.

Miłosierdzie. Sprawiedliwość. Sprawiedliwość to wrażliwość na prawość i akces za nią. By w niej trwać i by z niej rozliczyć. Miłosierdzie to coś nieskończenie więcej. To decyzja, by wszelką  nieprawość uniewinnić. I jedno ale. Potrzebna jest moja zgoda na prawdę. O mnie. O Nim. Kto jest kim, kto, co uczynił, kto zapłaci  i jak z tego wybrnąć.

Judasz nie zniósł o sobie prawdy i nie był w stanie żyć jako zdrajca ani prosić o wybaczenie. Nie to, żeby Jezus nie mógł się  obejść sie bez Judaszowej skruchy. To Judasz nie mógł i odmówił sobie ratunku.

I co z nim dalej. Smutne pytać i może lepiej, zaprzestać.

Bo kto wie, gdzie przebiega granica pomiędzy sprawiedliwością a miłosierdziem. Może każdemu gdzie indziej. Kto wie.