Nie. Nie mogę włączonego telewizora. Robię się chora. Ten timbre prezentatora. Won.
Poza tym, życie, ta małpa przebrzydła, nie pieści. Nie pitoli się z nikim. Ci, których kochamy, mają jeszcze fantastyczniej. Świadomość, że owszem, zbija z nóg.
Wróciwszy do domu, nie znajduję spoczynku w niczym. Wszystko sprawia, że na nogach do późnego wieczora. Słowa nie trafiają w cel a skargi brzmią jak puste dźwięki. Ale ja nie taka młoda jestem, żeby na stojąco przez większość doby fikać. A tu telefon, że ... A tu jechać tam i tu. O, mam czym a narzekam. Grzech.
OK. Przeżyję noc i kolejny dzień. Wrócę do domu. Prześpię się i moja jest przestrzeń i czas i się nie boję was.
Upiory przebrzydłe śmierci. Nie. Nie powalicie mnie.
Że się zwarła z życiem, nie znaczy, że wygra. Odbiera, owszem, nam radość i wpędzić potrafi w dół. Ale nie ma nade mną mocy. Nie ma, choć moc jej straszenia brzmi.
To tyle. Motyle.
Wiosna radosna i cień. Nie.
Bóg ukryty głęboko i demon zewsząd drażniący.
Strach. Rozkład. Śmierć.
Zmartwychwstanie.
Ku niemu wszelkie przepotwarzanie.
Tyle.
Zjedzmy pizze i idźmy spać.
Może będzie koleny dzień a może na wieki sen.
Kto wie.
O. A tu jeszcze stamtąd fon. Śpijmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz