poniedziałek, 26 lutego 2018

Zasłona

Może moim bogiem jest bycie dobrym
stara jak świat pokusa bycia lepszym
A moja własna to twarz mojego boga
depczącego perły rzucone przed wieprzem

Może moim bogiem jest  człowiek
Zawłaszczający lub zawłaszczony
klatka dzikiego pragnienia
bezpieczna dopóki zamknięta

Ostrze narzędzia cierń kolca
krew wsiąkająca w piasek
Więc droga tamtego Boga
nie dla mnie nie dla mnie

Nie dla mnie belki na barkach
Nie dla mnie noc na kolanach
Nie dla mnie prawda co boli
Nie dla mnie. Bo co kto woli

Usiądę wygodnie. Bóg zasnął
I ludzie poszli na miasto
Bóg umarł całkiem nago
Po drodze szaty pogubił

Mnie tam jednak nie było
To wyście zabili Go siłą
Jak Piłat, mam czyste ręce

Jak on, niepokój mam w sercu
CierńIMG_20170413_102246-1

niedziela, 25 lutego 2018

Najwidoczniej

Dzień mrozu, kolejny, odhaczony. Teraz wyspać się, ziomy i od rana Polsza zaganiana. W auta, busy, pociągi i tramwaje - do roboty, panowie i panie. A jak kto nie musi, to kułak i wróg ludu i takiego do pługu. Chociaż, o ile mi słusznie doniesiono, śniegu ni mo to takiemu kułakowi po pysku i w kimo. Niech śpi, bo szykuje się odwilż. Wtedy się znajdzie kryska na matyska i też w pysk. Nie będzie se leżał jak dobre ludzie kołacze wypiekujom i zasadzał się, jak kułaki umiom.

Zatem komedię wrzucim na ekran, zresetujem się ekstra i od jutra znowu na warty. Cała reszta to głupie żarty. 

Pytanie jedno, poważne, wychodzi z tego wszystkiego: jak przeżyć tydzień mrozów w końcówce lutego. Bo, jak już luty się skończy, to być inaczej nie może - wiosenne słońce złą, mroźna, okrutną zimę zmorze. 
O, morze...

Ci powiem, że wybór masz      z a w s z e. Nie piszę o kimś, kto tu nigdy nie zajrzy. Piszę o Tobie i do Ciebie. To, jak żyjesz, co wybierasz, jaka jest kondycja Twojego ducha i, poniekąd, ciała, to Twój wybór. Wybierasz w każdym ułamku czasu Ci danego i tenże wybór determinuje, poniekąd, twój dalszy rozwój, zastój lub regres. Oczywiście, są czynniki, które Twoją samodzielność, i, tym samym, odpowiedzialność, z jednej strony stymulują a z drugiej hamują. Jasne. Jednak to nie one decydują  o jakości Twojego życia. Decyduje o tym   T w o j a    własna wola.
Czy leżysz całe przedpołudnie, skoro możesz, czy też wstajesz i nie ronisz ani krzty czasu, którym dane Ci jest dysponować tu i teraz. Było, minęło, co pozostało? Rozbabrane wyro? Butelki i pety po kątach i gruzowisko wczorajszych postanowień? Aha, nie było postanowień. Prawda, można być w takim miejscu, w którym nie ma opcji  na postanowienia. Zanik woli.
Jeśli jednak jakaś jest, możesz jeszcze zawalczyć. Skoro pytasz po co, to znaczy, że opis Twojej sytuacji jest w poprzednim paragrafie. Idź spać.
Jeśli jednak masz aspiracje, by życia nie sprowadzić do samozadowolenia - i tak Ci się nie uda - że nie wspomnę, do szukania szczęścia w nieszczęściu, które jawi Ci się jako szczęście, zatem, jeśli masz aspiracje sięgające poza siebie, masz i wybór.
Nic nie musi być tak jak wczoraj. Tak jak zawsze. Stój. Zostaw. Nie włączaj. Przeczekaj. To   m u s i     potrwać. Daj sobie chwilę. Nie, świat się nie zawali. Nawet nie zauważy. Nikt się nie skicha. Ty też nie. A jeśli, to spoko. To zdrowo. Masz tę ciszę czy już poszła? W nieznane? Jest? 
Niech trwa. Wyłącz totalnie wszystko. Pomóż jej.
Czy warto.
Przekonaj się.
Rzeczywiście. Chyba, że kot wejdzie na koc, czy cokolwiek. Wtedy wyboru koniec. Wtedy radzę przeczekać. A cisza znajdzie sposób.

Dzika

Dzika
Stała się
Nastrożona

Wszelka łagodność natury ustąpiła pazurom zawczasu gotowym
Ogród porósł zielskiem
Perzem i wszelkim ostem kąśliwym

Ja - ona

Jestem kotem
niezaprzyjaźnionym
nie pogłaskanym
nie dokarmionym

Dzikie spojrzenie rzuca ozory ognia
na obce harmonie sytych, szczęśliwych
i uszczęśliwiających

Aura spowitych mrozem obrazów zza okna
sprzyja

Stałam się dzika
niczyja

Opadły skrzydła 
pośród ogrodu porwane pierze

I czyjeś kroki

sobota, 24 lutego 2018

Dzieckiem w kolebce

Dzieckiem w kolebce Mojżeszem w koszu
Poszumy wiatru wokół
Nie wiem kim jestem i dokąd płynę
Wzrok czyjś utkwiony z boku


Nie wiem dlaczego ani kim jestem
kim tyś z brzegu patrzący
słyszę twe dłonie cichym szelestem
i dotyk dłoni kojący

I zamęt myśli
i to co się przyśni
czy los niepewny


I twarda ziemia
i czas milczenia
ziarno od plewy.

To ja...

Że tak życie zaświeci czasem to i mi zaświeciło. Dzieci zafundowały mi koncert Marcina Stycznia w Klubie Firlej. To pojechalim. Jeszcze mi się dycha należy za zakład, że w kwadrans zdążym. Ikuś złośliwie, że chyba ja za kółkiem... To jedź. Ona nie. To ja za kółko a tu wysypało się na nasze podporzadkowanie jak z wora. Stalim dobre pięć pełnych minut bez szansy. Potem jeszcze korek na mieście jak za dnia i wyszło moje 21 minut. I dycha moja.

Sam koncert cudo. Klimat Leonarda w mistrzowski sposób przekazany, chyba m. in. dzięki asyście młodej artystki, grającej na wszystkich instrumentach świata i wspierąjącej Stycznia wokalnie. Miałam taki głupi pomysł, by ukradkiem coś nagrać, nikt nie bronił, nie zakazywał telefonów. Dziewczyna przede mną nagrywała całe partie. Pomyślałam jednak, ja tu będę się spinać, by za darmochę coś zachachmęcić kosztem chwil, które nie wrócą. To pomogło mi totalnie skupić się na muzyce. Coś pięknego. Po piosenkach związanych z twórczością Leonarda, odsłuchaliśmy wiele Styczniowych kawałków. Cóż powiem. Marcin Styczeń to utalentowany poeta i muzyk. Teksty chwytają, nie ma rady, za serce i łzę wycisną. Jest w nich głód, świadomość ogromnej pustki życia i cicha nadzieja, że to wszystko, pomimo tego, jakim się zdaje, ma sens. Bo gdzieś tam, na obrzeżach mocy poznawczych człowieka, rozwija się jakiś inny wymiar, którego ubrać w konkret i doszacować nie można ale nie można również pozbyć się wrażenia jego istnienia. I nie to, że oczekują nas  tam kosmiczne, magiczne makarony, byty i nirwany. Wizja jest wystarczająco czytelna. TAM kryje się Bóg. Pytanie, jaki, tak naprawdę jest. I czy warto zadać sobie trud pójścia w tamtym właśnie kierunku. Zamiast zostać w świecie oferującym wszelką, cudowna ułudę.

Poranek sobotni odkrywa za oknem chmury sunące po niebieskim niebie. Jest mroźno. Słucham Leonarda i myślę o życiu. O swoich zdradach. O swoich stratach. O swojej pracy. O swoich strachach. O swoich dzieciach. O swoich uczniach. O swoich bliskich. O ranach, na które nie znalazłam lekarstwa. O pustce płaczu do poduszki i o tym, jaka stałam się dzika. I czy zawsze byłam. Dzika. Dzika. I o tym, jak szybko zegar tyka.

Płytę kupiłam. Co tam, z dedykacją dla samej siebie.


 I zdjątko jedno strzeliłam. I się nim dzielę.




poniedziałek, 19 lutego 2018

Się ostro wyciszyłam

Jako, że z rana poszło jako tako z jazdą, ponownie dojechałam do pracy bez kolizji i nawet nie jarzę momentu, by mnie specjalnie obtrąbiano (co i owszem, miewało wcześniej miejsce), jadąc z powrotem do domu czułam się jak stara wyga. Prawda, to ostatnie słowo w języku polskim raczej jarzy  się z rodzajem męskim. Ale ja w takowy nie popadam więc, jak stara wyga przejechałam całe, porąbane miasto Wrocław, z tą całą koszmarną infrastrukturą,  znalazłam pod własnym oknem miejsce do parkowania, zapakowałam moją królewnę pod tymże oknem i... weszłam do domu. Uff.. Stres zaczął powoli opuszczać moje napięte skronie a to, okazało się, dopiero początek.

A była około piętnasta.

Hm. Są takie momenty, że słowa Psalmu 'Podnieście ręce omdlałe' nie przychodzą do głowy a zamiast nich omdlałe wcześniej ręce omdlewają jeszcze. To mi omdlały.

Ponieważ pusto było w lodówce a na kuchence stały tylko puste ale słusznie brudne gary po niedzieli, zawyłam w niemocy i głodzie. Chwilę to trwało. Prawdopodobnie wyłam nie sama ale zmilczę o tym. A komu niby, do kurki pierzastej, lekko jest? Tobie, pracusiowi od rana do nocy i po nocy? Albo bezrobotnemu na własne życzenie? Albo niedorosłemu wbrew woli? Nikomu lekko nie jest. Więc, zdjęta niemocą i głodem, wbrew złośliwym żaluzjom do mojego pisarskiego fijoła, zwaliłam się i tak leżę. O. Rodzina się zejdzie a tu dalej puste gary po niedzieli, w lodówce dalej czarna pustka, chyba że otworzysz, to pustka robi się zaświecona ale, rzecz jasna, pustka to pustka i z pustego nawet Salomon do gara nie wleje. Co dopiero ja. Ojeje.

To tak, powyjem sobie wszyscy przy poniedziałku. Tak. Nawet próbowałam zamówić pizzę online przez chwilę ale to przerosło wszelkie moje skile. Zasnę. Niech się to wszystko przewali. Wstanę z wieczora, może się coś odczaruje. Może się pizza jakoś zamówi, gary się pomyją a zakupy znajdą drogę do mojej pustej lodówki. Pośpimy. Zobaczymy. W końcu, Polak po pracy zmęczon. Należy się dostać obiad Polakowi i odpocząć. To miłych snów mi. Dzięki. Taterki😍. 

niedziela, 18 lutego 2018

Bez odpowiedzi

Co rusz o nich słychać. Że wyruszyli i że są w drodze. Że utknęli w którymś obozie. Że doszli. Albo, że coś poszło bardzo nie tak i któryś utknął na wieczność. Strach oblatuje nasze  serca bijące w bezpiecznych zakątkach naszych bezpiecznych sytuacji, w których nie ma miejsca na szaleństwo pasji.  I oglądamy dalej. Media przepuszczają jazgot naszych świętych racji. Ile osób tyle opinii. Jakim prawem. Sami tego chcieli. I kto ma się teraz zająć wdową oraz dziećmi. Straszne pytania wobec okrutnej rzeczywistości płacenia ceny za wybór.

Bo wybór jest kluczem. I, paradoksalnie - chyba Pan Bóg, planując ludzki umysł, miał ubaw, dopuszczając do użytku tę opcję rozumowania - brak wyboru nie zwalnia z ceny, jaka przypada każdemu za wszystko, co zdecydował i podjął. Lub nie podjął, pomimo pragnienia, któremu pozwolił zaistnieć. Czy lepiej przeżyć bezpieczniej ale dłużej - co nie koniecznie się zdarzy -  czy też może porwać się na coś, czego wizja wybudziła nas ze snu, puściła w żyły adrenalinę i już nie zniknie... Bo pragnienia to moc a przespać moc to jak nie żyć. I dlatego, niektórzy lądują, zamiast z piwem przed ekranem, na stokach przerażająco, o czym mogą na początku nie wiedzieć, niebezpiecznych tras, na które naprawdę niewielu się porywa. A może i nikt przedtem. A może zbyt wielu z tych, którzy  się wcześniej odważyli, pozostało w skalnych grobach, czekając nie medialnej rozgrywki na argumenty za-i-przeciw.

'Czekając na Joe' to film zaproponowany przez Ambriego. Ok. Spoko. Usiedlim sobotnim wieczorem na narożniku jak śledzie, przy drugim jeden, załadowali film i zeszło sto minut, jak z bicza trzasł. Ja czasem przy filmie, późną porą, i przysnę ale wczoraj ślipia nie odpoczęły. Dwóch młodych ludzi wybrało się na sześciotysięcznik w Andach. Jak zaplanowali, tak poszli. Jak poszli, tak doszli. I potem trzeba było wracać, bo ile możesz, z niknącymi zapasami, bez komórki i możliwości ściągnięcia pomocy, podziwiać choćby i najpiękniejsze widoki, jakich na płaszczyznach nizin nie uświadczysz. I wtedy zaczyna się dziać. Jeden z uczestników, Joe, skacząc nieszczęśliwie w dół, łamie kość, która wbija mu się swoim złamanym szpikulcem w inną część nogi. Mężczyźni wiele nie rozmawiają, głównie próbują schodzić ale ten moment, kiedy jeden mówi drugiemu, że złamał nogę, jest dla obu jak wyrok śmierci. I co wtedy zrobisz? Czy, ryzykując własne życie, spróbujesz wspierać połamańca czy też wiedziony racjonalnym przekonaniem, że to się i tak nie uda, spróbujesz ratować siebie? I to jest kluczowe pytanie o jakość człowieczeństwa. Nie chodzi mi o osąd ale o moment wyboru, który decyduje, czy przez całe późniejsze życie, jeśli się ono zdarzy, będziesz mógł patrzeć w lustro.

I naprawdę nie chodzi o to, co jest źródłem sytuacji skrajnej: czy twoja pasja, na którą się zdecydowałeś czy też, niezależne od ciebie,  okoliczności życia. Ważny jest moment dokonywania wyboru: co, tak naprawdę zrobię, gdy stawką jest życie moje albo czyjeś. Albo 'tylko' dobre imię moje lub czyjeś. Czy inne dobro, na tyle ważne, że   n i e   d a    s i ę   u n i k n ą ć   podjęcia decyzji. Kim się okażę w momencie wyboru i kim się stanę potem?

Oglądaliśmy film z wypiekami na polikach. A w mojej głowie pytanie pika: kiedy zejdą z kanapy i wyruszą. Bo, że tak, niestety, nie wątpię. I się trochę boję. Wiem, jak wyglądają czekany, bo już dwa w domu są. Wiem, co to są raki, bo... są. A ten takie filmy proponuje na sobotnie oglądanie. I co będzie dalej?

https://www.cda.pl/video/56847127

sobota, 17 lutego 2018


 O, nowy dzień. I to nie byle jaki. Sobota. Weekend. Rano budzę się ósma coś i nic. Leżę, ile chcę. Wstaję, kiedy zdecyduję ja, nie na ostro ustawione budzenie. Dlaczego ostro? To jest pierwsza rzecz do zmiany. Bach, Rachmaninow. Ok, jak ktoś chce, wszelkie możliwe disco polo i nie-polo. Teraz wszystko w zasięgu ręki. W sumie, czas, w którym przyszło żyć mojej generacji, a za taką uważam was wszystkich od 0 do stówy i lepiej, jest w swojej ofercie magiczny. Nie w dosłownym sensie tego słowa tylko w sensie możliwości, które kilka dekad wstecz były snem futurystów i pisarzy sf. Rachmaninow? Klik i mam. Ja sama? Nawet nie muszę patrzeć w lustro. Klikam i czytam.


Jednak,  jest w tej, rzeczywiście niezwykłej przestrzeni możliwości, nieobliczalność. Ona, przestrzeń, może zniknąć. Sza, nie ma. Jak czas, który niby trwa, ale ciągle go ubywa. Aż zniknie. Mogę tylko porównywać jego  upływ analizując,  nieustannie ale prawie niezauważenie  zachodzące zmiany, którym wszystko i wszyscy ulegamy. Jakościowo i powierzchownie. Po wierzchu i poprzez głebię, o ile istnieje jakaś. I nie ma powrotu do wczoraj. Ten etap, klatka po klatce, trafia do pliku naszej prywatnej historii przejścia przez życie. I, tak, jak warunki bytowania ulegają zmianom, a nawet mogą oddać pola przeciwstawnym czy nieistniejącym wczoraj, nasz plik rośnie. Nie zniknie. Przeszłość przypomni się w najbardziej czy też średnio nieodpowiednim, jak na nasze gusta i aktualne zapotrzebowanie, momencie i upomni się o sprawiedliwość. Chcemy czy nie. Nawet, rzeczywiście, nasz wybór polegający na nie podejmowaniu wyborów jest wyborem, za który też jest cena. I ocena.



Robota jednak jakaś czeka, pomimo odczucia luzu, który czuję nieodmiennie każdego sobotniego przedpołudnia. Jest to dla mnie czas zbierania sił, bo to, co dzieje się potem, przypomina woła zaprzęgniętego do pługa. Zanim się zatem ponownie zaprzęgnę, zaproszę Was, moich starych, jarych Czytelników do odwiedzania tego miejsca i dzielenia się własnymi spostrzeżeniami. Jeśli pojawią się nowi, niech się poczują również mile widziani. A teraz wyro do poskładania i inne utrapliwości weekendowania. Czas start.



Zapraszam.

piątek, 16 lutego 2018


Hm. Oto nowe miejsce dla starych i nowych  myśli. Ile z nich zostało w poprzednim skrawku www... Tutaj oto, wszechogarniająca nas i nasze wszystko sieć,   rozwija przede mną nowe możliwości. Czy się  sobie spodobam w tej nowej odsłonie? A wam, którzy traficie tu chcący, nie-chcący czy przez czysty przypadek - przypadłość nie istniejącą w świecie konkretów... Sie zobaczy. Startuję ponownie, z nadzieją, że STĄD mnie nikt nigdy nie przepędzi, zwijając gościnne dotąd miejsce. To już trzecie... Zapraszam. Zaglądajcie. Powinno nie braknąć tekstów na tematy wrażliwe, drażliwe, ważne i też niepoważne. Tyleż wstępu tytułem. Czujcie się zaproszeni do dzielenia się sobą ze mną, Bo to miejsce, w jakiś sposób, to też dzielenie się mną z Wami.