sobota, 24 lutego 2018

To ja...

Że tak życie zaświeci czasem to i mi zaświeciło. Dzieci zafundowały mi koncert Marcina Stycznia w Klubie Firlej. To pojechalim. Jeszcze mi się dycha należy za zakład, że w kwadrans zdążym. Ikuś złośliwie, że chyba ja za kółkiem... To jedź. Ona nie. To ja za kółko a tu wysypało się na nasze podporzadkowanie jak z wora. Stalim dobre pięć pełnych minut bez szansy. Potem jeszcze korek na mieście jak za dnia i wyszło moje 21 minut. I dycha moja.

Sam koncert cudo. Klimat Leonarda w mistrzowski sposób przekazany, chyba m. in. dzięki asyście młodej artystki, grającej na wszystkich instrumentach świata i wspierąjącej Stycznia wokalnie. Miałam taki głupi pomysł, by ukradkiem coś nagrać, nikt nie bronił, nie zakazywał telefonów. Dziewczyna przede mną nagrywała całe partie. Pomyślałam jednak, ja tu będę się spinać, by za darmochę coś zachachmęcić kosztem chwil, które nie wrócą. To pomogło mi totalnie skupić się na muzyce. Coś pięknego. Po piosenkach związanych z twórczością Leonarda, odsłuchaliśmy wiele Styczniowych kawałków. Cóż powiem. Marcin Styczeń to utalentowany poeta i muzyk. Teksty chwytają, nie ma rady, za serce i łzę wycisną. Jest w nich głód, świadomość ogromnej pustki życia i cicha nadzieja, że to wszystko, pomimo tego, jakim się zdaje, ma sens. Bo gdzieś tam, na obrzeżach mocy poznawczych człowieka, rozwija się jakiś inny wymiar, którego ubrać w konkret i doszacować nie można ale nie można również pozbyć się wrażenia jego istnienia. I nie to, że oczekują nas  tam kosmiczne, magiczne makarony, byty i nirwany. Wizja jest wystarczająco czytelna. TAM kryje się Bóg. Pytanie, jaki, tak naprawdę jest. I czy warto zadać sobie trud pójścia w tamtym właśnie kierunku. Zamiast zostać w świecie oferującym wszelką, cudowna ułudę.

Poranek sobotni odkrywa za oknem chmury sunące po niebieskim niebie. Jest mroźno. Słucham Leonarda i myślę o życiu. O swoich zdradach. O swoich stratach. O swojej pracy. O swoich strachach. O swoich dzieciach. O swoich uczniach. O swoich bliskich. O ranach, na które nie znalazłam lekarstwa. O pustce płaczu do poduszki i o tym, jaka stałam się dzika. I czy zawsze byłam. Dzika. Dzika. I o tym, jak szybko zegar tyka.

Płytę kupiłam. Co tam, z dedykacją dla samej siebie.


 I zdjątko jedno strzeliłam. I się nim dzielę.




1 komentarz:

  1. Ale pomyśl też czasem o wszystkim co zyskałaś i, co ważniejsze może, co inni zyskali dzięki tobie😃. Ps.na katedralnej złapała mnie super zadymka! Kocham śnieg ❄ pozdrawiam.m.s.

    OdpowiedzUsuń