Ostatnia niedziela października.
Podobno dłużej spałam ale się nie połapałam.
Zjechałam kawał zachodniej Polski, z wizytą.
Jesień dziwna tego roku, 20 stopni na dworze.
Otwieram okno, by ogrzać.
Tak, tak. Z opałem trauma.
Na szczęście Pan Bóg nie zakręcił kurka i pół jesieni zjechało bez grzania.
Dotacje na węgiel. Halo, ludzie, kto dostał???
Najbardziej mnie wkurza buta i cwaniactwo.
Rozmijanie się z prawdą.
Wygląda, że rodowód nie gwarantuje szlachectwa duszy.
Można, po szacownych ojcach, znieszacownieć.
Skarakonieć.
Może człowiek taki sam byłby a Bóg uchronił.
Może wszystko łatwo powiedzieć
a trudniej zrobić.
A może zamknąć wszelkie telewizornie
i żyć, jak Robin z Piętaszkiem
i olać światowe zamieszanie.
Zająć się prostą sztuką przetrwania dzień po dniu
w prostym ze wszystkimi pokoju.
Bez gniewu i nieuleczonych uraz.
I tyle. Na dobę w sam raz.
Odejdźcie wściekłe bobry do rzeki
gdzie wasz nurt po same brzegi.
Jesień prawdziwie pełna uroku
tego dziwnego dla wszystkich roku.