Jest północ. Dzień minął, jak zjawa złośliwa nie dając szansy na myśl. Że był w nim sens. Albo nie.
Ludzie przewinęli się. Pokąsali a ja ich.
Nie najedliśmy się.
Dalej każdy w pustej sali.
Wyro zaslane. Zasłane.
Nie, jak w kawale.
Wypiłam grzańca i zamarłam.
Ni zgrzałam się ni zlodowaciałam.
Dziwne.
I DOBRZE.
Teraz tylko nie dać się bobrom.
Paskudnym stworom.
Uciec im.
Podczepić się w locie Aniołom.
O tak.
Tak spłonąć.
Tylko ci ludzi pokąsani.
Czy odkąsają się sami.
Bo jeśli nie
nie umrzesz tak se.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz