Brady uchodził w swoich oczach za mędrca,
a przynajmniej, za mądrzejszego niż przeciętna.
Nie to, że wielce wykształcony był, a był
ale swoje o wykształciuchach skminił.
Wykształciuchy ślizgają się po powierzchni
jakby do niej totalnie przylgnęli.
Nie pozwala im to na własny wysiłek
więc tak ślizgają się i tyle.
Nie dowiadują się więcej
bo się im po prostu nie chce.
I tak, zdani na samo-olśnienie
czekają, razem z Beckettem.
Brady zrozumiał, że to grono nie dysponuje propozycją do rozważenia.
Że nic tam nie ma.
Poszperał po własnych korzeniach
i myśl ludzką zgłębił od pra-dnia.
Szukał długo po zawiłych traktach ludzkiego błądzenia
i doszedł do sedna.
Nie ma spoczynku w tym świecie iluzji
i nie ma w nim samym celu.
Brady rozgląda się zdziwiony
Jak wykształciuch z powierzchni zrzucony.
Zapytać nikogo, odpowiedzieć nikomu.
Więc Brady pójdzie dzisiaj do domu
pogubiony.
Może jutro cud się zdarzy.
Bo bez cudu Brady nie da rady.