Brady uchodził w swoich oczach za mędrca,
a przynajmniej, za mądrzejszego niż przeciętna.
Nie to, że wielce wykształcony był, a był
ale swoje o wykształciuchach skminił.
Wykształciuchy ślizgają się po powierzchni
jakby do niej totalnie przylgnęli.
Nie pozwala im to na własny wysiłek
więc tak ślizgają się i tyle.
Nie dowiadują się więcej
bo się im po prostu nie chce.
I tak, zdani na samo-olśnienie
czekają, razem z Beckettem.
Brady zrozumiał, że to grono nie dysponuje propozycją do rozważenia.
Że nic tam nie ma.
Poszperał po własnych korzeniach
i myśl ludzką zgłębił od pra-dnia.
Szukał długo po zawiłych traktach ludzkiego błądzenia
i doszedł do sedna.
Nie ma spoczynku w tym świecie iluzji
i nie ma w nim samym celu.
Brady rozgląda się zdziwiony
Jak wykształciuch z powierzchni zrzucony.
Zapytać nikogo, odpowiedzieć nikomu.
Więc Brady pójdzie dzisiaj do domu
pogubiony.
Może jutro cud się zdarzy.
Bo bez cudu Brady nie da rady.
Sie ma. To ja, Jason.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu:
"Fale"
Zakłócenia w odbiorze
i coś nie tak z nadajnikiem,
chyba uszkodzony.
… Jakieś fale błąkają się w eterze,
jakichś innych w eter nie wypuszczono…
O, faluje tutaj jeszcze jedna…
Jakiej jest długości?
Z jaką drga częstotliwością?
Czy się nie rozproszy,
nim da się złapać w odbiorze?
… Brakuje sygnałów,
za mało, by zrozumieć się
cokolwiek dało…
Ognisko falujące,
morze falujące,
fal tysiące…
Tu woda. Tu ogień.
Bez odbioru.
Nie, to nie brak
możliwości porozumienia,
z powodu niedostatku sygnałów.
To samowystarczalność do bólu,
do bólu tęsknota
za jego ukojeniem,
i bolesny stan czuwania,
podczas zachodzenia zjawiska
fal rozpraszania…
Troszeczkę później:
"Powroty"
Wracają ludzie do domów,
szczęśliwi po normie
lub anormalności
przepracowanych godzin.
Po urlopach płyną do pracy
z promiennym uśmiechem, przez
głęboką wodę, pełną niespodzianek.
I spoko. I gra gitara,
a dusza tańczy i śpiewa.
Synowie marnotrawni
biegną do ojców czekających
z wyciągniętymi ku nim ramionami,
dzieląc szczęście na pół, po równo.
Ojcowie po zawałach śpieszą do dzieci
i żon, i wszyscy płaczą z radości,
bo mogło być gorzej.
Wracają z daleka bociany na wiosnę,
zdradzający do zdradzanych,
umarli do życia, choć trzymając się
blisko, mówiącej szeptem przepaści…
Wracam do siebie… Może odejdę
gdzieś znowu na chwilę,
aby znów wrócić, chociażby
i po spalonym moście.
Wszyscy pragną tego błysku w oczach,
tej chmury nad głową, z której spada
deszcz klejnotów, tej zadyszki w biegu
za czymś, co ciągle ucieka, tego małego
co nieco, zaglądającego o poranku
w okna mieszkania…
Więc odchodzą, by wracać,
potem znów gdzieś ich niesie.
Tylko czasem komuś nie uda się wrócić,
i jakieś bezpańskie, osierocone szczęście,
pałęta się po świecie…
Drzwi mu zamykają przed nosem,
bo każdy wypełniony jest
po brzegi swoim skarbem,
i kogóż może obchodzić
przybłęda stojący na progu…
O co ci chodzi, szczęście?
Nie tylko o powroty?
Czy szukasz czegoś?
Dlaczego tak niewyraźnie
cię widać, i mgłą jesteś otulone?
W co tak naprawdę grasz?
Boże, wiem to dzisiaj,
ponieważ Ty mi powiedziałeś.
No, Brady gorzej. Coś tam ostatnio ogłuchł czy coś i usłyszeć totalnie nic nie może. Przyczaja się. Nie, nie składa ni broni ni dłoni do bierności. Czeka, by pochwycić to bezpańskie szczęście i zawłaszczyć je. I uczynić swoim. raczej nie odpuści i raczej nie prześpi. Znam typa.
OdpowiedzUsuń