środa, 28 sierpnia 2019

Wyrypalim III

To, w sumie, zapomniałam, co tam dalej zaszło i co wcześniej odpitolili my. Rano jest, środek tygodnia, może szósty czy siódmy sierpnia, nie pamiętam. Wyspaliśmy się po Maja Jezerces, z której wróciliśmy późno, po nocy. I, miesiączek zza gór wychodzi😊.


Szybko namioty rozbiliśmy, Ambro ostatnie dwa i pól litra wody wykitrał zakitrane rano w baniaku w krzaku, Ikuś zupę upichciła i poszli my spać szybko, by nie myśleć o piciu. Rano pobudka wcześnie, gar z wodą stawiamy na gaz -  na jedną kawę albo na jedną herbatę, do wyboru  j e d n o,  i czekamy na upragnione łyki wybranego napoju. Błaż coś kombinuje z filtrowaniem wody z jeziora przez bluzkę ale to marnie wygląda. Kropla po kropli, dorzuca węgla, to czarnawe to kapie. Myślę se, bez sensu. Poskładałam w kilka warstw, albo kilkanascie, bandaż i, jak Błaż poszedł się myć do jeziora, przepuściłam jego wodę przez mój filtr. Ja wiem, z dwa litry tego wyszło. Czarne jak smoła ale komu to przeszkadza. Ano Justi, ona z  takiego g. nie będzie piła herbaty. No dobra, w końcu to opcjonalnie, na wszelki wypadek... Czekamy na swoją wodę czystą z gara...

Tararam. Trach. Pech czy co, woda poleciała w trawę...

I tutaj wychodzi szydło z worka, zwierz z człowieka. 

Ubaw mam ale z nieba żar. Przestaje być śmiesznie. Do najbliższego źródła wody trzy godziny marszu w ukropie. Robimy herbatkę z czarnej mazi. Nawet spoko, smakuje, jeszcze jak... wszystkim.

Zwijamy szybko bety i w długą. Długo, jak cholera to trwa ale schodzimy nie wchodzimy, więc...

No nie. Żadnych zdjęć. Zapierniczali my jak kozice do tej wody a potem to i ja o świecie zapomniałam, przy wodopoju. Nażłopali się, napełnili co mieli i poszli dalej. Doszliśmy do aut, zostawionych trzy dni wcześniej. Spokojnie, stały całe i nierozkręcone. Pojechaliśmy po zaopatrzenie do Plavu, naszego ulubionego na świecie miasta. Znaleźliśmy tam, jak się przy próbie użytkowania okazało potem, samowybuchające kartusze, trafiliśmy do wybornej, nie będącej zadymioną speluną,  restauracji, obsługiwanej przez piętnastoletnich, przesympatycznych podrostków, nażarliśmy się za 40 euro z napiwkiem i pojechaliśmy ku Dolinie Grebaje.




 Tam chłopaki obczaili kolejne szczyty, wiec tam poszukaliśmy kempingu, co łatwe po ciemku nie było. Skądś jednak pojawił się zaraz po naszym wylądowaniu  Jetmir, Albańczyk z pochodzenia, zajmujący się w tym rejonie turystyką, przewodnik górski i zapoznał nas z możliwościami, przeróżnymi, tego urokliwego miejsca. Ale co za dużo, to nie zdrowo. Reszta, jak odpocznę. 





czwartek, 15 sierpnia 2019

Wyrypalim cz. II

Zatem, poniedziałkowego poranka wylądowaliśmy w Plavie, na kawie.  Bez kawy, po nocnym błądzeniu górskimi, pokręconymi  drogami, dotrwać wieczora nie sposób. A przed nami ogarnianie zgód na przejście do Albanii w górach, zakupy, nocleg. Kraj taki inny od naszego. Pierwsze zdziwko, to fakt, że przy stołach faceci piją wódkę. Jest ósma rano. Zasiadamy przy jednym ze stolików. Zamawiamy kawę. Co jakiś czas któryś z facetów wstaje od stolika, wsiada do auta, odjeżdża... Hello!!! Gościu, po wódce??? Ano, spoko. Oni tak tu, nie przejmują się... Bierzemy się za swoją kawę... Uf... nie wiem, czy za komuny w Polsce lepsza czy gorsza była. Odwykliśmy. Zapijamy kawę kolą, wstajemy, idziemy załatwiać sprawy.

Zu  na postoju w Gusinje

Ogarniamy się...

Chatka pasterzy

Pierwszy nocleg w górach

Lasencje w trasie

Ot, idziem

Ja po lodowcu jadę

Maya Jezerces

Jula w Błażeja plecaku

Zaraz drugi nocleg


To na posterunek policji walim. Tam pewnie wiedzą wszystko i nam powiedzą. Pewnie. Panie, zasłonięte kłębami dymu papierosowego, odszukują w necie niezbędne informacje. Nie to, że z automatu kierują nas , gdzie trzeba, ale szukają w necie. Rany. Znalazły. Potrzebujemy znaleźć policję graniczną i tam załatwić zgody. Ok. Idziemy. Mijamy islamski cmentarz i w końcu odnajdujemy stosowny urząd. Ok. Zgody będą. Pieczątka i załatwione. Wlepiamy w policjanta gały, szczęśliwi. Tylko, że on, akurat nie ma przy sobie pieczątek i koleg będzie miał. O, fajnie. No, ale to za godzinę. Ok. Poczekamy. No, może za dwie... Ok, poczekamy, chcemy legalnie w góry... No, może jutro, make a drink, easy...  Jutro my w góry chcemy. On na to: żałuim. Ok. Odchodzimy. Nie sczajam, czy o łapówkę szło czy wszystko jest tam na niby.

Zakupy. Decyzja: olewamy policję graniczną i zgody na cokolwiek.  Po kilkugodzinnej szamotaninie lądujemy na parkingu w Gusinje. Można tu zaparkować i mieć względnie bezpiecznie zostawione auto. Dziewczyny myją się w prawdziwej toalecie, jemy, odpoczywamy. Jest też tu inna  ekipa z Polski, osiem osób. Idą tam, gdzie my, na Maya Jezerces. Późnym popołudniem kierujemy się ku górom...

Po jakimś czasie mijamy ujęcie wody, poprowadzone wężem z gór. Potem trafiamy na chatkę. Po chwili wychodzi gospodyni. Rozmawiamy. Podchodzi jej mąż. Siedzą tu przez letnie miesiące, wypasają owce. Wyżyć z tego nie koniecznie ale nieopodal można kupić wyrabiane przez nich  sery i inne dairys. Miło się z panią gada.  Planujemy, wracając,  zakupić to i owo.

 Widok pierwszego z sześciu jezior zwala nas z nóg i rozkładamy namioty. W nocy zimno, gnaty bolą. Rano kąpiel w jeziorze. Bosko.  Powoli zbieramy się w dalszą drogę, na szczyt. Niestety, to nie są Tatry. Te góry, pomimo swojego piękna,  mają wiele słabych podejść, gdzie żwir i mniejsze kamienie zsuwają się za człowiekiem i zagrażają następnemu. Spotykamy kilka ekip, wracających. My tacy, ostatni mohikanie. Polacy mówią, że ciężko. Chorwaci życzą powodzenia. No i dziwna grupa, z Kosowa. Dwudziestu chłopa, za pasami noże i broń... Odradzają iść dalej ale chyba wolimy nie z nimi. Idziemy dalej. Późno. Jula słabnie. Nie wiem, jak, ale wszyscy dochodzimy na szczyt, ja, jak zawsze, przekonywana przez latorośle, że jakoś dotrę... Na szczycie krzyż. Wow. Wpisujemy się do zeszytu z blaszanej puszki. Podziwiamy, Boga pochwalamy, schodzimy. Mało wody. Julę trzeba nosić i podawać sobie przy bardziej stromych kawałkach. Ostatecznie ląduje w Błażeja plecaku... Gdy dobijamy do noclegu, wystarcza nam wody na zupę i rano na herbatę. Słabo, ale jeszcze można wytrzymać. Staramy się szybko zasnąć, żeby nie myśleć, że chce się pić... Ciąg dalszy jutro, bo jeszcze  zostało dużo. 

środa, 14 sierpnia 2019

Wyrypalim cz. I

Zatem nasza rodzinna wyprawa w Góry Przeklęte w Czarnogórze dobiegła, w nocy z niedzieli na poniedziałek, końca. Zdjątek obfitość, wspomnień morze i plany na przyszłość. I jeszcze, gwoli ścisłości, dopowiedzonko. Była nas cała rodzina Kul i jedna Nie-Kula, Justi. Chyba nas nie przeklęła, z racji wspólnie doświadczonych niedogodności, bo przygodami też  nieco sypło.

Pierwsza przygoda spadła, jak grom z nieba, na nasze młodsze męskie grono, w liczbie dwóch. Na przejściu granicznym z Chorwacji do Bośni, wszyscy pasażerowie i kierowca forda zostali przetrzepani z dokumentów. To jeszcze spoko. Spoko też trzepanie bagażnika pełnego kisieli, ryży i makaronów oraz schowka, w którym nie schowano podejrzanych saszetek. Celnikom z Bośni nie spodobały się dredy Błażeja i szukali dalej. Taki Marley jak Błażej nie może nic nie kitrać. Krótko, chłopcy zostali poproszeni do dalszego trzepanka, podobno do gatek. Zaciesz Błażeja, wracającego z budki, bezcenny: 'nic nie znaleźli".

To jedziem, jedziem, jedziem dalej. Burzę nad Balatonem mamy już za sobą. Kąpanie tam średnio się udało, gorzej jeszcze było z zupką gotowaną na plaży, przepędzoną  porywistym wiatrem a na koniec, rzęsistym deszczem, jakbyśmy mieli wątpliwości. Wylądowaliśmy w maździe, kto się zmieścił i po pobliskich knajpkach, kto nie zdążył. Potem już Czarnogóra i Dubrownik. Na chwilę wytchnienia schroniliśmy się na ogólnie dostępnej plaży wśród skał, gdzie, kto musiał, dospał a kto chciał, popływał. Woda słona, że ło! Jula czasem kogoś obszczekała ale, ogólnie, grała zaprawioną w podróżach turystkę.

Plaża w Dubrovniku



Kościół w Dubrowniku
My przed  Mszą

Ambro na skałach przy plaży

My po Mszy

Zaraz będzie kawka w Plavie :)

Światowa Jula

Z Plavu ku Górom...


Pod wieczór znaleźliśmy kościół z Mszą, niby po polsku ale po prawdzie, po chorwacku. Tam nie dojdziesz ładu w kwestii szczegółów, o które pytasz. Po Mszy dalsza droga. No i, oczywiście, na parkingu  vis a vis Adriatyku, zupka się robi na kartuszu. Późno ale jeść trzeba. Siedzimy przy bladym płomieniu, czekamy. Znienacka dwóch typów od tyłu podchodzi do nas. Policja. Documents, please. Świecą po oczach, sprawdzają część dokumentów. -Wszyscy Kula? - pada pytanie. Nie wszyscy, jedna Nie-Kula - odpowiadamy. Śmieją się oni i my. Dziękują, odchodzą. 

To jedziem, jedziem bez końca. No i rano, w poniedziałek, po ok. chyba pięćdziesięciu godzinach jazdy, docieramy do Plavu, miasta u podnóża Gór Przeklętych. Nie wierzymy. Cali i zdrowi, wszyscy, u celu. To idziemy na kawkę, jakże inaczej. A tego, co potem nie da się, ot tak, opowiedzieć za jednym zamachem. To czekać. Zbieram myśli. 

piątek, 2 sierpnia 2019

A tak

Jak to se zaplanujesz wszystko w szczegółach, zrealizujesz wszystkie punkty przygotowania i założysz, naiwnie, że wszyscy inni też mają na tyle ogaru, by wziąć się w pion i, szanując czas nie tylko swój, zrobią to samo...
Rzecz jasna, wylądujesz nocą w schłodzonej do niezrozumienia stacji benzynowej, czekając. Herbata na szczęście smakuje, podobnież kanapka. W za zimnym pomieszczeniu długo wygodnie nie posiedzisz, bo jest niewygodnie i za zimno. Pozostaje samochód. Cieplej i wygodniej ale po jakimś czasie parują szyby i otwierasz okno. Niestety, tir obok musi mieć włączony silnik i to już jest na maksa wkur... Dzień świra, wypisz wymaluj.

Pozostaje nadzieja, że zaplanowany, wyczekany wyjazd, dojdzie jednak do skutku i będzie jeszcze sposobność, by nacieszyć oczy światem a serce obecnością tych, ktorych kochasz. Pod warunkiem, że nie dadzą ci wpier. tak, że rzeczywiście, odechce ci się wszystkiego na amen.

Niech żyją wakacje, niech żyją wyjazdy, zielone, zapomniane karty, paszporty i buty, bez których wyrypa w Górach Przeklętych sczeźnie w powijakach, zanim się zacznie 🤪❤️😆. Szerokości nam i wam i wszystkim w jakiejkolwiek drodze, drodzy.