środa, 14 sierpnia 2019

Wyrypalim cz. I

Zatem nasza rodzinna wyprawa w Góry Przeklęte w Czarnogórze dobiegła, w nocy z niedzieli na poniedziałek, końca. Zdjątek obfitość, wspomnień morze i plany na przyszłość. I jeszcze, gwoli ścisłości, dopowiedzonko. Była nas cała rodzina Kul i jedna Nie-Kula, Justi. Chyba nas nie przeklęła, z racji wspólnie doświadczonych niedogodności, bo przygodami też  nieco sypło.

Pierwsza przygoda spadła, jak grom z nieba, na nasze młodsze męskie grono, w liczbie dwóch. Na przejściu granicznym z Chorwacji do Bośni, wszyscy pasażerowie i kierowca forda zostali przetrzepani z dokumentów. To jeszcze spoko. Spoko też trzepanie bagażnika pełnego kisieli, ryży i makaronów oraz schowka, w którym nie schowano podejrzanych saszetek. Celnikom z Bośni nie spodobały się dredy Błażeja i szukali dalej. Taki Marley jak Błażej nie może nic nie kitrać. Krótko, chłopcy zostali poproszeni do dalszego trzepanka, podobno do gatek. Zaciesz Błażeja, wracającego z budki, bezcenny: 'nic nie znaleźli".

To jedziem, jedziem, jedziem dalej. Burzę nad Balatonem mamy już za sobą. Kąpanie tam średnio się udało, gorzej jeszcze było z zupką gotowaną na plaży, przepędzoną  porywistym wiatrem a na koniec, rzęsistym deszczem, jakbyśmy mieli wątpliwości. Wylądowaliśmy w maździe, kto się zmieścił i po pobliskich knajpkach, kto nie zdążył. Potem już Czarnogóra i Dubrownik. Na chwilę wytchnienia schroniliśmy się na ogólnie dostępnej plaży wśród skał, gdzie, kto musiał, dospał a kto chciał, popływał. Woda słona, że ło! Jula czasem kogoś obszczekała ale, ogólnie, grała zaprawioną w podróżach turystkę.

Plaża w Dubrovniku



Kościół w Dubrowniku
My przed  Mszą

Ambro na skałach przy plaży

My po Mszy

Zaraz będzie kawka w Plavie :)

Światowa Jula

Z Plavu ku Górom...


Pod wieczór znaleźliśmy kościół z Mszą, niby po polsku ale po prawdzie, po chorwacku. Tam nie dojdziesz ładu w kwestii szczegółów, o które pytasz. Po Mszy dalsza droga. No i, oczywiście, na parkingu  vis a vis Adriatyku, zupka się robi na kartuszu. Późno ale jeść trzeba. Siedzimy przy bladym płomieniu, czekamy. Znienacka dwóch typów od tyłu podchodzi do nas. Policja. Documents, please. Świecą po oczach, sprawdzają część dokumentów. -Wszyscy Kula? - pada pytanie. Nie wszyscy, jedna Nie-Kula - odpowiadamy. Śmieją się oni i my. Dziękują, odchodzą. 

To jedziem, jedziem bez końca. No i rano, w poniedziałek, po ok. chyba pięćdziesięciu godzinach jazdy, docieramy do Plavu, miasta u podnóża Gór Przeklętych. Nie wierzymy. Cali i zdrowi, wszyscy, u celu. To idziemy na kawkę, jakże inaczej. A tego, co potem nie da się, ot tak, opowiedzieć za jednym zamachem. To czekać. Zbieram myśli. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz