czwartek, 29 lipca 2021

Inni mogą i ja mogę

 Nawet nie wiedziałam, ale pod koniec dnia się dowiedziałam, że dzisiaj jest święto Przyjaciół Jezusa. Opatrznie ten tekst zrozumiałam i pomyślałam sobie - w takim razie też moje. Jak prawie co dnia, poszłam na Mszę. Tę zwykłą. Gorszą. Siedziałam w ławce i wpatrywałam się w starszych już wiekiem kapłanów. Jak wymawiali formuły, podnosili dłonie, wznosili kielichy z Ciałem i Krwią Jezusa. Pognałam do swoich myśli. Że nie zdążę z tym czy tamtym. Że kupię to czy tamto. Złapałam się na tym wybieganiu i poczułam się strasznie głupio. Tak, jak w sytuacji, gdy ktoś do mnie mówi, a ja tkwię w komórce. Nie słyszę słów rozmówcy więc też nie rozumiem przekazu. Siedziałam na tej Mszy w klatce swoich myśli aż naszła mnie   myśl spoza klatki: On  t u  j e s t. Teraz. Dla mnie. Dzieje się wszystko od nowa, bym ja mogła odnawiać się co dnia. Od nowa oddaje się cały ludziom, którzy dowolnie Nim dysponują. 

Nie wiem, gdzie jest Go więcej a gdzie mniej. Nie chcę wiedzieć. Wiem, że On, tak naprawdę, jest poza tym, co mogę sobie wyobrazić, nazwać, przeżyć czy  zetykietować. Jest tu, jest tam i jest poza tym wszystkim - dla tych, którzy są tu, są tam i dla tych, którzy są poza tym. 

Nie będę nikomu niczego dowodzić. Będę rozwijać więź, bez której zeschnę. Umrę, jak Łazarz,  złożony do grobu przyjaciel Jezusa. Tak właśnie jest. Jest ból, jest płacz bo jest śmierć. I dlatego idę do Niego, bo tam, gdzie jest On, po śmierci jest zmartwychwstanie. On mnie nie zwalnia z wysiłku poznania tego, co poznać pozwala ale nie uzależnia mojego zbawienia od znajomości kościelnych dokumentów i kanonów. Odnoszę wrażenie, że mniej więcej o to poszło 2000 lat temu z okładem. 



wtorek, 27 lipca 2021

No way

 Nie daję rady. Tu czwarta fala, czy która tam. Tu wojna o szczepienie lub przeciwnie. Wcześniej wojna o Komunię na rękę vs do ust a teraz zalewa nas oświecona fala wiedzy w temacie wyższości Trydentu nad ... nie do końca uznanym rytem Mszy posoborowej. Wybaczcie, te mądre skróty sobie odpuszczę. Kiedyś byłam w katoakapie ale po prostu tak mnie tam zmierziło, że wyszłam. Nabrałam przekonania, że to jakiś sekciarski odłam, upatrujący w tych czy innych praktykach sensu a  innych go  pozbawiający- więc, myślę sobie wtedy - szkoda czasu. 

No i mamy świętą wojnę. Ośmieliłam się gdzieś w necie wypowiedzieć, że skoro Msza posoborowa jest taka nie do końca ważna, to jest nieważna do końca. Albo coś jest przez Kościół uznane albo nie. A teraz wyszło, że to Trydent jest jedyną słuszną opcją a reszta to jakiś szatański wygłup. Natomiast papież Franciszek to - no sorry, taki jest wydźwięk licznych wypowiedzi zarówno osób świeckich jak i kapłanów - to narzędzie diabelskiego planu zniszczenia Kościoła. I ta myśl jest w wielu wypowiedziach. Na szczęście są również głosy broniące papieża a przynajmniej dające mu prawo do podejmowania tego rzędu decyzji. Ja do dzisiaj widuję osoby, które w trakcie Mszy odprawiają koronki albo odmawiają różaniec, bo tak sobie czas organizowały w trakcie Mszy w czasach przedsoborowych. Dlaczego? Bo nie rozumiały nic z tego, co się przy ołtarzu działo. Teraz, czytając czy odsłuchując  wypowiedzi, o których wspomniałam,  stanęłam przed absurdalnym pytaniem, czy w opinii tych wszystkich osób, odbierających Mszy posoborowej znaczenie i oskarżających papieża o herezje, Kościół mnie przez całe moje życie oszukiwał i nakłonił do uczestniczenia w farsie. Bo albo Msza, na jaką przez całe życie chodziłam,  jest ważna albo nie. I otrzymałam jedną  odpowiedź, że jest ważna.  Poczułam ulgę. Mogę nadal chodzić na Mszę, jaką mam w parafii i nie wyląduję w piekle za udział w heretyckich hapeningach. 

Ale ludzie, zastanówmy się, zanim puścimy w przestrzeń publiczną  słowa oskarżenia głowy Kościoła. Nie ma strzałów w próżnię. Skoro jesteśmy tak posunięci w rozwoju duchowym i wiedzy na temat dogmatów, dokumentów, rytów i tak dalej, to chyba wiemy,  że wiedza zobowiązuje i powinna podnosić świadomość sytuacji, w której jesteśmy.  Katechizm mówi, że do zbawienia konieczna jest... No, co jest do zbawienia koniecznie potrzebne? Znajomość przepisów kanonicznych, wszystkich dostępnych skrótów wszystkich bractw i rytów? Czy coś innego?




niedziela, 25 lipca 2021

Mama mia.

 Przejrzałam wiadomości. Czynię to nieczęsto, ale dałam się skusić. Rany. Koniec świata. Ta czy tamta pokazała cycki. Albo nie pokazała. Matko. Tym się zajmują ludzie mediów a rzesze czytających te bzdety, dołączają kilometrowe komenty.  Albo jeszcze 'lepiej'.  Można zaobserwować niegasnący entuzjazm dla zaczarowywania rzeczywistości i opluwania tej, która jest.

Politycy opozycji plują na rząd. Nawet Korwin-Mikke widzi możliwość aliansu z PO. Tusk, jak królik z rękawa, powrócił na łono splutej wcześniej ojczyzny, przynajmniej mojej, bo jego to chyba gdzie indziej, i kombinuje, jak dorwać się do władzy. Że niby tak źle w Polsce i Polakom, że  najwyższy czas, jasne panie Mikke, wyrwać władzę i zaprowadzić 'porządek'. Rządy PO to my tu widzieli. Ta ekipa prawie zdołała wyprzedać Polskę. Jak ktoś tego nie pamięta, to oby nie miał okazji znowu  na to bezradnie patrzeć.  Przestrzeń medialna, w poważnym zakresie, dostała się Niemcom. Władza sądownicza nadal w rękach spadkobierców poprzedniego układu. I PiS się za to bierze. Ano, Niemcy dla Niemców, Francja dla Francji - nic do tego my, Polacy, nie mamy - jeśli oddajecie swoje państwa innym, wasza sprawa ale, sorry, Polska dla Polaków. I trzeba jasno podkreślić i przypomnieć: zawsze, odkąd zapisy historyczne pozwalają to stwierdzić, byliśmy,  krajem tolerancyjnym i gościnnym. I tak jest też dzisiaj, niezależnie od tego, że imię Polski i Polaków oczernia się i w kraju i za granicą. I gdy piszę Polska dla Polaków, mam na myśli właśnie to - by jej aktywów nie przejmowali obcy. Bo obcy swoje aktywa mają u siebie. Proszę tu przyjeżdżać i się gościć, a jak trzeba, zadomowić. Niestety,  Unia, jak słychać, celuje w niewybrednych na nas atakach. Nie bądźmy naiwni. Unii chodzi o interesy kilku uprzywilejowanych państw a  gadka o praworządności, jakoby była u nas zagrożona, to retoryka pretekstów, by uzasadniać swoje realne, agresywne wobec nas działania.  Ze środowisk nam nieprzyjaznych wychodzą też takie parszywe    pomysły, żeby hitlerowskie zbrodnie ludobójstwa przypisać właśnie nam. I co my na to? Taki jest przekaz mediów, które nie będąc polskimi, nie służą Polsce. Próbę  pociągnięcia do odpowiedzialności za te antypolskie działania nazywa się zamachem na demokrację. Zamachu na demokracje to my doświadczamy od mediów, które mainstreamem na nas plują i deprawują młode generacje. 

Będzie wycie. Zobaczycie. Jeśli coś jest zagrożone, to obce interesy w Polsce. I dla ich zachowania wypowiedzą nam u nas wojnę. 

I tak to, nierozważnie otworzywszy neta, zaczęłam świętować niedzielę. Jest absolutny wymóg odcięcia się czasem od źródła powtarzanych tam nieustannie katastrof. Inaczej będziemy żyć w ich nurcie i zbrzydnie nam samo życie. Błogosławionej niedzieli życzę.




piątek, 23 lipca 2021

Zmęczyłam się

 Zmęczyłam się. Czuję taki ucisk w sobie i nad sobą. Ciężko oddychać.

Można codziennie być na Mszy i być zimnym cynikiem. Można żyć bez Mszy i być człowiekiem o hojnym sercu. I odwrotnie. Jasne. Można wyznawać Trydent albo Msze uwielbieniowe i może nic dobrego z tego nie wynikać. I odwrotnie - może to być źródłem uświęcenia. Można pozostawać z kamiennym sercem pomimo czynnego uprawiania praktyk religijnych i można się cudownie poprzez te praktyki duchowo rozwijać. Wydaje się, że istota rzeczy tkwi głębiej niż religijne praktyki, takie czy inne - czy ich brak. 

Mnie osobiście się wydaje, że istota rzeczy tkwi w relacji ludzkiego serca wobec Stwórcy. Trudno podciągnąć pod to stwierdzenie ateistów ale na nich też jest sposób - prawo naturalne wyryte w każdym, ludzkim sercu, które buduje ludzkie sumienie. I to, o ile podlega procesowi rozwoju, daje nadzieję na sens dla wszystkich. Myślę, że kwestię osób niewierzących fantastycznie określiła św. Teresa od Krzyża - kto szuka prawdy, szuka Boga. I to nie jest stwierdzenie czysto intelektualne ale okupione wysoką ceną.

Waży to, jakim jestem człowiekiem. Czy skupiam się na sobie czy potrafię dostrzec drugiego. Nie jest ważna liczba komunii, które przyjęłam - relacja z Bogiem to nie matematyka. Ważne jest, jakim jestem dzieckiem, mężem, kapłanem. Jaką jestem żoną, córką, nauczycielką. Jakim się  s t a j ę   każdego dnia. Jak wykonuję swoje obowiązki i ile mam czasu i serca na oddanie innym. TO się naprawdę liczy. Oczywiście, wiara wspiera rozwój duchowy. Ale nie jest gwarantem sukcesu. Można zesztywnieć w wyznaczonych przez nią ramach i pozwolić umrzeć sercu. Można się skupiać na smakach i smaczkach i totalnie, dla nich, wyprzeć Boga. To się dzieje. Niestety. Czas mija a my śpimy, zaklęci w przyzwyczajenia i nieskłonni, by podejmować trudy codziennego życia i wyzwania  chwili. CHWILI. Bo lepiej przeleżeć, lepiej pozostać w bańce swoich projekcji niż wystawić się na ryzyko zrozumienia spraw nie objętych moją dzisiejszą racją, moim dzisiejszym 'później'. 

Dla wierzących tylko realna   RELACJA  z Bogiem gwarantuje właściwy kierunek życia i właściwy cel po śmierci. Reszta może być złudna. Nie ma odtąd dotąd można a dalej nie można. Życie z Bogiem to nie rytuały, to nie matematyka. Życie z Bogiem to trudna droga do celu,  za który warto oddać wszystko. 

I tego, pomimo zmęczenia, będę się trzymać a On mnie nie zawiedzie. Chociaż na pewno podda niejednej próbie. Wydaje się, że inaczej się nie da.



czwartek, 22 lipca 2021

Kluczowe pytanie

 Jednak nie zadać go, to nie wiedzieć ku czemu zmierza moje życie. Usadzeni w przeróżne konteksty sytuacyjne, doświadczamy przeróżnych stanów emocjonalnych, duchowych, intelektualnych czy fizycznych. I to przeżywanie może definiować odczyt sensu naszego życia: albo leży on w tym, co przeżywamy albo poza tym. Przestrzeń 'poza tym' też wymaga doprecyzowania, bo są w niej wpływy nie dość, że różne od naszych własnych przeżyć, to same z siebie pochodzą z różnych źródeł. I wydaje mi się, że żyję po to, by wsłuchać się uważnie w tę przestrzeń poza moją własną 'przeżywalnością' i wydobyć z niej wezwanie Boga: pójdź za mną. Bo tych wezwań jest więcej i mogą brzmieć głośniej, ciekawiej...

Czy sposób odprawiania Mszy może być istotą rzeczy? Tak, o to właśnie pytam, bo nie rozumiem tak ostrego buntu moich sióstr i braci w Chrystusie, oskarżających papieża o wszelką złą wolę, od niekompetencji poczynając, poprzez okrucieństwo i inne złe rzeczy, na działaniu wbrew woli Bożej kończąc. Naprawdę uważacie, że  ryt jest ważniejszy niż sama Msza??? Czy zatem papież Franciszek jest, de facto, zapowiadanym przez Sołowiowa, antychrystem??? Przeczytajcie sobie 'Krótką opowieść o Antychryście'.

Jeszcze zrozumiem świeckiego, bo my, świeccy, stoimy nieco dalej od ołtarza. Ale, proszę mi wybaczyć, nie rozumiem kapłanów, którzy głoszą katastrofę po ogłoszeniu przez papieża motu proprio. Msze się nadal będą odbywały. Msze, w których obecny jest Chrystus i dla których to On właśnie dał się opluć, ubiczować i ukrzyżować - byśmy tutaj nie zostali bez Niego ale w   k a ż d e j   MSZY  mieli do Niego przystęp.

Proszę mi wytłumaczyć, czego nie rozumiem.



środa, 21 lipca 2021

Ja też o sobie w tym dziwnym czasie próby

Zawrzało. Papież Franciszek włożył kij w mrowisko. Na początku uczciwie powiem, że przeczytałam tekst papieskiego motu proprio i z grubsza orientuję się w tematyce. Absolutnie nie roszczę pretensji do rangi eksperckiej czy jedynie słusznej. Tak jak niektórzy, i ja chcę się podzielić swoim osobistym doświadczeniem  uczestniczenia w Eucharystii.

Jak większość współcześnie żyjącej populacji, wychowałam się na rycie posoborowym. Jak większość, na takiej Mszy byłam ochrzczona, przyjęłam pierwszą komunię i wzięłam ślub kościelny. Długo nie orientowałam się, że istnieje jakiś inny ryt. Sporo zajęło mi docenienie Mszy posoborowej - jako sytuacji realnej obecności Boga pośród ludu. Przez wiele lat była to rutyna, przyzwyczajenie  a potem dopiero, po ostrym kryzysie wiary,  głębsze zrozumienie sytuacji. Msze tego posoborowego porządku stały się dla mnie chlebem powszednim. Niestety, bywało różnie również ze strony kapłanów: nieraz miałam odczucie totalnego niedosytu, nieraz przesytu formą a nieraz przeżyłam naprawdę odczuwalną wieź z Bogiem. I to nie jest kwestia emocji. Bywało, że jeden celebrans ledwo podniósł hostię  w trakcie przeistoczenia  a drugi trzymał w postawie totalnej adoracji przez dłuższą chwilę. Jeden odprawiał pół godziny, drugi kwadrans a trzeci 1,5 godziny. Różnie.  Można się było pokusić o pytanie, jak się wtedy Pan Jezus czuł: czy przez kapłana uwielbiony czy  zlekceważony. Bywały msze za krótkie, za długie, porywające, nudne nie do wytrzymania i tak dalej. Ale powtórzę - Msza to nie jest sytuacja na przeżywanie emocjonalne. W wyciszonym, skupionym umyśle może się zadziać tysiąc razy więcej niż w fecie wielkich wzruszeń. I, oczywiście, odwrotnie. Msza, która stała się darem dla mnie, nauczyła mnie dystansu do ludzkich oczekiwań i jednocześnie  do jakości wynikającej z nastawienia kapłana. Bóg  był w tym i poza tym ale złapałam Go właśnie na Mszy posoborowej.

Z czasem zorientowałam się, że moje dorastające dzieci od czasu do czasu wspominają słowo 'trydent'. Zainteresowałam się, poprosiłam o wyjaśnienia, poszperałam. Potem zdarzało mi się uczestniczyć w Mszach właśnie tego rytu. Nie zdążyłam się zakochać, nie zdążyłam się dobrze wdrożyć. Niewiele zrozumiałam z liturgii. Było to dla mnie trudne doświadczenie, tak, jak uczenie się trudnego przedmiotu przed egzaminem. Nie doszłam do egzaminu, nie posiadłam wystarczającej wiedzy. Doświadczyłam przeczucia czegoś, na co  jeszcze nie byłam przygotowana. Gdyby nie dzieci, które wiedzą w tej kwestii zdecydowanie więcej ode mnie, Trydent by dla mnie nie istniał i nie miałabym pojęcia, o co toczy się aktualny bój w mediach czy internecie.

Ale jednak wiem. Gdy Trydentu rzeczywiście, jak niektórzy prorokują, zupełnie zabraknie, w moim życiu niewiele się zmieni. Będę, jak lata dotychczas, uczestniczyć w codziennych Mszach, jakie odprawiane są w kościołach. Mi osobiście właśnie TO wydaje się najważniejsze - żebyśmy podnosili świadomość tego, w czym uczestniczymy jako ludzie wierzący w Boga. Jeżeli mamy pozostać w Kościele, nie możemy lekceważyć kwestii posłuszeństwa wobec papieża. Oczywiście, posłuszeństwo nie oznacza ślepego wykonywania poleceń. Posłuszeństwo w wierze stawia wolę czyjąś wyżej od naszej bo wynika z świadomie przyjętego zaufania w kwestiach rozstrzygania o wierze i moralności. Nawet jeśli coś mnie boli i mam absolutnie dogłębne przeświadczenie o czyimś błędzie, w tym wypadku, podporządkowuję się, niezależnie od tego, ile mnie to intelektualnie czy emocjonalnie kosztuje. I czekam, co poprzez te wszystkie doświadczenia, chce, tak naprawdę, powiedzieć Bóg. Nasza postawa oczekiwania wydaje się tutaj konieczna.

Ilu z nas zaczęło studiować dokumenty, czytać Biblię, by próbować objąć rozumem toczący się dyskurs. To chyba dobrze, bo wydaje się, że jako katolicy, w większości niewiele wiemy o Kościele i porządkującym jego funkcjonowanie systemie zasad. Jest to jakiś pozytyw, wystymulowany przez decyzję papieża.

Ja dzisiaj nie płaczę, jak wielu innych, dla których Trydent był chlebem codziennym. Nie umiem. Pójdę wieczorem na Mszę, jak prawie zawsze i mam pewność, że Bóg tam będzie, da się dotknąć i powie, co ma powiedzieć. Po to tam pójdę, dla Niego, Tego, którego z tęsknotą poszukuję każdego dnia. I wiecie co? Będzie tam czekał, jak zawsze. Nie mam wyboru. Tego się trzymam - Boga obecnego w Eucharystii, niezależnie od rytu, w którym Eucharystia będzie odprawiona. Boję się tylko jednego - że któregoś dnia i tutaj, na naszej polskiej ziemi, zabraknie tych, którzy tę czy tamtą Mszę odprawią.



niedziela, 11 lipca 2021

Weź i wróć

 Cóż, powrót na stare śmieci. 


Zjechałam trochę wschodniej Polski i powiem, dobrze tam wracać co jakiś czas. Taterki, wiadomo ale i w Bieszczadach znajdzie się wiele cudownych zakątków. Można szukać po Europie, można pokrążyć po swoim. Ja, nieprzyzwoicie niezachorowana, nieozdrowiona i niezaszczepiona, żyję jakby nigdy nic. Jakby Chińczycy nie spreparowali cudownego sposobu na problemy przeludnienia i kontroli społeczeństw. Ano, mówcie, co chcecie. Ja też to robię, póki mogę. Potem też zamierzam. Więc, wracając do rzeczy. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziwiać własną Ojczyznę, bo tu mi wolno a w Europie już nie.

Zatem, powrót do domu. Trochę mi się nazbierało pilności, więc siadam od rana do pilnej roboty. Stara gwardia przywitała mnie dzisiaj atencyjnie, ale teraz chyba już wszystkim im do spanka:



Ok. Śpijcie kojoty i koty ale najważniejsze stało się znowu za mojej niebytności. O! Jest, syn zatracony i wrócony ponownie💓.


Baryła, głupi kocie, kocham Cię nieprzytomnie. Z ludźmi inaczej jest. Czasem całkiem dziwnie. Nie pytajcie mnie. Nie wiem👀, chociaż jak widać, jestem. Cieniem. Znowu, za mojej wszystko niebytności.







sobota, 10 lipca 2021

Się obijam

 Się przyznam, że się dalej  obijam. Aktualnie w Krasnymstawie, w rodzinnym, wąskim zestawie. 

Co mnie tu, na szeroko rozumianym wschodzie urzeka, to m. in. zapach. Tu po prostu nie śmierdzi, jak  prawie wszędzie gdzie indziej. W powietrzu unosi się zapach bogato rozsianych roślin a w miejscach, które można by zdefiniować jako  turystyczne, jest po prostu czysto i, właściwie, dziewiczo. W zaułkach nie śmierdzi moczem i można śmiało zanurzać się w uczęszczane miejsca i  szlaki. Zwiedziliśmy, poza Bieszczadami, Roztocze środkowe i rzeczywiście, przepiękniście. Idziesz, wdychasz powietrze i masz darmowe leczenie. Na zdjęciach poniżej  mamy Szumy przy rzece Tanew, miejsce wypoczynku i lokalsów i innych, którzy zdążyli je zwęszyć:




Fakt. Szumi. Na początku myślisz, że to wiatr ale potem sczajasz, że to woda spadająca po kamiennych kaskadach w rzece. Pięknie.

Może szkoda niektórych pomników historii, na które włodarze tej cząstki Polski nie znajdują funduszy. Stoją i poza śladami dawnej świetności, dzisiaj trochę straszą atmosferą zapuszczenia i zapomnienia. To poniżej to ruiny zamku w Krupem:





Wracając z całodniowej wycieczki, zahaczyliśmy o Zamość. Miasto bardzo kojarzące się i turystycznie i  historycznie. Kto ciekaw, wie, co to wikipedia:).




Na koniec spokój wieczoru właśnie w Krasnymstawie, gdzie mieszka dobry Anioł


z Gustawem:









czwartek, 8 lipca 2021

Wytnij się

 Jak tylko możesz, wytnij się. Pora urlopów sprzyja. Pogoda bywa różna ale wycięcie się z rygoru, w którym tkwimy na co dzień, to po prostu konieczność. Ja korzystam.

W trójkę: Korowaje i ja,  wycięliśmy się w Bieszczady. Nocleg przypadł nam w miejscowości Hoszów, u Ani i Adama. O, to ten domek z nami i Anią. Sami zobaczcie. Warto.



Można też się rozbić namiotem a  grilla gospodarze chętnie udostępnią. Nie będę pisać o walorach miejsca - widać je na zdjęciach.

To tak. Pierwszego dnia lało. Mimo to, ruszyliśmy. Nie po to tyle jedziesz, by siedzieć. Zatem obraliśmy kierunek, jak nawigacja kazała, ku Ustrzykom Górnym a potem chyba kawałek dalej i wylądowaliśmy dokładnie tam, gdzie planowaliśmy: na parkingu z wejściem na Wielką Rawkę. Fajnie.  Na szlak  weszli my i tak sobie godzinę szli. Potem deszcz się rozochocił i zawrócilim. Trudno tak się rozkoszować chwilą jak ci w butach chlipi. Ok. Ale  taki jest plan, by powrócić tam, bo cudnie jest, tolkienowsko :




Następnego dnia pogoda wróciła. Poranek słoneczny, zero deszczy więc ku głównej atrakcji regionu podążylim. Najwyższy szczyt po polskiej stronie to Tarnica, jakieś 1300 z kawałkiem. Szlak bajkowy, łagodny, widoki że ach.... To tak sobie szli my i doszli:




Następnego dnia totalne lenistwo. Solina daje na to swoje możliwości. Jedzonko, łażenie. Ludzkie targowisko.   Ale na rowerku trzeba trochę machać, żeby nie stać w miejscu:






Ceny jak ceny. Jak wszędzie. Jednak jedno powiedzieć można: masz tu i góry i wodę i możesz wybrać, co wolisz. Tylko sprawdź wcześniej prognozę, byś na miejscu  nie musiał zdać się na łaskę Niebios. Nam się jakoś udało i ja na pewno tu wrócę. A oni? Coś tam sobie szepcą...













czwartek, 1 lipca 2021

Nie Tak

Nie zaszczepiłam się. Nie chorowałam. Chyba. Nie przekonuje mnie chorowanie bezobjawowe. Tzn, na tak zakrojoną akcję propagandową, nie wydaje mi się, że chorowanie bezobjawowe to realna opcja, która się wydarza. Albo mamy niebezpieczną sytuację albo nie mamy.  Zachorowalność na różne choroby, towarzyszące ludziom od najdawniejszych  czasów, to norma. Co rusz pojawiają się tematy związane z pojawieniem się nowego schorzenia. Ale tylko teraz, w związku z covidem, jesteśmy  t o r p e d o w a n i   nieustannie statystyką. Tak, jakby umieralność na inne schorzenia nie była warta uwagi. A ja jestem ciekawa proporcji - bo czy nie w niej tkwi albo realna obawa o zbiorowe zdrowie albo brak tej obawy. Kto z nas zna statystyki związane z chorobami przedcovidowymi??? Ja nie znam, nie widziałam i nie znam nikogo, kto zna. 

Druga sprawa to same szczepionki. Tak naprawdę, środowisko lekarskie jest w temacie podzielone. Jedni zalecają,  inni ostrzegają. I jedni i drudzy używają, jak twierdzą, naukowych argumentów. Nie znam się na medycynie i dlatego próbuję znaleźć jakąś rzetelną, zgodną z wiedzą naukową, odpowiedź.  Rządowe połajanki na mnie nie działają, szczególnie wobec steku absurdalnych decyzji podejmowanych wcześniej. Nie podoba mi się również retoryka odbierająca dobre imię  ludziom nieprzekonanym do szczepienia: nie szczepisz się, nie dbasz o innych i jesteś nieodpowiedzialnym przedstawicielem średniowiecznego ciemnogrodu. Koniec 'argumentacji'.  Jest też zauważalna zgoda na milczenie w temacie samego materiału, z którego preparuje się szczepionki. Masowo planuje się programy szczepień, dopuszczając preparaty wyprodukowane z wyabortowanych dzieci. Jest na to społeczne przyzwolenie. Godzimy się, by ofiary aborcji,  niezależnie od czasu, kiedy miało miejsce samo zabójstwo, 'posłużyły' jako baza materialna. W takim razie nie gorszmy się 'Medalionami' Nałkowskiej i inną literaturą opisujacą nazistowskie ludobójstwo. Człowiek NIE MOŻE służyć jako materiał do czegokolwiek. Jeśli myślimy inaczej, jest już źle. To jest powszechna już znieczulica na drastyczne fakty.

Zatem, póki co, odpuszczam zagranicę. Zostaję w kraju, bo nie poddam się procedurze, której medyczne bezpieczeństwo nie jest dzisiaj dla mnie jasne. Poczekam. Ty też masz wybór. Prawda. Ja chyba nie chorowałam. Dlatego wybieram, jak wybieram. I niech tak zostanie, że każdy ma prawo zdecydować o sobie sam.