Jak tylko możesz, wytnij się. Pora urlopów sprzyja. Pogoda bywa różna ale wycięcie się z rygoru, w którym tkwimy na co dzień, to po prostu konieczność. Ja korzystam.
W trójkę: Korowaje i ja, wycięliśmy się w Bieszczady. Nocleg przypadł nam w miejscowości Hoszów, u Ani i Adama. O, to ten domek z nami i Anią. Sami zobaczcie. Warto.
Można też się rozbić namiotem a grilla gospodarze chętnie udostępnią. Nie będę pisać o walorach miejsca - widać je na zdjęciach.
To tak. Pierwszego dnia lało. Mimo to, ruszyliśmy. Nie po to tyle jedziesz, by siedzieć. Zatem obraliśmy kierunek, jak nawigacja kazała, ku Ustrzykom Górnym a potem chyba kawałek dalej i wylądowaliśmy dokładnie tam, gdzie planowaliśmy: na parkingu z wejściem na Wielką Rawkę. Fajnie. Na szlak weszli my i tak sobie godzinę szli. Potem deszcz się rozochocił i zawrócilim. Trudno tak się rozkoszować chwilą jak ci w butach chlipi. Ok. Ale taki jest plan, by powrócić tam, bo cudnie jest, tolkienowsko :
Następnego dnia pogoda wróciła. Poranek słoneczny, zero deszczy więc ku głównej atrakcji regionu podążylim. Najwyższy szczyt po polskiej stronie to Tarnica, jakieś 1300 z kawałkiem. Szlak bajkowy, łagodny, widoki że ach.... To tak sobie szli my i doszli:
Następnego dnia totalne lenistwo. Solina daje na to swoje możliwości. Jedzonko, łażenie. Ludzkie targowisko. Ale na rowerku trzeba trochę machać, żeby nie stać w miejscu:
Ceny jak ceny. Jak wszędzie. Jednak jedno powiedzieć można: masz tu i góry i wodę i możesz wybrać, co wolisz. Tylko sprawdź wcześniej prognozę, byś na miejscu nie musiał zdać się na łaskę Niebios. Nam się jakoś udało i ja na pewno tu wrócę. A oni? Coś tam sobie szepcą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz