Jest czas
gdy oddech to dar
i czas
gdy go brak
Jest taki straszny czas
bezradności
Dlatego dziękuj za tlen w płucach
i krew w żyłach
Nie zetrzyj życia
w śmieci
To, że życie cieszy. I boli. I nas zlewa i my je. I że i tak chcemy, by trwało i na coś się ostatecznie zdało. Coś. Wieczność.
Jest czas
gdy oddech to dar
i czas
gdy go brak
Jest taki straszny czas
bezradności
Dlatego dziękuj za tlen w płucach
i krew w żyłach
Nie zetrzyj życia
w śmieci
W aptece jestem.
Czekam. Sobota. Zaraz dziesiąta.
Wczoraj dzień trochę sądny odhaczony.
Szczegółów oszczedzę.
Ogólnie arena 'system dla pacjenta'.
No comment. Powali i słonia.
Szyba mojej Kii wpadła całkiem w drzwi.
Więc kia znika u mechanika.
A ja teraz jakoś przy Intermarche tkwię
i czekam.
I tyle.
I niedziela jest.
Niedziela Radości.
O, wiosna.
Radosna.
Staraj się człowieku durny dobrym być, dobrych czynów nie skąpić, czasu Bogu nie żałować, o bliźnich dbać i nie szczerzyć za każdym razem kłów na sąsiadów względnie domowników. Wina nie pić jako też i piwa se odmówić przy Wielkim Poście. I pracować uczciwie i nie myśleć o nikim źle. To wszystko bardzo dobre jest ale.
Jak ci przyjdzie druknąć co rano na szybko, po tobie. Nie ma złośliwszej istoty niż toto a wygląda tylko na podręczny sprzęt. Co za złośliwa, kurza twarz, bladź to jest. Eh.
Ja w temacie przyziemności tego świata przyziemnego.
I z antyreklamą. Ale ok, z nazwą poczekam.
By nie zostawić najbliższych bez niczego
zanim człowiek umiera, przeważnie się ubezpiecza.
Więc rzecz dotyczy ubezpieczenia
gdy uposażony wnioskuje o należne świadczenia.
Otóż bywa, że uposażony upoważnia kogoś.
Bo sam, po covidzie, nie bardzo na chodzie.
Więc ktoś ten załatwia wszelką papierologię.
I dziwna rzecz zdarza się po tygodniu.
Otóż ubezpieczyciel żąda weryfikacji.
Uposażony ma się podpisać s a m
bo podpisane upoważnienie
to jednak nie nie nie.
Ale.
Nic z tego.
Uposażony nie podpisze wam sam niczego.
No nie wiem. Sprawa wygląda słabo.
Aktywna polisa, uposażony żyje a tu...
I tak sobie myślę, że sama zmienię polisę
bo niektórym zaufać nie bardzo.
A nazwa do rymu ze słowem 'smród'.
Najpierw jest szok i rzut o ścianę. Siedzę na podłodze. Nie czaję.
Zastanawiam się, ile mnie samą dzieli od zawału.
Po godzinie, nad podwórzem unosi się helikopter.
Po kolejnych kwadransach znika z Nią na horyzoncie.
Patrzymy po sobie i w niemym krzyku pytamy Boga i siebie.
Co dalej.
Dalej jest czwartek.
W czwartek jest pogrzeb Taty a Mama leci w niewiadomym kierunku po niebie.
Czas mija.
Po pogrzebie wracamy w system.
Droga przez mękę.
Wyjść, wejść, zabrać, nie wchodzić. Nie wolno. Na co pani czeka. Gdzie maseczka. Proszę stąd wyjść. Transport? Jaki transport? Miał być. Kiedy będzie??? Będzie? Wieczorem będzie! A chora??? Co z chorą??? Ma czekać tak na holu??? Państwo zabieracie czy po co czekacie?
Jasna cholera.
Potem jest inny szpital.
Można wchodzić. Tuptać. Pytać.
Prosić. Koń by padł.
Co dopiero ty czy ja.
Jest po prostu bitwa
bo bez niej chory przegrywa.
I modlitwa.
Bo bez niej...
cóż bez niej.