niedziela, 24 czerwca 2018

Kwiatki i czekoladki

Ostatnio, na jednej z grup, w których jestem, przetoczyła się burzliwa wymiana komentów na temat otrzymywania przez nauczycieli kwiatków i czekoladek na koniec roku szkolnego. Przeczytałam całą dyskusję, napisałam kilka własnych wtrętów i nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta , moja grupa zawodowa, dotknięta jest skazą, która nęka całe społeczeństwo. Nam brakuje dystansu do siebie i świadomości stopnia reagowania emocjonalnie. A ten jest wysoki. Większośc osób wypowiadających się, do momentu bycia tykniętym krytyką innej osoby, pisze rzeczowo, na temat - jest się nad czym zastanowić. Ale, w momencie, gdy ktoś   n a s    tyknie, stajemy się agresywni i zamiast zastanowić się, co ten głos chce mi powiedziec o mnie, odbijam piłeczkę, nie szczędząc oponentowi inwektyw. I to jest w tym wszystkim najsmutniejsze. Rzeczywiście, nie majac dystansu do    s i e b i e, bo innym pojeżdżamy równo, tracimy wiele.

Niestety,  ciężko nam zrozumieć, że różnica zdań na jeden temat, to stan normalny. Absolutna jednogłośność nie wystepuje w naturze i można się tylko do niej aproksymować, co, jak pokazuje historia, pomysłem dobrym nie jest. Przeciwnie, narusza porządek rzeczy, stając sie instrumentem tyranii. Różnica zdań jest stanem absolutnie naturalnym a mój oponent naprawdę nie musi być głupcem, ksenofobem, homofobem iczy zawistnym zazdrośnikiem. On ma takie prawo do swojego poglądu jak ja do swojego. Wolność słowa to jedno z lepszych dokonań ludzkości, gwarantujacych każdemu możliwość - o ile nie niesie to zagrożenia wolności innych - wypowiadania się. Wychowujemy się w różnych warunkach, w różnych systemach wartości, mamy różne własne przemyślenia, wynikajace z naszej dotychczasowej historii i  MAMY DO TEGO PRAWO. Wszyscy. Nie trzeba za to, że inny myśli inaczej, uważać go za gorszego czy głupszego. Bez dystansu do własnej nieomylności nie zbudujemy sensownych, wartościowych relacji - ani wokół własnego realu ani w sieci. Bluzgi poszły i pomimo tego, że można to wszystko wykasować, przykrości wyrządzonej drugiemu raczej nie można. Słowo idzie i czyni skutki. Wystarczy, że pojawiło się na naszych ustach i poszło jako komunikat do drugiej osoby. Nie ma znaczenia, że jego brzmienie zamilkło, czy tekst wykasowaliśmy. Skutki pozostają i czynią to, co leży u ich źródła - albo mój nieprzepracowany egotyzm albo imperatyw ku dobru. Dobro, z definicji, zakłada również, nieodzielne z moim, dobro drugiego. Chodzi również o dobre imię.

I nad tym, leżacym u podstaw naszego komunikowania się z innymi, rdzeniem, warto pomyśleć.

Za kwiatki uczniom dziekuję. Nieraz jest tak, że dostajesz kwiatka od kogoś, od kogo nigdy byś się nie spodziewał. Wtedy, taki kwiatek nabiera specjalnego znaczenia. Staje się iskrą pamięci osoby, którą raczej byśmy zapomnieli, a, jakoś, nie bardzo zauważaliśmy  wcześniej. Jedno krótkie 'dziekuję' i wręczony przy tym kwiatek, to żadna korupcja a pudełeczko czekoladek, cóż, można od razu się podzielić, skoro ktoś wydał grosza i wręczył, zawieśc do domu albo oddać konmuś, kto się naprawdę ucieszy. Na przykład zawieść do domu dziecka (ukłony dla koleżanki ale z powodu RODO milczę jak z grobu). 

Cóż. Dystans do własnych emocji i trochę zrozumienia dla drugiego może uczynic moj świat lepszym. I jego. I co w tym złego?


czwartek, 21 czerwca 2018

Ot...

A wydaje się, że każdy dzień podobny do poprzedniego...

Poprzedniego dnia, wracam z pracy ja a tu, przed chałupą, trzy sczepione auta:

Nie powiem, zdumiało mnie to niepomiernie, bo wyglądało, jakby ktoś tak je poparkował a najbardziej to mi się pomyslało, że ten środkowy nie oszacował gabarytów  i wcelował w za mało miejsca. Wysiadam z całej Mazdy, aż ręce mi sie trzęsą, że tak mogłaby przypadkiem oberwać i widzę, sąsiad idzie. Tak, widział, co się stało ale Stefan, jego pies, nie pozwala usłyszeć. Albo raczej moja Jula, bo usłyszała mnie przez okno i w niebogłosy się drze. Więc trafiam w końcu do domu i pytam. Otóż auta sobie grzecznie stoją aż tu nagle zjawia się z hukiem czub zza zakrętu i przypieprza w to pierwsze z lewej a ono w resztę. Jeszcze obrywa jakieś po przeciwnej stronie - szramę widziałam -  a czub w długą, tak, że na zakręcie  jeszcze coś hukło. Łoło.O, z innej strony:

Wczoraj wyprzedzał mnie gość na  zapasowanej powierzchni. Ja jechałam 100 - 110 a tam było do 90. Nie rozumiem. Potem tkwił przede mną  kilka metrów przez wiele kilometrów. Ale są takie nienormalne typy, że nie odpuszczą. Musi taki  być pierwszy, baba nie będzie przed nim a jak szkodę zrobi to dupa za pas. Dla mnie to są zabójcy bo dla własnej satysfakcji czy uciechy ryzykują i mienie i zdrowie innych. Na szczęście tego od tych trzech autek ludzie spisali i życzę mu uczciwego wyroku.

Mam nadzieję, że jutro przed moimi oknami nie wyląduje tir ani żaden inny zbir. Jutro dostanę kwiatki i inne czekoladki, zamknę librusa na długo i w długą. Teraz, bardzo proszę, niech będzie lato.

środa, 20 czerwca 2018

Paradoksalnie

Tak. Paradoksalnie do sytuacji, obejrzałam romans. 

Wyłam, wyłam i się zmęczyłam. Włączyłam laptoka i znalazłam film na Netflixie. O, właśnie, zapomniałam, że coś takiego istnieje. Szukałam na you tube czegoś dla odsapnięcia, ale nie bardzo. Rzadko co przyciągnie moją uwagę. Wprawdzie sporo pojawiło się kina z drugiej dekady poprzedniego wieku jednak szukałam  czegoś bez zimnej wojny czy też agentów latających w powietrzu. Ci super ludzie, po pewnym czasie, nudzą. Nawet brudny Harry mnie nie skusił. Zatem, rzeczony Netflix objawił się wczorajszej nocy, bo spać, jakem rzekła, nie mogłam, średnio zapowiadajacym się tytułem, na szczęscie bez dopisku sezon coś tam, 'Oczy anioła'. Twarz Jennifer Lopez potrafi skusić więc się skusiłam. Nie polecam filmu twardzielom ogaraniającym swoje życie i do tego życie innych. Film jest co najmniej kilku-wątkowy a romans jest jednym z nich. Co mnie urzekło? Nie, nie ostatnia scena w aucie, bo nie skusiwszy się wcześniej czymś innym, nie obejrzałabym i  jej. Powiem krótko, bo nie mam czasu. Tę ostatnią scenę obejrzałam pięć razy. Łzawa piosenka jej nie zepsuła. A to, co urzekło mnie wcześniej to właśnie gra aktorska Jima Caviezela i Jennifer Lopez. Gra aktorska, bo story jak to story. Dosyć łzawe love story z istotnym wątkiem doświadczeń przeszłości, która, z jednej strony, dostarcza bólu a z drugiej nie pozwala istotnym  sprawom pozostac bez rozwiązania.

Polecam film tym, którzy znajdują smak w dialogach, mimice i tym wszystkim, co czyni spotkania ważnymi. I tym, którzy akurat potrzebują wesprzeć swój nadszarpnięty  pesymizmem optymizm. Ja się trochę nakarmiłam. I trochę zatęskniłam.🧛


sobota, 16 czerwca 2018

Kupiłam roślinkę

Tak to jest w życiu. Totalnie niezrozumiale.

Mój dom, z trzema kotami i psem, jest z tych domów, w których rosliny nie miały nigdy szansy. Nieraz zazdrosnym okiem spozieram na kwiecisto - liściaste cuda porastające rozlegle obszary przy tarasowych oknach u ludzi. Na przykład w moim rodzinnym domu, moja Mama, od zawsze mając rękę i serce do kwiatów, czyni cuda i jest na co popatrzeć. Ja też próbowałam, ale moje rozpaczliwe próby zawsze konczyły się sromotna klęską. Tak, jak dzisiaj rano...

Ledwo zakupiłam, co by leczyć córce rany po czymś tam, koty dorwały i zrobiły, co chciały. Nie wygrasz. Wprawdzie aloes, bo o nim mowa, trafił z powrotem na swoje miejsce, więc powiem tylko tyle, że rozgrywka w toku.

Bo tak naprawdę, to o nią chodzi. O rozgrywkę w toku. Doszłam, mianowicie, do przekonania, że życie to nie kończąca się rozgrywka o sens pomimo poczucia bezsensu.  

O krok do przodu. Jeden. Teraz.  I następny. Potem. Ale, generalnie, ten jeden teraz, bo on warunkuje każdy następny w każdym następnym potem. 

Tyle. 

Koty wywalą kwiat, który ustawisz, by zdobił czy leczył. Mniejsza. Chłopak zostawi dziewczynę, o którą z uporem maniaka zabiegał  wcześniej.  Niemowlę opluje matkę i  zniweczy jej plany. I tak w kółko. Uczeń zda z matematyki ale polegnie z chemii i mimo, że chciał  sytuację wyprostować, zagmatwał. Można powiedzieć, tyle ludzkiego wysiłku na nic. I ten wniosek, wydaje się, jest złudzeniem. Bo jeśli nawet coś, co kosztowało nas sporo wysiłku i, niejako, spełzło na niczym, po ludzku, z innej perspektywy może mieć wartość. Pytanie, czy będziemy mieli wyobraźnię patrzenia dalej, poza chwilę, która wydaje się bezużytecznie stracona. Każda ludzka łza, każdy wysiłek, by zmierzyć się z problemem, muszą mieć sens. Bez nadziei, że jest tak, nie warto brać się za bary  z własnym życiem. Są łatwiejsze sposoby na przetrwanie.

Staranie, niweczenie, planowanie, zmienianie. Nieustanna rozgrywka o ten następny krok. By miał możliwość zaistnieć i by nie ustać w drodze. Kwiat spadł, kwiat wrócił. Taśma wstecz. Dobrze jest.

czwartek, 14 czerwca 2018

Wolność Tomku...

Ja tego pojąć nie potrafię. 

Nie potrafię zrozumieć polityki, której celem wydaje się być rozkład  dotychczasowej cywilizacji europejskiej. Czy to własnie nie jej dorobkiem jest  wypracowanie mechanizmów regulujących względnie stabilny rozwój wielu społeczeństw?  Ci, którzy rządzą wczorajszymi mocarstwami, z jednej strony uruchamiają możliwości instalowania się na swoim terenie obcym, przymuszając do tej dziwnej polityki wszystkich innych, a z drugiej ganiąc oponentów i karając tych, którym to się nie podoba. Do czego może prowadzić postępowanie, polegające na tym, że sprowadzamy do własnego domu obcych i zmuszamy naszych współmieszkańców do tolerowania, ba! ulegania wobec    w s z e l k i c h    zachowan tych, którzy naprawdę nie doceniają naszej wspaniałomyslności, przeciwnie, mają nas za głupców, których majątek należy  przejąć a nas samych pogonić albo, jeszcze lepiej, wytłuc. Taką sytuację zafundowała sobie Europa rękami wybranych demokratycznie władz.

 To, co dzieje się teraz w wielu krajach, przyprawia o gęsią skórkę. Toni Robinson, chłopak, który relacjonował proces gwałcicieli wywodzących się z populacji imigrantów, został skazany, osadzony w więzieniu a ostatnio, dowiaduję się, przeniesiony do więzienia, w którym siedza głównie... islamiści. Co go tam czeka? Co złego zrobił, że sysytem go uznał za przestepcę i pozbawił wolności??? Czy nie wolno już w Europie głosić swoich poglądów, które moga drażnić muzułman??? Trzeba być idiotą na życzenie, żeby nie rozumieć, co Toniego tam czeka. Albo być niezdolnym do sprzeciwiania się polityce skrajnie wrogiej wobec swoich i zajadle życzliwej wobec obcych. 

O co chodzi? O to, że chcemy tu, w Europie islamu? Obejrzmy sobie doniesienia z europejskich metropolii. Każdy dzień dostarcza bogatego materiału. Dzisiaj w Paryżu imigranci zaatakowali brutalnie policyjny wóz. Nie wiem, co z policjantami ale pod koniec akcji wrzucono do wozu jakieś materiały, od których auto staneło w ogniu. Totalny paraliż. Nikt nie jest w stanie stawić oporu hordom atakującym na ulicach. U nas tego nie ma ale przypomnijmy sobie ponaglenia Niemiec co do naszej polityki wobec imigrantów. Nie mogę pojąć prawdziwych motywów, które popychają Europę do samobójstwa. Bo co innego rozważnie pomagać, nie narażając samych siebie na zuchwałość tych, którzy mają wkodowany zupełnie inny kod postępowania a co innego, w imię niezrozumiałych sloganów, narażać siebie i swoich, na nieskrępowany barbaryzm tych, którzy nie czują wdzieczności tylko po prostu chcą przejąc nasze mienie a  nas uczynić swoimi sługami. Nie bądźmy naiwni. Tylko w chrześcijaństwie jest miłość nieprzyjaciół. Ale warto pomysleć, co to jest miłość a co to jest naiwność. I kto ma zapłacić za butę i ignorancję tych, którzy ulegając chorym wizjom, narażają nas wszystkich. Dzisiaj Tonny Robinson drży o życie, bo miał odwagę relacjonować, co się dzieje   n a p r a w d ę. Jutro wyciągną łapy po ciebie, jeśli nie uznasz, że to, co głoszą, jest poprawne, więc jedynie słuszne. Wolność słowa? Nie dla gojów.

wtorek, 12 czerwca 2018

O wa

Otóż, w pewnym gabinecie w pewnej szkole stoi różowa świnka. Jej przeznaczenie jest po prostu niesłychane. Uczeń, który przeklnie, wrzuca do niej 0,5 złotego. O ile znam szkolne  życie a znam,  uczniowie ostro dają czadu w temacie rzucania mięsem. Sama się od nich nauczyłam chociaż świnki w domu nie ustawiłam. 

Któregos dnia, ostatnio jakoś, w szale zaliczania, by zdążyc przed urzeczywistnieniem sie groźby  poprawki, uczniowie nerwowi są... I przy tych nerwach ostro klną. Więc, gdy któremuś się  wymskło, wychowawca mówi: do skarbonki proszę. Na co inny uczeń zgłasza, że wrzucił od razu dwa złote. I co? Może se ulżyc cztery razy. Za chwilę   nastepny pyta o abonament za dychę. To jakie 20 przekleństw. Na ile wystarczy? Spokojnie. Sytuacja się rozwija. Kolejny wyciaga kartę i pyta, 'czy ma pan terminal...'

I ta biedna różowa świnka, zamiast dać chłopcom do myślenia, została sama, z marnymi groszami, wrzuconymi do niej, zanim uruchomiono współczesne możliwości płatności bezgotówkowych... 

Abonament na przeklinanie. Hm. Chłopaki sprytne są a za przyjemności, w tej ponurej szkolnej szarości, trzeba płacić. Może to dobrze, że to rozumieją. 

Ja osobiście złapałabym się za kieszeń,  nabrała wody w usta a 2 zł. wydała na bułkę z makiem. Ale ja jestem dinozaurem i nie lubię płacić za coś, czego mogę nie powiedzieć. Mogę. A. OK.



niedziela, 10 czerwca 2018

I góra

Przejechawszy się z rana po fejsie, uśmiałam się niewesoło. 

Prawda. Prawda to wysoka góra, na którą wspiąć się są w stanie uparci, wytrwali i szkolący stale swoje skille. Reszta nie ma szans. Reszta za prawdę bierze mniej lub bardziej wytarte frazesy lub treści wyrwane z szerszego kontekstu. Prawda to nie moja ostra emocja, to nie mój chwilowy osąd sytuacji, oparty na moim aktualnym odczuciu. To nie truizm wysypany z rękawa na potrzebę zabłyśnięcia. Nie wspominam tu tych, którzy świadomie za pieniądze  sprzedają kłamstwo z etykietą 'prawda'. To inny kaliber. Skupiam się na nas, zwykłych ludziach, którzy mamy wpływ na to, co idzie w świat z naszych ust. Za prawdę nie przesypia się nocy i chodzi po trudnych ścieżkach, nie 'oświeconych' 'oświeconymi' frazesami. Prawda nie da się poznać każdemu, kto wytrze usta etykietą, której znaczenia nie wysilił się poznać. Prawda nieraz boli a, docelowo, wyzwoli. Bo prawda to kategoria absolutna, wyzbyta jakiegokolwiek ludzkiego osądu. Jej ziarna można znaleźć tu i ówdzie ale jako jakość i warość odsłania się głębiej tylko wtedy, kiedy się o nią zawalczy i zapłaci  swoim potem. A czasem krwią. Ale jeśli się ją pozna i przyjmie, czyni cuda. Uwalnia umysł od kłamstwa i jego sprzymierzeńców i otwiera rozległe pole. Na tym polu nie ma osądów, oszczerstw i jazgotu za plecami. Jest nieskończona możliwość czynienia sobie i innym dobra. Nie jakiejś łzawej podróby ale dobra, które uszczęśliwia głębokim poczuciem sensu i wartości. I tego świat nie zaoferuje. Świat tym nie dysponuje.

Instrumentem prawdy jest słowo. Warto się dobrze zastanowić, czemu, w istocie, służy słowo, które puszczamy w świat. Warto się zastanowić, czy będzie miało ono swój udział w pustoszeniu innych umysłów czy przysłuży się ich rozwojowi.

Nasze słowo ma moc. Albo dobrą albo złą. Warto pomyśleć, jaką.




sobota, 9 czerwca 2018

Góra

Tego Aktora poznałam późno. Rzeczywiście, wiele w życiu przespałam.   Odkryłam Go, jakby dla siebie, obejrzawszy 'Gran Torino', film pełen uroku, dowcipu i wartości. Clint, w mojej historii oglądania jego filmów, miał potem długi przestój. Czasem coś tam zobaczyłam ale nic, w moich oczach, nie dorastało do tej pierwszej fascynacji. Do wczoraj.

I mam taką trochę smutną refleksję.  Porywając się czasem na seans kina całkiem współczesnego, przeważnie doznaję zawodu. Dzisiejsze możliwości techniczne dają  wszystkim rozległe pole do popisu. Również filmowcom. Niestety, to, co rozczarowywuje mnie w ludzkości, to fakt, że idziemy wszyscy na łatwiznę. Dialogi poszły w wulgaryzm i filozofię macho. Efekty specjalne wyparły z naszego życia wyobraźnię i wysiłek. To, co widzimy na filmach, to animacja komputerowa. 

 I dlatego często wracam do kina z epoki minionej. Fakt, jest ono naznaczone piętnem zimnej wojny ale taki był wówczas świat. Filmowcy inspirowali się rzeczywistością a aktorzy mieli konkretne umiejętności.

'The Aiger sanction' nie odbiega scenariuszem od zagadnień przerabianych przez powojenny świat. Są 'oni' i jesteśmy 'my'. Są źli i dobrzy ale jedni i drudzy robią to samo. Wymyślają coraz skuteczniejszą broń, żeby zyskać wiekszą kontrolę nad światem i zatrudniają efektywnych  profesjonalistów do wykonywania brudnej roboty. Zatem, pytanie, którzy są dobrzy a którzy źli, rzeczywiście staje się zasadne. Może wszyscy sa tacy sami i wszyscy tkwią jak tryby poutykane w tę samą machinę zwaną sprytnie 'wyższym celem', nie gardzacym jednak niższymi sposobami, z których podstawowym wydaje się dobrze płatne zlecenie na głowę.

Poza dialogami, w których Clint, w sile wieku bedąc, robi  naprawdę mocne wrażenie , film oferuje spektakularny pokaz umiejętności wspinaczkowych. Akcja na skale, z linami, rakami, tym wszystkim, co niektórych wywabia ze snu życia na kanapie i popycha w ekstremalne warunki zmagania  się i ze soba i z tym, co może zaoferować obojętna na ludzki dramat natura gór, należy do wyjatkowych w kinematografii światowej. Ja po prostu czapkę w dół. To, co prezentuje Eastwood na  skałach to jest absolutny rekord świata. Ten człowiek umie posługiwac się linami, wspina się na pionową skałę sam i do tego jest wrednie inteligentny, pozbawiony taniego moralizmu i fascynujący w typie męstwa, które prezentuje. Dzikie, nieokrzesane ale zaprawione dobrym rdzeniem męstwo człowieka, który wie, co to błoto życia i potrafi w tym błocie wynajdywać perły. Może ta postać nie wpisuje się w scenariusz dobrego chrześcijańskiego mężczyzny, który nie tknie obcej baby i nie  da się zwieść na pokuszenie.  Jednak, w tym wszystkim, czy pod tym wszystkim, kryje się głęboka etyka człowieka z zasadami. I to też ma swoja wartość.

Ech. Gdzie ci męzczyźni, prawdziwi tacy...


wtorek, 5 czerwca 2018

Ua

Nie klękajcie narody. Nic nie jest łaską ze stołu wielmoży. Jestem skromnym wyrobnikiem bez władzy wytrząsania cudów z rękawa. Ich tam nie ma. Nie mówcie, że teraz wszystko mogę i albo albo. To było wcześniej. Teraz  mogę trochę rozciągnąć czas. To wszystko. Powynajdywać zakamarki luzu i oddać wam je, co czynię. Reszta jest na zapisanych lub pustych kartkach papieru i waszych ustach. I pochodzi z waszych głów, nie mojej. Więc nie czyńcie ze mnie boga, którym nie jestem ani demona, ktorym nie jestem. Czas zmarnowany lub wykorzystany zamienia się  na cyfrę.  Zapamiętajcie na przyszłość, że jej wielkość zależy od was a jej wartość trochę ode mnie. Można mieć wielką pionę bez wartości i skromnego dopa, okupionego wysiłkiem. To, co wypluje komputer na wasze świadectwo jest wypadkową waszej i mojej pracy oraz  uczciwości sumienia. I waszego i mojego. A zanim nadejdzie czas dobrej, wakacyjnej zabawy, warto się jeszcze uczciwie zaprzęgnąć i poślęczeć nad uciążliwościami związanymi z używaniem umysłu. Niech się rozwija. Może się  przyda:)


niedziela, 3 czerwca 2018

Jeśli

Bo jeśli myślę, że dotrwam do  wieczora, to mogę nie zdążyć załapać, że to mi się po prostu nie przytrafi. Mogę nie dożyć kolejnego dnia. Nie tak, jak ci, którzy dożywają starości. Starość jest darem. Trudnym i niezrozumiałym przez większość z nas. Kojarzy się z wycofaniem, odsunięciem na bok, zbędnością, chorobą. Nie specjalnie znam ludzi, którzy byliby w stanie cieszyć się ze starości lub z utęsknieniem jej wyglądali. Raczej ujmujemy sobie lat, raczej nie cieszy nas pierwszy siwy włos na skroni czy pierwsze objawy tej czy innej choroby. Chcemy być zdrowi, silni i młodzi. Farbujemy włosy, kupujemy eliksiry młodości i cudowne balsamy. A tu siwol odrasta i to w towarzystwie. Zmarszczki na chwilę znikają ale faktycznie na chwilę. Zegar tyka  a na horyzoncie ponure widmo starości. Wcześniej czy później. Po co ją Pan Bóg wymyślił???

Że ona darem jest, napisałam. I czy ja czasem nie okłamuję samej siebie i każdego, kto czyta tekst ten. 

Podobnie jest ze śmiercią.  Można co najwyżej, z wielkim trudem, się z nią  ułożyć. Pogodzić się, że  przyjdzie i nie omieszka  mnie ominąć. Trudno jej wyczekiwać, podobnie, jak starości. Po co nam Pan Bóg to zafundował? Czy to nie jest raczej jakiś błąd w sztuce? Pomyłka? Może jednak da się ominąć i jedno i drugie i żyć wiecznie pięknym i młodym i zdrowym na tym 'najcudowniejszym' ze światów.

Otóż, niestety, nie. I wiekszość z nas dożywa starości a po niej umiera. Albo wcześniej. Przedwcześnie. I o tym chciałam dzisiaj, że ta starość to może być ciekawa sytuacja. Jak masz z górki,  jak ja ale nie czujesz się ani chory ani stary, albo jak masz jeszcze pod górkę, statystycznie, impet życia odsuwa perspektywę starości na później. Specjalnie nie myśli się o niej, dopóki człowieka nie dorwie a i wtenczas szukamy iluzji bardziej niż zgody na trudną rzeczywistość. Dlaczego ta starość tak nas przeraża, że nie potrafimy stanąć z nią oko w oko?

I ja wcale nie wymyślę panaceum.

Zajmę się życiem. Ucieszę się z niedzieli. Że jest. Że jest ciepło. Z ludzi, których Bóg mi dał. Że są. Rozejrzę sie szerzej. Może jeszcze kogoś zauważę. Może odstawię lustro na bok, by nie skupiało nieustannie mnie na mnie. Już taka piękna, jak 30 lat temu, nie będę. Nie w ten deseń. Odpuszczę dylemat głebokości dekoltu i długości kiecki. To wszystko nie ma znaczenia. Temat zastępczy. Nie. Lustra nie usunę zupełnie i czasem do niego zajrzę. Farbę do włosów wykorzystam. Wykorzystam wszystko, co otwiera się przede mną każdego dnia, by życie swoje i innych czynić lepszym. A czasami,  by się dało ze mną wytrzymać. By było można na mnie liczyć i bym za wszystko nie wystawiała rachunków. Tyle dałam i tyle dostałam.

Dostałam życie, które trwa. Nie wiem, ile go jeszcze mam ale spróbuję nie zmarnować ani dnia. Starość? Wszystko marność i starość marność a puls życia całkiem, całkiem nie tam.



sobota, 2 czerwca 2018

Zelżało?


Zelżało. Wczorajszym popołudniem, tutaj, w magicznym domu przy lesie, słońce straciło swój impet i skryło się za chmury. Temperatura powietrza, nie majac wyboru,  natychmiast spadła  i oto, do dzisiejszego poranka, trzeźwiej i bardziej rześko jest.

Pogadaliśmy o polityce. Jak to było w Polsce za komuny, postkomuny, potem za PO i teraz za PiS. Za komuny rosły ciche zasoby na zagranicznych kontach dygnitarzy. Gdy w latach siedemdziesiatych i poczatku osiemdziesiatych, wyszło na jaw wiele afer, za którymi kryły sie skradzione ludziom pieniadze, idea równości klas - a właściwie, wyższości klasy robotniczej, a właściwie, jej przywódców, nad wszystkimi innymi - straciła rację bytu. Pojawiła się oddolna, jak sądzę, idea solidaryzmu i ona skupiła wokół siebie wielu ludzi pragnących odmiany  życia w siermiężnej komunie, która, poza bogaceniem się decydentów, nie zaproponowała narodowi nic. Niektórzy mówią, że zbudowano fabryki, huty, kopalnie, blokowiska, drogi. Sory, coś trzeba było robić. Osiemdziesiąt odjąć czterdzieści pięć to trzydzieści pięć lat życia po wojnie. Chyba nie dałoby się przez tyle czasu nie zrobić nic i utrzymać przy władzy. Dzisiaj 'podziwiamy' potężne, sypiące się blokowiska i pozostałości po komunistycznym przemyśle. Postkomuna, która przejęła schedę, dogadawszy sie ze sprzedajną częścią Solidarności, wyprzedała za łapówki, co się dało. Polski przemysł przestał istnieć a miasta zamieniły się w Kafkowskie zamki, spowite labiryntem rozrośniętych urzędów i placówek poradni zdrowia psychicznego. Nie pamiętam, czy Józef K. przetrwał, czy też 'zamek' go zniszczył, nie zaoferowawszy nic. PO dopełniła dzieła. Ta szkodliwa, patologicznie wrogo nastawiona do Polski formacja, chciała zamienić nasz kraj na kolonię niewolników dla decydentów UE. Nie zdążyli sprzedać lasów ale ogólnie, nieźle sie nachapali. Jestem przekonana, że i na nich przyjdzie dzień rozliczenia. Przeważnie trzeba długo czekać, ale, tak, jak Europa zdobyła się na Norymbergię, ufam, że zdobędzie się w końcu na rozliczenie komunizmu a w Polsce na rozliczenie tych, którzy cichaczem sprzedali jej aktywa obcym. Ja nie mówie. Nie czujesz się Polakiemtwoje prawo. ALE TUTAJ JEST POLSKA. Powiedz Niemcowi, że UE jest ważniejsza od interesu Niemiec. I nie mów mi, że myślenie w kategoriach narodowości jest przeżytkiem, ksenofobią czy czymś w tym stylu. Powiedz to Żydowi. I powiedz mu, że jego interes jest podrzędny wobec czegokolwiek.

Teraz przy władzy mamy znienawidzony PiS. Pretensje można mnożyć jak króliki z rękawa. Sama się denerwuję, że ludzie PiS-u nie potrafią, pomimo przedwyborczych deklaracji, jednoznacznie opowiedzieć się za ochroną życia poczętego. Ciągle coś im przeszkadza a nie uważam tej frakcji za bojaźliwą. Jeśli potrafiła się przebić przez zwarty układ postkomuna-PO, świadczy to o jej sile wewnętrznej. Na takie zwycięstwo pracuje się samemu a nie za pomocą ustawionych mediów.

Jednak, patrząc ze swojej, i tylko swojej perspektywy, ośmielę się zauważyć, że PiS, jako jedyny od lat osiemdziesiątych, próbuje wziąć w karby i porządkować ważne dla Polaków kwestie. Rządy PO pozbawiły mnie zasiłku rodzinnego. Przekroczywszy dochód o parę złotych, nie miałam wsparcia przez całe osiem lat ich rządów. Zero wsparcia w temacie podręczników. Czegokolwiek, co wiąże sie z wychowywaniem dzieci. Obśmiewany PiS dał ludziom 500 plus i dalej szuka możliwości wspierania obywateli RP. Ludzie walczący z komuną mają przyznawane zasiłki komnbatanckie a nawet złote medale zasługi. Odnoszę lekkie wrażenie, że Polacy stają się w końcu podmiotem działań władzy. I to mnie cieszy. Beneficjenci poprzednich układów tracą i to budzi ich protest. Jednak jakaś sprawiedliwość musi być. W końcu mogę,  pomimo tego, że nie wszystko budzi mój zachwyt, patrzeć na 'tenkraj' z pewną dozą optymizmu. Może trzeba dużo więcej czasu. Ale mam poczucie, że nie mówią mi ponownie: 'pomóżcie i nie pytajcie o resztę'. Mam wrażenie, że Polska, jako państwo, urosła nieco w oczach Europy, pomimo ostrej krytyki płynącej nieustannie z UE. Dopóki byliśmy posłuszną masą, było ok. Gdy zaczynamy werbalizować własny interes, jak inni, stajemy się niebezpiecznym zarzewiem homofobii i czego tam jeszcze. A ci inni nie? I warto, chyba, dostrzegać w rzeczywistości pozytywy.

A TU JEST POLSKA.  Za naszymi granicami natomiast Europa. Jeszcze jest to Europa i oby nie za późno dotarło do niej, że tak jest dobrze dla wszystkich.

Za oknem magicznego domu rześko. Trzeba jechać, wracać do siebie. Czy się chce, czy nie chce.



piątek, 1 czerwca 2018

Co z serca to z okna

Nie mam tego roku żadnych zdjęć z procesji Bożego Ciała. Zapytałam Go tylko, zanim wyszedł na ulice, czy ja mogę Go przyjąć. Czułam się podle i zbędnie. Jak to ja. Jakieś zapchlone zakątki przeszłości próbują zdominować moje tu i teraz i wepchnąć mnie z powrotem do śmierdzącej jamy złych doświadczeń. Co? Że je mam? Mam.

Bo myślę sobie. To nie może być kit. Bo jeśli Bóg się przeistacza w chleb wypieczony ludzką ręką, to co to dokładnie znaczy. Moment, kiedy kapłan podnosi hostię do góry a potem kielich. Co się wtedy dzieje? Wpatruję się w biały okruch  dzierżony przez ludzkie ręce i mam widzieć Boga.

Czy widzę? Bo jeśli On tam jest, to warto poszukać więcej informacji. Jeśli hostia nie jest tylko okrągłym okruchem chleba, to ja chcę wiedzieć, jaka rzeczywistość się za nią kryje. 

Niedawno na fb znalazłam post z pytaniem, czy niewierzący może być moralny. W sensie, rozumiem, czy może być dobrym, stosujacym się do jakichś zasad, człowiekiem. Oczywiście, było mnóstwo komentarzy. Pewnie, że może. I, niewatpliwie, wielu niewierzących, to bardziej moralni ludzie niż wielu wierzących. Pełna zgoda. Jedno pytanie jednak lekko mnie scięło z nóg. Owszem. Może. Tylko po co???

Serio. Jeśli nie wierzę w Boga i odrzucam wieczność  to jest     t y l k o       tu i teraz. Nie ma niczego innego i nie ma powodu, dla którego warto by było odmawiać sobie czegokolwiek z jakiegokolwiek powodu. Bo jeśli moje istnienie skończy się wraz z ostatnim oddechem, czy, niech zabrzmi bardziej patetycznie, z ostatnim kopem serca, to czy nie lepiej pożyć sobie na maksa, zażyć wszystkiego, co sprawia frajdę i przynajmniej przez tę skończoną liczbę chwil poczuć dreszcz, jaki może dać świat??? Przecież jego oferta jest przebogata.

Po co trudzić się, odmawiać sobie, myśleć o innych jeśli to   n i e    ma żadnego znaczenia. Jeśli wszelkie moje dokonania zeżre robak, dla którego naprawdę nie robi różnicy, czy byłam przykładnym, starającym się o innych człowiekiem czy ostatnim łajdakiem i egoistą. Koniec to koniec. Kiedyś nadejdzie i wszystko zniknie, jak senna mara. Nic nigdzie nie jest zapisane. Moje imię może zapamieta jeszcze jedna czy wiecej generacji, ale koniec końców, one też znikną i wszystko pokryje się niebytem. Nie warto przejmować się odpustami i wszystkim, co dotyczy swojego czy czyjegoś uświęcenia i zbawienia. Bo tego ostatniego po prostu nie ma więc po co to poprzednie.

Chyba, że nie. Że nasza historia, i każda inna, nie pokryje się niebytem. Przeciwnie. Jest zapisana, niezależnie od RODO, w Niebie na zawsze. Wtedy mam problem i wtedy warto zadać sobie pytanie, jak żyć i jakim być, czy stawać się, człowiekiem. Bo wszystko, ze wzgledu na zasłonietą, ale realną, wieczność, nabiera znaczenia. Całe życie zapisane jest na niezniszczalnym nośniku i nigdy nie zniknie.  Pewnego dnia dadzą mi to obejrzeć i zapytają o to i tamto. Jeśli     O N I    istnieją, warto zapytać, co kryje w sobie biała hostia.

Zapytałam więć niewidzialnego Boga, bo dalej nie umiałam zobaczyć Go w hostii, czy mogę Go, zawsze taka najgorsza, przyjąć. I tyle. Sprawa w toku.

To, co niżej, z okna. To, co wyżej, z serca.