piątek, 1 czerwca 2018

Co z serca to z okna

Nie mam tego roku żadnych zdjęć z procesji Bożego Ciała. Zapytałam Go tylko, zanim wyszedł na ulice, czy ja mogę Go przyjąć. Czułam się podle i zbędnie. Jak to ja. Jakieś zapchlone zakątki przeszłości próbują zdominować moje tu i teraz i wepchnąć mnie z powrotem do śmierdzącej jamy złych doświadczeń. Co? Że je mam? Mam.

Bo myślę sobie. To nie może być kit. Bo jeśli Bóg się przeistacza w chleb wypieczony ludzką ręką, to co to dokładnie znaczy. Moment, kiedy kapłan podnosi hostię do góry a potem kielich. Co się wtedy dzieje? Wpatruję się w biały okruch  dzierżony przez ludzkie ręce i mam widzieć Boga.

Czy widzę? Bo jeśli On tam jest, to warto poszukać więcej informacji. Jeśli hostia nie jest tylko okrągłym okruchem chleba, to ja chcę wiedzieć, jaka rzeczywistość się za nią kryje. 

Niedawno na fb znalazłam post z pytaniem, czy niewierzący może być moralny. W sensie, rozumiem, czy może być dobrym, stosujacym się do jakichś zasad, człowiekiem. Oczywiście, było mnóstwo komentarzy. Pewnie, że może. I, niewatpliwie, wielu niewierzących, to bardziej moralni ludzie niż wielu wierzących. Pełna zgoda. Jedno pytanie jednak lekko mnie scięło z nóg. Owszem. Może. Tylko po co???

Serio. Jeśli nie wierzę w Boga i odrzucam wieczność  to jest     t y l k o       tu i teraz. Nie ma niczego innego i nie ma powodu, dla którego warto by było odmawiać sobie czegokolwiek z jakiegokolwiek powodu. Bo jeśli moje istnienie skończy się wraz z ostatnim oddechem, czy, niech zabrzmi bardziej patetycznie, z ostatnim kopem serca, to czy nie lepiej pożyć sobie na maksa, zażyć wszystkiego, co sprawia frajdę i przynajmniej przez tę skończoną liczbę chwil poczuć dreszcz, jaki może dać świat??? Przecież jego oferta jest przebogata.

Po co trudzić się, odmawiać sobie, myśleć o innych jeśli to   n i e    ma żadnego znaczenia. Jeśli wszelkie moje dokonania zeżre robak, dla którego naprawdę nie robi różnicy, czy byłam przykładnym, starającym się o innych człowiekiem czy ostatnim łajdakiem i egoistą. Koniec to koniec. Kiedyś nadejdzie i wszystko zniknie, jak senna mara. Nic nigdzie nie jest zapisane. Moje imię może zapamieta jeszcze jedna czy wiecej generacji, ale koniec końców, one też znikną i wszystko pokryje się niebytem. Nie warto przejmować się odpustami i wszystkim, co dotyczy swojego czy czyjegoś uświęcenia i zbawienia. Bo tego ostatniego po prostu nie ma więc po co to poprzednie.

Chyba, że nie. Że nasza historia, i każda inna, nie pokryje się niebytem. Przeciwnie. Jest zapisana, niezależnie od RODO, w Niebie na zawsze. Wtedy mam problem i wtedy warto zadać sobie pytanie, jak żyć i jakim być, czy stawać się, człowiekiem. Bo wszystko, ze wzgledu na zasłonietą, ale realną, wieczność, nabiera znaczenia. Całe życie zapisane jest na niezniszczalnym nośniku i nigdy nie zniknie.  Pewnego dnia dadzą mi to obejrzeć i zapytają o to i tamto. Jeśli     O N I    istnieją, warto zapytać, co kryje w sobie biała hostia.

Zapytałam więć niewidzialnego Boga, bo dalej nie umiałam zobaczyć Go w hostii, czy mogę Go, zawsze taka najgorsza, przyjąć. I tyle. Sprawa w toku.

To, co niżej, z okna. To, co wyżej, z serca.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz