wtorek, 30 lipca 2019

Co czynić

Słońce poraża  cień. Ukrop. Powietrze tężeje swędem. 
Umysł dusi złe myśli. Donikąd się wyciąć. Donikąd pobiegnę. 

Ikar wzniósłszy się chwilę
zażywa dłuższej podróży
w nieznane

Arabka wznosi ręce
leci niechcący ponad ogrody
powraca

Ja nierozpoznany
zahukany trzepotaniem ptak
nie pamiętam
jak się rozwija skrzydła



poniedziałek, 29 lipca 2019

Przychodzi coś jakby kryska
cokolwiek to znaczy
masz wywalone
jakkolwiek to brzmi

ciężko
słowa nie pokrywają treści
świat wali swoje że Boga nie ma
że Bóg to  ściema

Bóg na to schowan
głęboko daleko
nieusłyszen
przez zahukanego człowieka

chcieć się obudzić
chcieć łyka porannej kawy
chcieć poczuć się lekko


od winy i zmazy

Nie 
mówią 
Boga nie ma
ukrył się zniknął zaniechał

I co mnie czeka



niedziela, 21 lipca 2019

Po co

Zadaję sobie pytanie, które trzy tygodnie wstecz zadał moim uczniom przewodnik na przebieżce Doliną Białego. Nie mam wielkiego doświadczenia w łażeniu po górach. Mogę powiedzieć, że dopiero poznaję Tatry, takie, jakie są i, że wszystko przede mną. Ale właśnie, po co zadawać sobie fatygę, i to nie małą, by opuścić wygodne kąty domu, po nocy jechać set kilometrów, i od rana wyruszyć na szlak. Pewnych rzeczy nigdy bym nie przeżyła, gdybym miała pełną świadomość stopnia trudnosci tego, przez co przyjdzie mi przechodzić. Pionowa skała do przejścia tylko z łańcuchem, a poniżej... Cóż, żeby przeżyć ten konkretny moment przejścia, lepiej się po prostu nie odwracać i zaufać smętnym motywacjom: mamo, jeszcze tylko kilka metrów. Te kilka metrów to jest kilkadziesiąt metrów zwisania na łańcuchu bez opcji na odwrót. Jedyne, co możesz zrobić, to  uznać w pokorze, że smętna pociecha to jedyna rzecz, na którą możesz liczyć, więc nie pozostaje nic innego, jak chwycić mocno łańcuch i poszukać jakiegoś uskoku w skale, który pomieści stopę. I tak, powoli, kroczek za kroczkiem, do przodu.

Hm. Pytanie było, po co to sobie fundować. Pominę focie, które złapane to tu to tam,  dają obraz niezwykłych przeżyć, co, oczywiście, ma swoją wartość. Wydaje mi się, że clou sytuacji to doświadczenie mocy i niemocy. Kiedy twoje bezpieczeństwo zależy od twojej decyzji, to uczysz się podejmować decyzję. Tu i teraz. Nieodwołalnie, bo ma to swoje natychmiastowe skutki. Dobre lub złe, zależnie od podjętej decyzji. Po powrocie do życia na nizinach bardzo się to przyda. Twoja niemoc staje się bazą do osiągnięcia pewnej duchowej jakości, co   m o ż e  przemienić się w moc.

Poza tym, zapytajcie Błażeja. Zresztą, mnie zapytajcie. Piwo po wyrypie smakuje jak nigdzie. I widoków dostępnych tylko z gór, nie uświadczysz nigdzie. Musisz dać z siebie wiele, by mieć swój udział w ich pięknie.




Na koniec jeszcze jedna myśl, z plakatu na ścianie w schronisku 'W Dolinie Roztoki', warta odnotowania:




'Wszyscy oni w posuwaniu się naprzód, w pokonywaniu trudności znajdują szczęście'.







Niech Pan Bóg będzie uwielbiony za góry i za powrót.



piątek, 19 lipca 2019

Znowu, panie, wyrypa...

I tak piąteczek wieczorkiem, Syn se leży po robocie a tu o papu pokumać trzeba. Co tu na trasę wziąć, by z braku jedzenia  nie sczeznąć. Bo syn se wyrypę znowu wymarzył i nią również mnie zaraził. Ludzie, panie, po tygodniu urobienia po pachy, spać idą. Nie. Nie my.  To się nam teraz nie zdarzy. Teraz zapakujemy plecaki, wrzucimy czołówki i pójdziemy na flixbusa o północy czy po. Ot, co. 

Potem, tak sobie słucham, co ten Młodzian opowiada, to jakaś długa trasa się z tych opowieści wyłania. Nazw to ja nie powtórzę, bo się dopiero Tatr uczę, ale brzmi to zarypiaście. Będzie się szło, podchodziło, potem znowu szło i tak od wczesnego ranka,  całkiem do wieczora, ta zmora.

Nie miała baba kłopotu, to se bilet kupiła. A gdyby go  nie kupiła, to by tu, w czterech kątach, zgniła. To co. To w długą. 


czwartek, 18 lipca 2019

Ludzie

Co wy czytacie. O tym, że można lepiej niż żyjecie, żyć? Więcej niż czaicie, czaić? Po co to wam? Nie lepiej się zadowolić codziennym mydleniem oczu, w głębokim poszanowaniu mając wielkie cele wielkich wieszczy? Niech się bujają w bambusach i dadzą żyć, bo sami nie byli lepsi. Róbta co trzeba, nie to, co chceta. I będzie dobrze. Życie nie jest złe a zarozumiali piewcy wielkich prawd wiedzący wszystko lepiej też mają  powód do wstydu. Jaśnieje miasto na skale a płomień trawi nieprawość. Nadzieja umiera ostatnia a, o ile wiem, żyję. To spoko. Jest nadzieja. Tym razem bez zdjęcia. 

Wesołe

Nie. Nic nie musi być wesołe.

Biblia na stole nie gwarantuje wesołego życia. Biblia pod ręką, używana systematycznie, czyni życie hardcorem. Stawia tamy, blokuje ścieżki. Po ludzku miłe w dotyku i pożądane sytuacje, każe odrzucać. Prześwietlić przez sito prawdziwych motywacji. Każe odwrócić stęsknione oczęta cielęcia i pójść w ciemną drogę dorastania. Odmawiania sobie przyjemności, które z natury rzeczy utrzymując błogostan, hamują rozwój.

Kluczową kwestią w procesie rozwoju jest nieustanna konfrontacja. Siebie, z sobą,  co czyni codzienność codzienną batalią. I to z sobą samym,  z własnym oporem przed własnym odbiciem w lustrze. Czynienie rachunku sumienia. Dźwignięcie  prawdy o sobie, jaka wyłania się z uczciwej autorefleksji. Przyjęcie i przeżycie wstydu. To są sytuacje dla ludzi leniwych nie do zniesienia. Będą oni  raczej szukać uzasadnienia dla utrzymania stanu rzeczy, który daje pozór sensu i, co kluczowe, nie stawia wymagań. I można tak się, na tym walcu błogostanu, przeturlać przez całość czasu, zamieniając trójwymiar potencjałów w dwuwymiar  zdeptanej materii. Taki efekt końcowy nie może jednak rościć sobie pretensji do  zachowania właściwości i jakości bytu niepłaskiego.    Tylko rzeczywisty wysiłek nad bezwładem własnych skłonności do złego, czyni   taką jakość osiągalną. Jakość, która gwarantuje przemianę.  Człowiek kąsany realnymi trudnościami, uczy się siebie. Dowiaduje się o sobie rzeczy, których by nie zrozumiał, gdyby poprzestał na   obróbce wygodnych złudzeń, niewymagających konfrontacji z prawdą.   Całe nacje i  populacje  rekomendują właśnie ułudę,  dając rozliczne pseudoprzykłady na wystarczalność fikcji, jaką jest życie w matriksie.

 Prawdziwe życie bazuje na prawdzie.

My jednak weszliśmy w zbiorowy, jak nie totalny,  sen, zaprojektowany przez demiurgów zainteresowanych naszym niedorozwojem. Nie chcą nas ludźmi, istotami myślącymi i zdolnymi do ofiary z siebie w imię uzasadnionej racji. Chcą nas bezmyślnymi kopiami modelu reagującego wyłącznie na wygenerowane przez nich potrzeby. Sen trwa i pochłania kolejne generacje. Powszechnie. Wszędzie. Zasypiamy w rytm  kuszących melodii, których podprogowym przekazem jest totalne poddanie się  a owocem uśpienie i uniezdolnienie człowieka do życia w człowieczeństwie.

 Mają nas prawie w garści. 

Połóż Biblię na stół. Otwórz. Daj sobie czas. Bagno przepłynie i tak. Nie musi, nie musi z tobą. I nie musi ze mną. 

poniedziałek, 15 lipca 2019

Smutne

Bywa, że nie znajdujemy sposobu na sytuację, której nie chcemy, nie akceptujemy, nie potrafimy znosić a musimy. Kroki, które podejmujemy prowadzą donikąd i znikąd nie widać pomocy.  A jednak, jedyną alternatywą jest dalej żyć, o ile nie przytrafi się  śmierć.

Życie jest okrutnym testem na poczucie sensu. Jeśli nie czynimy wysiłków, by go poszukiwać, nasza droga staje się  nieukierunkowanym błądzeniem przypadkowym.To w tę, to we w tę. To tam, to z powrotem.Czas mija, a my tacy sami, naznaczeni zębem czasu a nieprzemienieni, bo zapuściliśmy w sobie chwasty. Coś, co miało rozkwitnąć wobec świata, wyschło, ustępując pola cierniom, czyniącym z nas oschłe, gorzkie, sprawiające innym ból, osty. Bo tak zdecydowaliśmy sami, wybierając życie bez stawiania sobie wymagań.

Inaczej dzieje się, gdy dostawszy określone warunki początkowe w sobie i od świata, podejmujemy pałeczkę i rozpoczynamy swój bieg. W trakcie,  nasze wewnętrzne potencjały rozwijają się w kompetencje a my sami torujemy unikatową drogę, sobie i, być może, innym. Czas mija, przemieniając nas i świat wokół. Nasze życie wydaje dobre owoce dla nas samych i wobec świata.  Tak zdecydowaliśmy sami, wybierając życie oparte na pokonywaniu trudności. Życzyć sobie, przyjaciołom i wrogom takiego rozwiązania.

Zdarza się jednak i tak, że żaden  z powyższych opisów  nie pasuje do sytuacji.  Można wtedy mówić, że, albo rodzimy się w tzw czepku a życie rozkłada przed nami wygodne, czerwone dywany, niezależnie od naszego wysiłku i podejmowanych starań,  albo mamy pod górę, również niezależnie od wkładu własnego. Jedną z takich możliwości jest depresja.

To jest dopiero sytuacja. Myślałam, że się tutaj z tym tematem zderzę. Gdzie tam. Odpuszczam. Idę się ratować.





środa, 10 lipca 2019

Kryska

Tak odkładałam ten moment... I, niestety, utknęłam. Oczywiście, chodzi o paszport. Numerek do pobrania i wielka przestrzeń czekania. Przyszły my tu z Zu  przed dziesiątą, teraz jedenasta czterdzieści pięć a przed nami jeszcze numerów osiemdziesiąt. Chyba przez ten czas, co my tu tkwimy, to  jakieś tyle samo załatwili. Co wychodzi około sześćdziesiąt  na godzinę... To jeszcze półtora i ... Można się przegiąć w drugie krzesełko i w kimę. Człowiek się w domu dospać nie może, to może w urzędzie może.

Się zachciało Polakom po świecie poza Schengen jeździć. A ile nie-Polaków wokół, języki dźwięczne dźwięczą... Wszystko chce jechać.  A siedzieć na dupie nie łaska. No nic. Czekamy.

Bo, ogólnie to moje dorosłe latorośle wymyśliły Góry Przeklęte, w Czarnogórze, do tegorocznej wędrówki integracyjnej, rodzinnie. No ja nie wiem. Tam żmije są, wilki i niedźwiedzie. I dziko tam jest, średnio z infrastrukturą turystyczną. Nawet raczej słabo. Ale trzeba sobie radzić i surowicę od żmij nabyć a potem na plecach targać.  Żeby było weselej, raczej w lodóweczce, nie w ampułeczce... To, tak se skminiam, moja młodzież jakie szkolenie przejdzie, zanim my wszyscy wyjedziem... Co by, rzecz jasna, odczynić fachowo jad żmii, jakby taka za łydkę kogo zdrażniona chapnęła. Hm. Co tam wilki, niedźwiedzie, i inna dzika fauna. Taka żmija dopiero czyni wypad wypadem  tej nazwy wartym.

Kraina, po zdjątkach z neta pikna.  Nie powiem. Można znaleźć opisy ale  raczej prywatne relacje. Cóż, kto, jak nie ja, zawsze marzył, by dzikie miejsca wysoko w górach zdobywać a potem pioniersko o nich pisać. 

Ogólnie idziemy do przodu. Przeszło kolejnych kilkadziesiąt numerków. Jeszcze godzina i urząd wchłonie nasze wnioski, by po kilku tygodniach wypluć dokumenty. Może zdążym.  Jak nie, wyprawa życia przejdzie koło nosa. Komuś będzie smutno. Nie mi. Ja se w samolot wtedy i tyż źle nie bydzie. Chyba, że zdążym, niestety... Wtedy, trzymajcie mnie. Rety.




sobota, 6 lipca 2019

Uschło wszelkie pożądanie
świat zniepiękniał
stosy pożółkłych kart spłonęły
wiedza uklękła

oto stoję u progu życia
pamięć lepi fortecę
dłoń na klamce drży lekko.
Postanowione. Tak chcę.



czwartek, 4 lipca 2019

No mówiłam

DOKŁADNIE DWA RAZY WIĘCEJ WEJŚĆ NA POPRZEDNI POST NIŻ NA WCZEŚNIEJSZY, W TEMACIE OGÓLNIEJSZY.

Ciekawe. Dzisiaj znowu będzie bliżej mnie niż wielkiego świata. Dalej siedzę w zaczarowanym zakątku własnego dzieciństwa i spędzam czas z cudowną parą ludzi, których Bóg dał mi jako rodziców. Cisza, spokój, poranna kawka. Ostatnio wyczaili my z Tatką,  jak w tym kotle nowej generacji rozpalić, by na bieżąco mieć ciepłą wodę. Poszli my do piwnicy z polanem i gałęziami, pooglądali, spróbowali tego i tamtego przycisku i jakoś poszło, bez efektu wypuszczenia chałupy z dymem. Za co Stróżom Aniołom dzięki, bo ktoś   m u s i a ł    był nas doglądać troskliwie. To, jak te kotły działają, to tylko wybrańcy bogów wiedzą. Nie profany, jak my.  Moja księżniczka mogła się na miejscu wykąpać, takoż moja Królowa. I Król i ja sama. O. 

Ukrop z nieba uszedł. Da się dychać na luzie i nie musisz się chować w domu, by cieszyć cielsko słońcem. Teraz spoko. Pies tutejszy tęskni za panami, którzy wybyli w obce kraje, plażować. A niech potęskni, potem bardziej doceni. Ale, typ, ma wszystko, żarcie, picie, przekąski z lodówki, bo lampi się, jak jesz i dalej waruje przy bramie. Psia wierność, psia kość.

Teraz se łobaczcie. Wybrała se łunia viceprzewodniczącą. To, krótko w temacie,  takie władze macie, na jakie zasługujecie. Ta vice to zrobi wszystko, co każą, bo tyle łumi i tyle. Podpisze każdą bumagę, ale gdyby liczyli wy na jakie skminianie, to proszę bardzo, wyposaży dinozaury w kamienie i pośle gonić jelenie. Tyle. A ta łod kosmosu to jeszcze tam siedzi na ciepłej posadce, co to zimnym  klimatem uzasadnia brak kompetencji i zaangażowania? Jak taki potencjał łunia lokuje w swoich zasobach decyzyjnych, to ja wróżę szybkie lądowanie na czarnej dziurze porażajacej głupoty i arogancji. Ale może tacy im tam do czegoś pasują. Co to może być, to strach myśleć.

Ok. Miało być miło, bo o mnie. Dzisiaj miłą wiadomość dostaję. Moje maturzysty dały radę, przynajmniej te, co się pilnie uczyły. To jest to. Widzieć sens własnej pracy, która nie często daje konkretny powód, by poczuć, że płacą ci za to, że choćby niewielu wytrwałych przekroczy zaczarowaną bramę darmowego, wyższego szkolnictwa. Płyńcie. Wiatru w żagle życzę.

Tymczasem popołudnie znikąd zawitało. Czas na drzemkę. Zazdrośćcie. Będzie miło się spało. Niech wielka polityka na księżyc pomyka a ja tu zażyję spokoju w gościnnym, przyjemnym pokoju😊






wtorek, 2 lipca 2019

Jak to

Jak to się dzieje, że gdy piszę o sprawach globalnych, problemach świata a nie o swoim osobistym grajdołku, zainteresowanie tekstem jest jakieś dwa razy mniejsze niż wtedy, gdy piszę, jak mi zszedł dzień czy inne duperele, bez odniesienia do problemów wielkiego, odległego świata polityki i rozstrzygnięć na najwyższym poziomie decyzyjnym. Otóż wolimy w temacie polityki milczeć a w temacie, jak iksińska spędziła popołudnie czujemy się i kompetentni i, co ciekawsze, zainteresowani. Jazda.

Otóż, ja, iksińska, odpoczywam. Wprawdzie, wtręt wybaczcie, przewalają się właśnie strasznie ważne unijne walce, miażdżąc jednych i  wytrząsając na powierzchnię drugich ale moje życie, przez jedyne pięć minut tkwienia w telewizorni na przedziale czasu jakichś ostatnich 25 lat, nie zostało zaburzone i jest ok. Oglądam filmy na jutube bo netflix promuje na świecie aborcję, więc się wypisałam. Grosza złamanego nie sypnę na środowisko, które zniża się do poziomu nazistów i komunistów i mordowanie czyni opcją . Tylko chore umysły mogą upatrywać w zabijaniu niewinnych dzieci sposobu na rozwiązanie jakichkolwiek osobistych czy społecznych problemów. I niestety, ludzkość jest ostro tym myśleniem ukąszona.

Zatem, przycupłam w rodzinnym zakątku zachodniej Polski, zostawiłam wszystkie tematy swoje i świata i gotuję obiadki moim kochanym Rodzicom. Jest nam tutaj jak u Pana Boga za piecem, pod warunkiem, że siedzimy w domu i nie wychylamy łbów na ten żar lejący się z nieba i... nie rozmawiamy o pitolonej polityce. Ta menda potrafi zepsuć każdą atmosferę i puścić ludzi z torbami pełnymi wzajemnych urazów. Bez sensu.

Ale zatrzymajmy się przy sobocie, kiedy to zjechalim w te strony, odpoczywać. Wszystko cacy, pod wieczór zbieramy się z dziewczynami na Mszę, bo my święte kobiety są. Idziem pieszo, co tam. Dwa kilometry. Żar jeszcze owszem, zieje. Ja kartę do portfela kładę, jeszcze po Mszy pójdziem po sklepach poszperać, spódniców tudzież szortów i koszulek nakupić, czy czego tam. Babom zawsze mało a nadgodziny spłynęły. No to i spłoną. Spoko. Na Mszy my. Na tacę czas. Patrzę ci ja, ni mo. Portfela ni mo w torbie. Nigdzie. Za przed, pod. Wcięło. Wracam do dom, z nadzieją, że jednak został cudem jakim na kanapie. Ni chu chu. Szukam w myślach. Nic, tylko kto mi zwinął w kościele, jak torba obok spoczęła a ja w ołtarz zapatrzyłam się. Innej opcji nie ma. Unieważniam kartę, jadę na policję. Policjant rozbawiony. Ho, ho, katole kradną portfele w kościele. Heh. Ale zajęty bardzo, radzi z ranka niedzielnego zgłosić. Ok. To ja jeszcze do księdza podzwonię. Może kto zgłosił czy co. Umawiamy się, brachol przywozi mnie. Wchodzim, świecim latarkami pod ławkami. Nigdzie. Nic. Ok. Przyjdzie mi DO ponownie wyrabiać, tudzież prawko i karty tyż ni mom. Z dala od domu swojego osobistego, pozbawiona wszelkiego namierzenia tożsamościowego. Szczęśliwie, kasę wszelką trzymam gdzie indziej, więc...

Mama, fejsa sprawdź - Misia do mnie. No, emocje opadły, pogodzonam ze stratami, odpalam. Wiadomość od nieznajomego. Że portfel mój ma i czeka. Ok. Dzwonię. O, on po sąsiedzku, niedaleko, na służbie. O, wa. Biorę córy, idziem. Ktoś mu przyniósł, bo znalazł przy drodze czy co. W każdym razie, odzyskuję wszystko, dziękuję panu, wracam, padam. Rodzice litanie do Świętego Antoniego mówili gdy ja szamotałam się  z telefonem. Co mi Święty  pomoże, jak mi w kościele ukradli? Że się raptem skruszą, forsy nie ruszą i wszystko grzecznie w łapkach przyniosą? He he. No. W sumie,  co zaszło, nie wiem. Szamotaniem nic nie zwojowałam.  Portfel odzyskałam. Są dobrzy ludzie na świecie. I Święci w Niebie😍.

Dzionek znośniejszy dzisiaj. Pogramy w siatę z Zu. Bo jest ci ze mną tu a  przegonić kości dobrze, człowieku. Bujanie w oponce też spoko ale oponka od tego nie zniknie😄.