I tak piąteczek wieczorkiem, Syn se leży po robocie a tu o papu pokumać trzeba. Co tu na trasę wziąć, by z braku jedzenia nie sczeznąć. Bo syn se wyrypę znowu wymarzył i nią również mnie zaraził. Ludzie, panie, po tygodniu urobienia po pachy, spać idą. Nie. Nie my. To się nam teraz nie zdarzy. Teraz zapakujemy plecaki, wrzucimy czołówki i pójdziemy na flixbusa o północy czy po. Ot, co.
Potem, tak sobie słucham, co ten Młodzian opowiada, to jakaś długa trasa się z tych opowieści wyłania. Nazw to ja nie powtórzę, bo się dopiero Tatr uczę, ale brzmi to zarypiaście. Będzie się szło, podchodziło, potem znowu szło i tak od wczesnego ranka, całkiem do wieczora, ta zmora.
Nie miała baba kłopotu, to se bilet kupiła. A gdyby go nie kupiła, to by tu, w czterech kątach, zgniła. To co. To w długą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz