środa, 21 lipca 2021

Ja też o sobie w tym dziwnym czasie próby

Zawrzało. Papież Franciszek włożył kij w mrowisko. Na początku uczciwie powiem, że przeczytałam tekst papieskiego motu proprio i z grubsza orientuję się w tematyce. Absolutnie nie roszczę pretensji do rangi eksperckiej czy jedynie słusznej. Tak jak niektórzy, i ja chcę się podzielić swoim osobistym doświadczeniem  uczestniczenia w Eucharystii.

Jak większość współcześnie żyjącej populacji, wychowałam się na rycie posoborowym. Jak większość, na takiej Mszy byłam ochrzczona, przyjęłam pierwszą komunię i wzięłam ślub kościelny. Długo nie orientowałam się, że istnieje jakiś inny ryt. Sporo zajęło mi docenienie Mszy posoborowej - jako sytuacji realnej obecności Boga pośród ludu. Przez wiele lat była to rutyna, przyzwyczajenie  a potem dopiero, po ostrym kryzysie wiary,  głębsze zrozumienie sytuacji. Msze tego posoborowego porządku stały się dla mnie chlebem powszednim. Niestety, bywało różnie również ze strony kapłanów: nieraz miałam odczucie totalnego niedosytu, nieraz przesytu formą a nieraz przeżyłam naprawdę odczuwalną wieź z Bogiem. I to nie jest kwestia emocji. Bywało, że jeden celebrans ledwo podniósł hostię  w trakcie przeistoczenia  a drugi trzymał w postawie totalnej adoracji przez dłuższą chwilę. Jeden odprawiał pół godziny, drugi kwadrans a trzeci 1,5 godziny. Różnie.  Można się było pokusić o pytanie, jak się wtedy Pan Jezus czuł: czy przez kapłana uwielbiony czy  zlekceważony. Bywały msze za krótkie, za długie, porywające, nudne nie do wytrzymania i tak dalej. Ale powtórzę - Msza to nie jest sytuacja na przeżywanie emocjonalne. W wyciszonym, skupionym umyśle może się zadziać tysiąc razy więcej niż w fecie wielkich wzruszeń. I, oczywiście, odwrotnie. Msza, która stała się darem dla mnie, nauczyła mnie dystansu do ludzkich oczekiwań i jednocześnie  do jakości wynikającej z nastawienia kapłana. Bóg  był w tym i poza tym ale złapałam Go właśnie na Mszy posoborowej.

Z czasem zorientowałam się, że moje dorastające dzieci od czasu do czasu wspominają słowo 'trydent'. Zainteresowałam się, poprosiłam o wyjaśnienia, poszperałam. Potem zdarzało mi się uczestniczyć w Mszach właśnie tego rytu. Nie zdążyłam się zakochać, nie zdążyłam się dobrze wdrożyć. Niewiele zrozumiałam z liturgii. Było to dla mnie trudne doświadczenie, tak, jak uczenie się trudnego przedmiotu przed egzaminem. Nie doszłam do egzaminu, nie posiadłam wystarczającej wiedzy. Doświadczyłam przeczucia czegoś, na co  jeszcze nie byłam przygotowana. Gdyby nie dzieci, które wiedzą w tej kwestii zdecydowanie więcej ode mnie, Trydent by dla mnie nie istniał i nie miałabym pojęcia, o co toczy się aktualny bój w mediach czy internecie.

Ale jednak wiem. Gdy Trydentu rzeczywiście, jak niektórzy prorokują, zupełnie zabraknie, w moim życiu niewiele się zmieni. Będę, jak lata dotychczas, uczestniczyć w codziennych Mszach, jakie odprawiane są w kościołach. Mi osobiście właśnie TO wydaje się najważniejsze - żebyśmy podnosili świadomość tego, w czym uczestniczymy jako ludzie wierzący w Boga. Jeżeli mamy pozostać w Kościele, nie możemy lekceważyć kwestii posłuszeństwa wobec papieża. Oczywiście, posłuszeństwo nie oznacza ślepego wykonywania poleceń. Posłuszeństwo w wierze stawia wolę czyjąś wyżej od naszej bo wynika z świadomie przyjętego zaufania w kwestiach rozstrzygania o wierze i moralności. Nawet jeśli coś mnie boli i mam absolutnie dogłębne przeświadczenie o czyimś błędzie, w tym wypadku, podporządkowuję się, niezależnie od tego, ile mnie to intelektualnie czy emocjonalnie kosztuje. I czekam, co poprzez te wszystkie doświadczenia, chce, tak naprawdę, powiedzieć Bóg. Nasza postawa oczekiwania wydaje się tutaj konieczna.

Ilu z nas zaczęło studiować dokumenty, czytać Biblię, by próbować objąć rozumem toczący się dyskurs. To chyba dobrze, bo wydaje się, że jako katolicy, w większości niewiele wiemy o Kościele i porządkującym jego funkcjonowanie systemie zasad. Jest to jakiś pozytyw, wystymulowany przez decyzję papieża.

Ja dzisiaj nie płaczę, jak wielu innych, dla których Trydent był chlebem codziennym. Nie umiem. Pójdę wieczorem na Mszę, jak prawie zawsze i mam pewność, że Bóg tam będzie, da się dotknąć i powie, co ma powiedzieć. Po to tam pójdę, dla Niego, Tego, którego z tęsknotą poszukuję każdego dnia. I wiecie co? Będzie tam czekał, jak zawsze. Nie mam wyboru. Tego się trzymam - Boga obecnego w Eucharystii, niezależnie od rytu, w którym Eucharystia będzie odprawiona. Boję się tylko jednego - że któregoś dnia i tutaj, na naszej polskiej ziemi, zabraknie tych, którzy tę czy tamtą Mszę odprawią.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz