poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Pytanko

Bo jak robisz co robisz, to pytanko brzmi o granicę między dobrem a złem. Jest jedno, jest drugie i czy jest jakieś pomiędzy? Bo, że wszystko jest dobre inaczej, to nie brzmi. Choćby dlatego, że czyniąc wszystko względnym, możemy z równą dawką sensu czy bezsensu (właśnie) stwierdzić, że wszystko jest złe inaczej i wrzucić wszystkich za życia do piekła zamiast do 'nieba' totalnej samowoli, bez reguł i bez, pozornie, konsekwencji. Moja obawa tkwi w tym, że dla mnie obie opcje to jeden czort. Dosłownie.

I wchodzę na temat pochłaniajacy mnie ostatnio w stopniu rzeczywiście poważnym. Stając się kierowcą, weszłam, czy wjechałam,  w spoleczność zorganizowaną według pewnych norm, do których  musi się ona stosować a nie robi tego, jak widzę, przerażająco często. Nie. Nie zamierzam tu teraz wykładać przepisów ruchu drogowego i ogarniać niepisanych praw czyniących z kierowców ludzi cywilizowanych i świadomych czym jest   k u l t u r a    bycia kierowcą. 

Jak wiadomo, miasto to dosyć ciężkie miejsce do życia. Infrastruktura i zageszczenie czynią je również nieraz ekstremalnie trudnym do jeżdżenia. Gdyby stosować czyste przepisy, kierowcy z podporządkowanych czekaliby przez długie godziny korkowe aż auta z głównych przejadą. I dlatego są pewne regulacje nie objęte przepisami. Gdy sam wpuszczasz, wiesz, że kiedys sam bedziesz potrzebował, by ktoś cię wpuścił. Istnieją na tę komunikację czytelne gesty, po których naprawdę idzie sie zorientować, czy ktoś ci daje szansę się wbić. To są, dla świeżaka, trudne sytuacje. Ale idzie się ogarnąc i powoli wdrożyć. 

Ostatnio, żeby uniknąć wbijania się własnie, jadę ostatni kawałek do domu czekajac grzecznie na światłach. I to trwa. Potem jadę na pierszeństwie a tu mi ktoś przed nosem zawraca. Ok, czekam, chociaż to na tym niby rondku na Macieja głupie miejsce do zawracania. Jadę dalej powolusiu a tam na skrzyżowaniu z Pobożnego korek, bo wypasione auta wpierdaczają się nie czekając na swoją kolej. Ci z pierszeństwem czekają, bo koleś z  terenówki sądzi, że jest wszędzie pierwszy. On musi i tyle. Gdy już udało sie ruszyć, człowiek lekko podnerwiony już jest, bo sam zawsze grzecznie czeka. W końcu daję do przodu, żeby  się z podporządkowanej kolejny cwaniak nie wpitolił. I tu jest problem, o którym chciałam napisać. Otóż, w ruchu drogowym są piesi. Gdy tak wysunęłam do przodu, skupiając sie na autach, nie zauważyłam pieszych. Jak  wjeżdżałam na pasy to oni jakoś w tym samym czasie weszli. To jest sekunda na decydowanie. Powinnam gwałtownie się zatrzymać. Chyba tak. Sama nie wiem. Czy szybko przejechać, gdy szacuję, że zdążę. Co powinnam zrobić? Przecież naiwnością jest mniemać, że kierowcy raptem zmądrzeją, zaczną stosowac sie do przepisów i zasad kultury i nie będzie sytuacji granicznych, w których może być za mało czasu na trzeźwe decyzje. Ta dzisiaj taka była i nie umiem stwierdzić, czy moje postępowanie, w tych ułamkach sekund, było moralnie złe czy jeszcze nie i czy w ogóle to się da rozstrzygnąć. I czy to grzech? Jednak stawką jest zdrowie tego pieszego. Podle się po tym czuję, mimo, że 'na oko' margines bezpieczeństwa był wystarczający. Czy się pocieszam?

 Gdzie jest ta granica, przed którą jest jeszcze dobrze a za którą jest już jakieś skażenie złem. Zawsze po powrocie z drogi mam dylematy.Wy też???

Nie. Nie czaję, dlaczego czcionka ma różne rozmiary. Nie, nie udało się tego zedytować. Pomimo kilku prób.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz