Myślałam o Judaszu. Jak to jest zdradzić. Przyjaciela. Sprawdzonego i o wyjątkowej wartości. Który, jeśli czynił, to tylko dobrze a jeśli mówił, to tylko to, co trzeba było. Nie narzekał, nie żądał, nie dopominał się wzajemności. Kiedy trzeba, milczał. I wiele, rzeczywiście, mógł. Jak to jest zdradzić Kogoś takiego dla garści srebrnych monet, które i tak potoczą się po posadzce świątyni, nie przydawszy się na nic.
Chcę, aby Judasz odnalazł odkupienie. To łatwe, litować się i szukać cienia potwierdzenia, że jednak nie lepiej nie narodzić się czy z kamieniem młyńskim u szyi utonąć w głębokiej toni - niż uczynić, co uczynił. I z tym zostać sam na sam, jak z demonem.
Miłosierdzie. Sprawiedliwość. Sprawiedliwość to wrażliwość na prawość i akces za nią. By w niej trwać i by z niej rozliczyć. Miłosierdzie to coś nieskończenie więcej. To decyzja, by wszelką nieprawość uniewinnić. I jedno ale. Potrzebna jest moja zgoda na prawdę. O mnie. O Nim. Kto jest kim, kto, co uczynił, kto zapłaci i jak z tego wybrnąć.
Judasz nie zniósł o sobie prawdy i nie był w stanie żyć jako zdrajca ani prosić o wybaczenie. Nie to, żeby Jezus nie mógł się obejść sie bez Judaszowej skruchy. To Judasz nie mógł i odmówił sobie ratunku.
I co z nim dalej. Smutne pytać i może lepiej, zaprzestać.
Bo kto wie, gdzie przebiega granica pomiędzy sprawiedliwością a miłosierdziem. Może każdemu gdzie indziej. Kto wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz