wtorek, 4 maja 2021

Chryja in advance.

 Dzisiaj pobudka 6.00. No, jeszcze kwadrans. Zdążę. Matury. Ciuchy uszykowane, wiszą na poręczy krzesła, czego - wieszania na poręczy -  nie znoszę. Jednak szósta rano to nie żarty. Nie będę o tej porze buszowała po szafie. Kawka, kanapka i trzeba się dostać, bo to nie moja szkoła, ale kawałek ode mnie. Auta nie mam pod ręką, więc tramwaj albo z buta. A ja nie mam wygodnego buta do spódnicy albo do spodnia garniturowego czy jakiegoś w ten deseń. No, matura, wypada wyglądać.

Otwieram laptopa. Upewniam się, dokąd i... Wow. Nigdzie. Zmiana, której nie zarejestrowałam. Nigdzie dzisiaj nie idę. Zostaję w wyrku do kiedy chcę a potem... Lubię takie niespodzianki. Rzadkie jak trufle na beztruflowej glebie ale zdarzyło się.

Teraz mniej miło. Szykuję wojnę z administracja o bramę. I o kawałek pękniętej rynny, z której sikało przez całą majówkę, bo przecież mieliśmy super-majówkową aurę. Jak rzekł jeden z naszych Dominikaninów : 30 stopni: dziesięć w sobotę, tyleż w niedzielę i w poniedziałek też tyleż. Oni tam będą chcieli mnie zbyć w administracji, jak poprzednio, że wszystko gra i się domyka. Ale to nieprawda. Nie gra i się nie domyka. Podnajemcy i chyba jacyś obcy walą tak, chyba z kopyta,  że sypie się nie tylko tynk ale też głębsze ubytki widać. Zamierzam to opisać i zażądać wymiany zamka i mechanizmu na górze, bo jeszcze trochę i wywiozą mnie w kaftanie. No i, oczywiście ta rynna.  Będzie jatka. Bo tym razem nie odpuszczę i będę pisała do coraz wyższych instancji. Może wezwę telewizję. Ostatecznie, nie muszę się wszystkiemu bezradnie przyglądać. Do dzieła. 

Wyszłam zrobić focie. Ludzie. Jezu. Ciepło.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz