niedziela, 1 listopada 2020

Gdybym

Był taki czas, że i ja byłam w zagrożonej ciąży. Poszłam do pani doktor i okazało się, że nie ma czego ratować. Pani zaleciła skorobankę, uzasadniając swoją diagnozę stwierdzeniem, że, "jeśli nawet płód jeszcze żyje, to  i tak nie ma wielkich szans". No, skoro nie ma wielkich, pomyślałam, to ma 'jakieś'. Ale ma. Poprosiłam o podtrzymanie ciąży. Pani niechętnie przepisała leki, mówiąc, że to tylko 'zlep komórek'. Trudno, pomyślałam. Minęło kilka tygodni. To był rok 1997. Lipiec. Na Wrocław, jak usłyszałam w radio, nadchodziła wielka woda. Ja i dwoje starszych dzieci sami w domu. Wpadłam w panikę. Stres dał o sobie znać i poczułam, ponownie, ból brzucha.  W międzyczasie nawinął się znajomy, który zawiózł mnie do szpitala i zapewnił opiekę starszym dzieciom. Po badaniu lekarz zdiagnozował obkurczenie macicy i ponownie usłyszałam, że 'dziecko prawdopodobnie nie żyje'. Zlecił na rano zabieg. Byłam totalnie skołowana i nie wiedziałam, co robić. Nie wiadomo skąd pojawił się drugi lekarz, który skierował mnie na usg. Po badaniu wręczył mi zdjęcie, na którym było moje dziecko. Nie zapomnę nigdy słów, które wtedy wypowiedział: serce pani dziecka bije a zdjęcie daję dla wzmocnienia motywacji'. Oniemiałam ale pozbyłam się wszelkich wątpliwości. Syn ma dzisiaj 22 lata. Pracuje i studiuje teologię. Fajny z niego człowiek. Mówię wam.

Dziękuję tamtemu lekarzowi, że się wtedy przy mnie pojawił.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz