niedziela, 25 listopada 2018

Nawet za pieniądze

Przeżyłam szok. Dobra, jestem odludek i dziwoląg. Już mi to nie przeszkadza. Poszli my z synem sobotniego wieczora na wrocławski rynek celem wysłania paczki. Poczty w soboty przeważnie zamknięte a tam, na tymże rynku, całodobowo serwis. Niedaleko od domu, na piechotę, tłuszcze zrzucić to zdrowie.

Idziem dziarsko, Błażcio pod pachą z paczką a ja obok. Ciemnawo. Miasto jeszcze w fazie przedimprezalnej. Akurat na oddech od sobotnich zaległości. No to, Most Uniwersytecki, sam wielmożny uniwerek, piknie wszystko obświetlone że dech w klacie zapiera. Idziem w głąb. Ludzi umiarkowanie.

Ale oto perspektywa się otwiera. I tutaj wspomniany szok. Oto sam rynek, ratusz, wszystko  wokół zalane tłumem. Syn dziarsko trzyma pakę i się przedziera a ja też se radzę. Jak za komuny po kawę czy buty. Co jest, darmocha jaka do zgarniecia czy ki diabeł. Naroda, że szpilki nie wciśniesz. Sobota z wieczora. Każdy robi, co chce, jeśli do pracy nie musi. Więc ci wszyscy ludzie tam, na ten spęd, samowolnie przyszli. Pytam syna, co za impreza, bo się trochę na imprezach zna. Owszem.

Jarmark Bożonarodzeniowy. Ot, co. Stoiska z czym nie wiem, bo nie buszować żem przyszła. O, panda wielka jak prawdziwa a może i większa. Przy niej dzieciaczki poustawiane a wokół mamusie z telefonami. Franiu, uśmiech, Soniu rąsia w mach. O tak. Tak patrzę na te mamy z telefonami. Skoro samowolnie tu przyszły, sobotniego wieczora w wolnym czasie, pewnie mają patent na niezgubienie pociech. Na coś jeszcze? Żeby tego luda było trochę mniej. Ale nie. Nie kumam, jaką frajdę ci wszyscy ludzie mają, że tak stadnie totalnie czas sobotni spędzają. 

Przedarli my się, paczkę wysłali. I czem predzej, focię za dowód zdejmując, doma pospieszali. Jazgot, furkot, świecidła. I gdzie tu świąteczny klimat. Szczerze, kolędów my tam nie słyszeli. Ani Jezusa z Maryją nie widzieli. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz