Droga do Balalau na wyrypie w Fogaraszach nie przyniosła specjalnych sensacji. Wchodziliśmy i schodziliśmy aż dotarliśmy na miejsce. Tam szybka ewakuacja, zgrywanie z autami i droga, przez te pustawe ale piękne, rumuńskie, a potem o niebo bardziej zagospodarowane, węgierskie ziemie.
W Sebinie na parkingu centrum handlowego odhaczyliśmy spanie bo nikt nie był w stanie prowadzić, rano zakupy na drogę i powrót z zahaczeniem o wizytę u Józefa. Pokazaliśmy mu zdjęcia i pożegnaliśmy się serdecznie. O, to my i On. Chichy śmichy z naszej wyrypy:
Po powrocie skontaktowałam się z koleżanką z poprzedniej pracy, ot, tak, przy jakiejś okazji. Pomimo obiektywnych trudności, których natury nie przywołam tutaj, nasza grupa przedmiotowa znalazła sposób na wzajemne wspieranie się, co, wydaje się, zaowocowało zalążkiem przyjaźni. Chętnie wracam do tych kontaktów i podczas jednej z rozmów dowiedziałam się, że moja koleżanka również była na wyrypie w Fogaraszach. Też z dobytkiem na plecach, który niesiesz po graniach, niezależnie od pogody i innych okoliczności Też im lało i grzało, więc, ogólnie, standard. Było to kilka lat temu ale takiego doświadczenia się po prostu nie zapomina. Opowiedziała mi ona niesamowitą historię. Kto bywał na wyrypach z dobytkiem na plecach, ten wie, że to nie żarty. Bierzesz naprawdę przemyślane rzeczy tak, by nie dźwigać zbędnego balastu. Baby to wiedzą, bo muszą ostro skminiać, które malowidła i pachnidła zostawić jednak w domu, by nie zatyrać pleców na grani. Pewnie faceci też mają swoje dylematy. Co wpakujesz, musisz nieść. Chcesz, czy nie chcesz. Yes. No i tak właśnie było też z moją koleżanką. Któregoś dnia trafiła ona ze swoją ekipą do schronu albo schroniska, nie pamiętam, a to na miejscu duża różnica. No, w każdym razie, wylądowała też tam grupa Rumunów. Byli oni skromniej wyposażeni, mieli, ogólnie, rzeczy gorszej jakości, bez bajerów, teraz powszechnie stosowanych, ułatwiających poruszanie się w górskich warunkach. Zwykłe plecaki, przemoczone i ciężkie. Gdy już się rozsiedli wygodniej i ogarnęli z ulewy, jeden z nich wziął swój plecak, otworzył i...
Chciałabym kiedyś tego człowieka poznać. Wyciągnął on z tego przemoczonego plecaka ciężkie, zdobione szachy... Ludzie. To j e s t mistyka. Inna rzeczywistość. Dla takich chwil się żyje, gdy widzisz, że drugi człowiek dźwiga swoją pasję na plecach w strugach deszczu na grani Fogaraszy.
To wszystko. Dobrego dnia. Pomimo wszystko, życie ma smak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz