I zeszło. Tydzień około wyra. To w nim, to koło niego, to do niego, to z niego. Nie pytajcie o prace pisemne i sprawdziany. Leżą i czekają sądnego dnia. Tak, jak ja, jeszcze bez sił ale i bez opcji na dłuższą 'labę'. Jakoś trzeba zarobić na ludzi i na koty i na psa.
Zima odeszła i chyba na dobre. Słyszę, że jest, czy ma być, 15 stopni. I super. I jasno, gdy jedziesz rano. Wszystko idzie ku dobremu. Jasne.
Tylko pusto. Czerwona, plastikowa miseczka stoi od rana pusta. I ta druga, na podłodze, też. Zwierzęta nie mają co jeść a ludzie śpią i mają to gdzieś.
O, nie. Kołdra idzie w górę a z kołdrą jakieś wióry. Czasu trochę mija i proszę, oto pełna miska i jedna i druga a i pies, dostawszy swoją szansę narobić nie na progu, merda lekko ogonem. I kuwetą nie wali i zakupy na stole. Niepojęte. Wystarczyło potrząsnąć kołdrą. Ostro to ostro ale bez zbędnych słów.
Bo słowo, bez wiórów z kołdry latającej nad sufitem, waży tyle co nic a z kołdrą i owszem, sporo. Wystarczająco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz