poniedziałek, 26 marca 2018

To na wielko.

Pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia. Po owocnym weekendzie nuda dnia w pracy. Może nie nuda tylko znużenie. Że się tak strasznie nic nie chce. Zwłaszcza, jak patrzysz na pozwieszane na ławkach głowy, tu i ówdzie. Wszelki wysiłek, który sporo kosztuje, jakby na nic nikomu a mnie samej najmniej. Może to rażąca paraliżem moc przednówka, który nie oferując wiele, wiele odbiera. I człowiek jakby zamiera. I czy wypić ten drugi kubeł kawy czy odpuścić i zielonej dać przeczyścić żyły, co by dłużej służyły.

Królowie patrzą na mnie i milczą z milczących ram. Mapy w rulonach milczą i milczą mapy ze ścian.

Jadąc rano zażyłam nowego przeżycia. Zanim na dobre wyjechalam ze swojej dzielnicy, naszarpałam Mazdzie i sobie nerwów. I w końcu , jakby dotarło.

Nerwy nie pomogą. Sytuacja pod kontrolą. Spoko. I tak trzymać, do mety. Wyciszyłam emocje, rozluźniłam  na kierownicy dłonie i dałam się poprowadzić spokojowi, ktory wpłynął w miejsce wczesniejszego przykurczu. Ta. Tak to ja mogę jeździć. Byle Maździ nie krzywdzić i nikomu szkody nie czynić. Ale tak da się, głuptasie.

To i niech czas Wielkiego Tygodnia nie przebrzmi bez celu. Niech przyjdzie choćby i odrobina zrozumienia, ku czemu nas Bóg woła i jak to się ma do punktu tu i teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz