czwartek, 15 marca 2018

EDK coming soon

I znowu. Jutro.

Piątkowy wieczór, godzina 19.00. Zbieramy się u Dominikanów na Mszy a potem, jak ostatniego roku i wcześniej, wyjście. Trzeba mieć szczegółową mapę od organizatorów bo trasy są opracowane z dokładnością do kilku metrów. Jeśli przeoczysz charakterystyczny znak na rozstaju dróg, pójdziesz nie tam, gdzie trzeba i nadrobisz drogi lub wrócisz do dom. A nadrabianie drogi na EDK to nie buła z masłem, to dodatkowa korba, której presji można nie wyrobić.  Trasa, którą wybrałam, zielona, to jakie 53 km. Idzie się polami, lasami, trochę przez wioski a przy wyznaczonych na mapie miejscach odprawia się kolejne stacje Drogi Krzyżowej. W przedostatnim etapie dochodzi się do podnóża Ślęży - jest to jakaś siódma rano - i w końcowym, już pod górkę, na górkę. Hyżo i radośnie. To jakieś jeszcze dwie godziny i około dziewiątej sobotniego poranka można wracać do domu. Fajnie nagrać sobie kogoś z autem, co by zrzucić cielsko na tylne siedzenie i zapaść w szczęśliwe powrotem odpocznienie.


Czy jest to doświadczenie ekstremalne? Nie wiem. Raz byłam i nie dotarłam a potem znowu poszłam i jakoś się doczłapałam. W trasie jest fajnie. Ludzie idą grupkami, nie większymi niż 10 sztuk. Idąc przez miasto jeszcze w miarę trzymamy się razem ale potem, za opłotkami,  grupki topnieją do tych kilku osób i tak, najpierw dziarsko a z czasem coraz mniej ochoczo, do właściwie, zaniku ochoty nad ranem, przesuwamy się ku szczytowi. Prawda, jednemu szczyt objawi się tuż za miastem, drugiemu jeszcze w samym mieście, trzeciemu w trasie w lesie czy przypadkowym przystanku autobusowym a innemu na Ślęży. Ale nie ten moment jest najważniejszy. Nie to, ile przejdziesz, na ile pokonasz siebie, zmęczenie, spanie w drodze czy kondycję własnego organizmu. To jest bardzo różnie i nie sposób wskazać zwycięzców. Idzie się, by iść. Samo bycie w drodze to zwycięstwo warte zadania sobie mniejszej czy większej fatygi. Zostawiasz ABSOLUTNIE wszystko. Problemy, emocje, nadzieje, rozczarowania. To wszystko, czego w bród, w nadmiarze i totalnym niedomiarze. Całą doczesność. Fakt. Musisz wziąć plecak i kilka przydatnych przedmiotów. Jedzenie. Picie. Komórkę i czołówkę. Dobre, rozchodzone, nieprzemakalne buty. I nadzieję. Bo bez tej może być różnie. Warto wziąć  jeszcze jedno ze sobą - jakąś naprawdę ważną intencję, przez którą całonocna łazęga za Bogiem po błotach i roztopach nie będzie szaleństwem oszołoma ale sprawdzonym sposobem na problemy nierozwiązywalne. A takowych, rzeczywiście, dostatek. To co tu robić???

Iść.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz