Wstaję trochę za późno ale nie ma tragedii. Wszystko szybko. Kawa? Nie teraz. Nie zdążę. Ale mam z wczoraj kanapkę, dokładam wędlinę, połykam biegając po chacie. Szybka toaleta. Ważne. Makijaż. Też. Gdzie moja kredka. Okej. Jakoś jest. Ciuchy też nie były złośliwe i na sobie mam względny outfit, pas décontracté. Dobrze. Na koniec, cóż. Nie będę przepłacać bo pensja nauczycielska. Swoje kanapki. Chleb jest, ser jest. Wędlina też. I tu uderzenie pioruna. Czy dość wędliny na wieczór? Dla gości? O. O matko. Goście wieczorem będą. Osłupiałam. Miał być gotowy obiad. I co z nim???
Nic. Zrobi się.
Dzwonię w szoku do męża.
Potwierdza.
Niedziela.
Albo się cieszyć albo do psychiatry.
Wybieram to pierwsze.
Będzie ładny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz