Szłam z psem. Ciemno było. Puste ulice, spokojnie. Krnąbrny w swej naturze pies nie słuchał się mnie. Pies samowolny jest i nie lubimy się. Udaje psie przywiązanie ale nie dla mnie psie udawanie. Bo ja nie lubię psów. I jeszcze kotów dwóch. Takich starych, zostawionych mi baboków, ze smrodem, snuciem po nocy po podłodze paznokciem i całej masy innych uroków. One mają swoje talenty. O, teraz dostałam ogonem w dwie pięty. Uwielbiam to, samo zło. Więc myśl oscyluje wokół tego, że wolę robić zupełnie coś innego.
A ponieważ polityka to najlepsza droga do psychiatryka, mówię: stop. Karol szykuje pięści i polecą, być może szczęki. To spoko. To ja na luz bo niech ktoś tu działa już.
Wszystko potoczy się swoim torem a ja, w gotowości, na spokojnie. Teraz jednak, dla ocalenia swojej nadszarpniętej odporności, wyłączam wszelkie wiadomości.
Ale kota i kota i psa nie wyłączę. Tu rzyg tu sryk a tu odorem proszę. Pewnie któremuś się sikło było po obiedzie i tak se jedzie. Ja naprawdę nie przyznam się tutaj publicznie, gdzie ten porąbany kot potrafi obsiknąć. Tak. Do patelni, do garnka i do blachy na ciasto a jak nie schowasz, sponiewiera i masło.
Właściwie, wszystko mam sponiewierane i wszystko właściwie jest na wymianę.
I jak se tak szłam z krnąbrnym psem po mieście spowitym ciemnością, czułam się zła, skuszona własną brutalnością.
Potem se przypomniałam przekaz przez Sis zapodany , że, jak Washington głosi, wstawaj, się podnoś, pomimo żeś znów połamany.
I tak zamierzam. Czuwaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz