poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Fraternite

 Nigdzie nie natknęłam się na to. Myślałam, że wśród braci Chrześcijan jest inaczej ale nie jest. Są wilki w owczych skórach. Albo pawie. Braterskie serce to rzadka jakość, której dotkliwy brak nieustannie przypomina, że jesteśmy ciągle w drodze i,  za życia, nie koniecznie   zrozumiemy, kim był Chrystus na ziemi i  PO CO na niej zawitał. Przeważnie, wydaje się nam, jacy jesteśmy bliscy albo nawet powyżej Jego standardów, a w rzeczywistości tkwimy w zgniłych kompromisach własnych 'oświeconych' zabobonów, głosząc je jako jedyną prawdę.

Chrystusem wycieramy twarze, by mówić o szlachetności naszej duszy, o doskonałości naszej koncepcji chrześcijaństwa  i o braku prawdy poza naszym szacownym gronem. Etykietujemy siebie i innych zgodnie z naszą wizją, bezpardonowo wgniatając w glebę opornych na naszą 'prawdę'. To właśnie robimy, oblepieni nazwami, skrótami, rozdzielając je hojnie na innych, zgodnie ze swoim upodobaniem.

Zastanawiają mnie dialogi Chrystusa z faryzeuszami. Ostatecznie, przyzwyczajeni do swoich rytuałów, pozbyli się Go po swojemu: podburzyli lud, podkręcili plotki, zawiązali intrygi. Zatem, nie rozpoznali Go jako Mesjasza tylko uznali za bluźniercę. Dlaczego? Czy nie z powodu braku zgodności Jego nauki z licznymi przepisami, których przez stulecia namnożyli i nie byli w stanie poddać swoich umysłów jakiejś głębszej refleksji?  Lud dał się zwieść, pomimo tego, czego doznał wcześniej od Chrystusa  bo psychologia tłumu jest prosta: wszyscy postępują zgodnie z instrukcjami  tych, których celem jest określony skutek socjologiczny. Ależ, niestety, analogia do tego, co dzieje się aktualnie w Kościele, jest po prostu oczorypna.  

Brałam udział w kilku dyskusjach na temat ważności Mszy. Dowiedziałam się, że - przytoczę swobodny cytat - człowiek świadomy nie uczestniczy w Mszy posoborowej, która jest wymysłem modernistów, dążących do zniszczenia Kościoła. Dowiedziałam się, że Msza posoborowa jest niegodna. Czego? Ano tego, by ją odprawiano w katolickiej świątyni. A ja sama jestem tkwiącym w błędnej nauce heretykiem. Jedna pani napisała, że nowa Msza jest tak pozbawiona sensu, że próbując odmawiać w jej trakcie różaniec nie mogła się skupić. Bo, oczywiście, sama Msza, to irytująca gadanina. Dyskusja toczyła się, jak (nie)rozumiem, w środowisku katolików. 

Wyszłam z tej dyskusji, bo nie lubię wyzywać, bić piany i nieszczególnie lubię być wyzywana. Uważam, że można się różnić i zachować należny każdemu szacunek i kulturę rozmowy. Jeśli to jest niemożliwe, strzepuję pył i wychodzę. I nie ma dla mnie znaczenia, jakimi etykietami oblepili się rozmówcy. Boli tylko to, gdy głoszą swoje eliciarskie teorie właśnie z Chrystusem na ustach. 

Nie jest ważne, co o sobie głosimy. Ważne jest, co mamy w sercu. Nie jest ważny brud ciała. Łatwo go zmyć i znowu lśnić. Naprawdę istotny jest brud serca - w tym sensie, że brzemienny w realne skutki dla naszego zbawienia. Dlatego nie boimy się tych, którzy mogą skrzywdzić ciało ale tych, którzy mogą zniszczyć  duszę. Środki są proste: pogarda, pycha, oskarżenie, wyzwisko, manipulacja. I nie tak postępują wyznawcy Chrystusa. A oskarżyciel zaciera ręce. Po dwudziestu wiekach, wpadamy w te same pułapki, co wtedy.

Co na to Bóg? Ciągle to samo. Jest ciągle  z nami, obecny w każdej Mszy,  bo po to, byśmy nie byli sami,  Chrystus dał się wtedy zabić. 

Żal, że myśl o braterstwie Boga z ludźmi, dzieli. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz