poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Niespodzianka po węgiersku

 Wyjechaliśmy piątkową nocą na wyrypę w Fogarasze w Rumunii. Cudny plan, obmyślany od miesięcy. Wybraliśmy trasę bez opłat przez Czechy i Węgry. Wszystko szło bardzo dobrze, do momentu gdzieś w centrum Węgier. Raptem Błażej cyka w prawo i zjeżdża... Ot, rypło coś w sprzęgle i auto nie pojedzie. Cudem dojechaliśmy do pobliskiej wioski i zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym. O, tu:

Ciąg dalszy nastąpi😆

Ok. Oto ciąg dalszy. Część ekipy pojechała drugim autem szukać mechanika, rzekomo dostępnego w sąsiednim mieście. Zeszło tam czasu, ale udało się nagrać lawetę z terminem naprawy na środę... Cały weekend w plecy i pół przyszłego tygodnia. Ale co począć. Auto nie może na przystanku zostać. Koszt transportu do Polski 1000 eurasów, więc czekamy na naprawę do środy... Wróciliśmy zatem czekać na lawetę do oczekującej reszty. Oczekująca reszta nie próżnowała i stanąwszy około krzyża z przystanku pomocy Różańcem wzywała. Długo nie czekali, gdy przyszła pani i sprowadziła Józefa. Józef, tutejszy szef od wszystkiego, zajął się wszystkimi naszymi problemami, zupełnie gratis. Gratis obiad, gratis nocleg.  Tutaj, po obiedzie, my z księdzem i Józefem 😁.

 Po obiedzie zwiedziliśmy całą miejscowość. Potem zaproszono nas na przemiły wieczór przy baryłce białego wina:

 

a w  poniedziałek rano, czyli od kilku godzin, Józef ogarnia z częścią grupy naprawę. To tyle. Czekamy na bazie, przy stadninie, gdzie stacjonujemy, w tej gościnnej miejscowosci, o wdzięcznej nazwie, której podobno sami Węgrzy nie potrafią wymówić 🙉😆:

Jasaszusengeorgi albo jakoś tak😂. W nazwie skrywa się imię Świętego, o którego opiece tutaj trudno wątpić.

A to trofea lokalnych myśliwych, zdobiące ściany naszych gospodarzy:

Ciąg dalszy nastąpi 😁💪

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz