Ja do roboty jutro. Nowej. Całkiem. Węgierskie wino to dobra rzecz w takiej sytuacji. No właśnie...
Oto dalsza część pewnej wyrypy zaplanowanej na tydzień na grani rumuńskich Fogaraszy. Po pierwsze, dla wielu obywateli tego globu, Fogarasze nie są rumuńskie. Czyje? Bratanków. Układ z 1920 r. odebrał Węgrom 2/3 ziem, co oni dobrze do dzisiaj pamiętają i nie do końca z takim ubytkiem się zgadzają. Czy my, Polacy, zgodziliśmy się z rozbiorami własnej ojczyzny? Gdybyśmy się zgodzili, w Polsce dzisiaj byśmy nie żyli. Poniżej poglądowa lekcja przy mapie:
Powróćmy do wyrypy.
Odebrawszy naprawione auto, podjęliśmy w poniedziałkowe wczesne popołudnie dalszą podróż ku Fogaraszom. W autach zeszło nam do wieczora bo całkiem po ciemku szukaliśmy noclegu gdziekolwiek w okolicach Valea Sambetei, o ile dobrze pamiętam nazwę. Niebo nam chyba sprzyjało nadal, bo znaleźliśmy kemping z infrastrukturą zapewniającą godne spanie po normalnej toalecie w cywilizowanych warunkach. Cudo noc. Spokój, cykady na łąkach za namiotową ścianą i nieziemska, wyczekana cisza nocą. Rano szybko, wstawanie, śniadanie i w dalszą drogę:
Pomysł był taki, by wejść z tych okolic na grań Fogaraszy i iść nią aż ku schronisku w Balea Lac. Nie wdaję się w szczegóły techniczne i logistykę wydarzenia, podzielę się z grubsza samą wędrówką.
Pierwszy dzień, czyli wtorek, był spoko. Celem była przełęcz ze schronem na nocleg. Wszystko się udało, pomimo faktu, że szlak, który na tę cudowną łąkę niby prowadził, będąc na mapie, zanikł w realu jako prawie nie używany. Ale nie. Nasi go wytropili i wdrapywaliśmy się, najpierw na azymut a potem już po odnalezionych, w wyższych partiach zbocza, znakach żółtego szlaku:
Na przełęczy skorzystaliśmy ze schronu, podobnie jak pasące się tam przeurocze osiołki. Wbrew temu, co się o nich mówi i myśli, to mądre zwierzęta, bo dobrze wiedziały, co się, po tym słonecznym dniu, święci...Ciąg dalszy nastąpi. Kiedyś trzeba się wyspać, żeby móc od rana pracować...
To, że życie cieszy. I boli. I nas zlewa i my je. I że i tak chcemy, by trwało i na coś się ostatecznie zdało. Coś. Wieczność.
niedziela, 23 sierpnia 2020
Bez kitu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz