poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Dalej wyrypa.

 Samo słowo z tytułu znaczy tyle co znaczy: pójść i dostać wciry. Tego ostatniego też się nie da dosłownie przetłumaczyć. Oberwać. I to na własne życzenie. I tak właśnie stało się nam, począwszy od miejsca, w którym osiołki przylgnęły do schronu na trawiastej przełęczy, na którą to w spiekocie słońca wspinaliśmy się poprzedniego dnia. Otworzywszy z rana oko, z przerażeniem ujrzałam szarość na zewnątrz. Ta szarość oznaczała jedno: ciężkie od deszczu niebo. No ale, nie po to się wcześniej wspinaliśmy, by raptem rezygnować z wyrypy. Poszli my trawersikiem w deszczu, ku szczytom, ukrytym daleko. Po drodze widok nieziemski i dla niego chyba było warto nieco zmoknąć i zmarznąć:



Owieczki schodziły z pasterzem i chyba  tylko tym jednym  psem. Życie tak inne, wręcz niemożliwe do wyobrażenia w huku i pędzie miasta, z którego na tych kilka dni uciekliśmy.

Po południu doszliśmy do następnego schronu, nieco przytulniejszego niż ten poprzedni i, zmoknięci do suchej nitki, poszliśmy wcześnie spać, dzieląc schronowe łoże z czwórką rumuńskich turystów. Spało się spoko a najważniejsze, co mieliśmy w głowach, to to, by następnego dnia słońce się pokazało i jakoś nas przesuszyło. O naiwności ludzkiej nadziei...

Lało lepiej niż wczoraj a my przed sobą 5 godzin drogi do schroniska... Zapomnieliśmy o szczytach i wrzuciwszy na siebie mokre łachmany poszliśmy czym prędzej granią, by w końcu zaznać błogosławieństwa osłony przed tym uporczywym, bezlitosnym strumieniem z nieba. Jedyne, do czego mogę porównać ten dzień, to Szpiglas zimą, a właściwie schodzenie trawersem do DPS poza szlakiem, co przydarzyło nam się poprzedniej zimy i czego w życiu nie odważę się powtórzyć. Po prostu horror. Nawet bezlitosny Ambro spękał i pobłądził ze swoja szybką, zwinną grupą - tak, że w schronisku Podragu pojawiła się jako pierwsza  grupa Błażejowa, maruderów. Na miejscu wpadliśmy w popłoch, gdy okazało się, że tamtych nie ma, przecież pogonili dużo szybciej... Ni zadzwonić, ni cholery i tylko w oczach strach, co z nimi. O, to tak mniej więcej było na szlaku w tych koszmarnie deszczowych dniach:


Góry to nie jest bajka.  Powiadają, że to  bitwa ogromna. Z samym sobą, słabością, pychą. Chcesz nie chcesz, klękasz przed nimi i szukasz na pustkowiu świata Boskiego miłosierdzia i ludzkiego zrozumienia. Niczym się stają akademickie pytania i pozory łatwego świata. Jest moc, jest sztos, jest strach i jest lekcja, której na dolinach nikt cię nie nauczy. Ciąg dalszy nastąpi niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz