sobota, 25 kwietnia 2020

Dziatwa

Dziatwa się nudzi. Do szkoły nie chodzi a starzy w swoim świecie. Więc dziatwa ma swoje pomysły. Jeden  z nich spędzał mi sen z powiek. W present perfect byłoby to w punkt wyrażone. Oto dzisiaj zamknęłam na klucz bramę od mojej bramy. Tę od podwórka. Od jakiegoś czasu jakiś cholerny psuj psuł z uporem maniaka zamek. Gdzieś tam wtryniał pręt i wysadzał ten element zamykający z toru. Opracowałam patent na naprawianie tej uporczywej szkody. Nożem. I tak to rozgrywało się przez ostatnie tygodnie: psuj swoje ja swoje. Gdybym zostawiała zepsuty zamek, drzwi od podwórza byłyby otwarte. No niestety, moja dzielnia do ekskluzywnych nie należy. Raczej do inkluzywnych, bo wchłania wszystko, jak leci i nie idzie się od niczego oddzielić. A jak nie zamkniesz bramy od podwórza, to na stówę znajdzie się napity luj, który sobie, w tej stojącej otworem bramie, ulży. Nie raz zalewałam szczyny domestosem rozcieńczonym wodą. Wtedy nie waliło uryną w hollu, gdy wracałeś skądś   w zacisze  domu. Cieszcie się wszyscy, mieszkający na piętrach i w wydzielonych od lujni osiedlach. Życie.

Zatem zaparłam się i oto naprawiam uporczywie psuty kilka razy dziennie zamek, zastanawiając się, co to za uporczywa, złośliwa łapa pcha się, by niszczyć. Jeśli ktoś mieszka, nie potrzebuje zostawiać drzwi otwartych, by swobodnie wejść. Ma klucz i go używa. Więc to obcy, zawzięty natręt. Więc, naprawiwszy, po raz kolejny,   zamek, zamykam drzwi na klucz. Kilka razy wychodzę dyskretnie, sprawdzam. Spokój. Pod wieczór przy bramie od ulicy  szmery. Otwieram drzwi od mieszkania. Patrzę.  Czekam. Nic, tylko te szmery. Kurna, myślę sobie, albo gościu wchodzisz albo won. Podchodzę, otwieram bramę. Trzech chłystków kombinuje przy progu. Aż odskoczyli. Ja grzecznie, bo jeszcze ci okna wybiją. Że niby co robią, bo jak wejść to normalnie się dzwoni na domofon. Łebki, że oni nic i spieprzają. Dobrze. Spoko. Za chwilę znowu szmery. Kurna, co jest.  Jest facet w domu. Wstaje, wychodzi, otwiera bramę. Ło Jezu, jaki huk tam. Łebki lecą gdzie pieprz rośnie i zostawiają utknięty pod drzwiami łom. Masakra. Co to jest???  

Tak se myślę, wchodziły tamtą stroną ale im odcięłam i postanowiły mimo to dostać się. I tak myślę, czy wojna przed nami z łomami czy może, szczęśliwie, skończyło się. I czego takie chłystki szukają w nie swojej bramie.

Ludzie, pilnujcie  dzieciarni bo ulica to kiepski pomysł na dobry początek. O, życie. Chciałabym mieć domek. W górach. Ach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz