czwartek, 13 września 2018

Mój wielki zeszyt zapełnił się kartkami z dziwnymi zapisami. Przez tydzień narosło tysiąc spraw, które wymagają pilnego uporządkowania. Trzeba na wczoraj podzielić je wg jakiejś hierarchii wartości, jeszcze nie wiem, jakiej, i po kolei odhaczać. Hm. Niestety, ponieważ jest ich zatrważająco wiele, nie wiem, czy sprostam. A tu  sprawa prosta. O wiele prostsza. Jula nie ma żarcia. I  to      j e s t        problem a nie taka czy inna papierowa krowa. Po prostu nie mam czasu kupić psu jedzenia. I nikt nie ma bo wszyscy pracują. I co to ma być? Jak ten pies ma żyć???

Mój wielki zeszyt z nabrzmiałymi sprawami papierami rozrasta się z dnia na dzień. Coraz więcej w nim nie cierpiących zwłoki przypadków a ja coraz później parkuję przed domem. Jeśli znajdę miejsce. Zdarzyło mi się tak wokół krążyć i krążyć  i tak  przed cwańszym nie zdążyć.  Życie kręcące człowiekiem jak ogon psem. No, słabo.

Przy końcówce wakacji powzięłam postanowienie nie czekać weekendu lecz żyć pełną pierchą all the time. Co to, tylko odpoczywanie ma być cool? A pracowanie to niby ból? I tak, z naiwnym uśmieszkiem na niepoprawnej gębie zanurzyłam się w szkolnego przestwór oceanu. Wóz nurza się w szarość miasta i jak skorupka z kory po kałuży  nieodmiennie  korkiem brodzi. I tak w kółko dzionek za dzionkiem, czekam weekendu jak zbawienia. Ja, nauczyciel z wyboru, pasji i z zatrudnienia.

Mój wielki zeszyt miał tego roku nie pęcznieć. Miał służyć pomocą a nie zwalać z nóg. Miał porządkować ważne i ważniejsze a nie pętać głowę stekiem  bzdur. I tak, pomiędzy klasą a ciężarem papierów, bez których nie ogarniesz w dobie komputerów, stoję  zmęczona, głodna i wściekła i pytam, czy iść na lekcje czy lepiej stąd uciekać. Póki czas?

To ja dzisiaj na to trochę luzowato. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz