czwartek, 20 września 2018

Czwarteczek.

Większość swoich godzin właśnie przepracowałam. W przededniu weekendu czuję się wypruta i niezdolna do kreatywnych medytacji. Ległam na kanapie i nie ma siły, nie wstanę nawet po szklankę czy talerz. Podajcie. Albo się smakiem obejdę i  o głodzie zasnę. 

Tak mnie ostatnio dopada smutna konstatacja. Ciepło jest, że aż śmiech na sali i poza salą. Słońca pełno w całym mieście i poza nim. Trzecia dekada września, na termometrach trzydzieści. A jesieni skąpej w słonce nie ma. Witamina D3 ogólnie i hojnie dostępna. Powinno to ogólnie dobrze człowiekowi robić. I na ciele i na psychice. A tu co. Smutno.

Po twarzach ludzie tacy pogubieni. Wysadzeni z siodła. Było, się kręciło ale jakby coś się skończyło. Gdzie nie spojrzę, ta sama smutna nuta w oczach. Czy to już depresja czy nieznana tu, na tej szerokości geograficznej, niezdolność adaptacji do gwałtownej zmiany klimatu. Bo, że jest tak, to gołym okiem nie zobaczyć się nie da. Może za dużo tego słońca a za mało cienia?

A może doszliśmy do punktu, w ktorym nastapiło przesycenie. Nie trzeba zabiegać o żywność. Jeśli tylko ruszymy dupę, zarobimy na tyle, by się jakoś wyżywić i może jeszcze kogoś. Przemierzamy potem  z wielkim  koszem rozlegle przestrzenie półek z wystawionymi masami wszystkiego i  wybieramy. Nie trzeba polować, hodować kur i świń, by jeść mięso. Jest totalna podaż, natychmiast reagująca na najdrobniejszą zachciankę konsumenta, co daje, no właśnie, co?

Chyba nico. Co to za sensacja, że mamy wszystko. Popatrzmy na afrykańskie dzieciaki w wystawionymi żebrami i spuchniętymi z głodu brzuchami. Na kobiety karmiące wyschłą piersią żarłocznie ssące niemowlę. Prawda, że to nie nasza wina? Nie da się zbawić całego świata. Zresztą, Afryka daleko a oni tam może inaczej radzą sobie z głodem. Jakoś musieli przywyknąć.

Co innego ja. Ja ciężko pracuję. Czasami nawet nie mam czasu na drugie śniadanie. Czasami nawet, jak wrócę z pracy, nie ma obiadu!!! Jestem wtedy strasznie zła bo co to za granda, że ja wracam a tu pustki w garachhhhhhh???

Czy myślę wtedy o afrykańskich dzieciach łapczywie łykających zieloną papkę ugotowaną z liści? Skądże. To mój żołądek wykręca esy floresy i szaleje w rytm rapu czy hipu. To nie jest przyjemne a czasem nawet zemdli. Oczywiście, zaraz się to ogarnie, jak już nie ktoś, to sama się zwlekam i zakupuję wszystko, co trzeba. Bo kto jak kto, nie wiem, jak tam afrykańskie dzieci, ale ja muszę w końcu zjeść. Żeby rano móc wstać i zarobić na ten chleb i coś do chleba. Depresja? 

Gdybym nie miała chleba, nie miałabym depresji. A gdy mam chleb, mogę się nim podzielić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz