Matko, kiedy ja tutaj ostatnio byłam? Zapomniałam, o własnym blogu. Wakacje w toku, jeszcze nieco zaległości, trochę wyjazdów, trochę jakiejś, ciągle napataczajacej się, bieganiny a dzisiaj, po porannej (niby) inspekcji fejsa, dopada mnie taka prosta refleksja: zanim zacznę narzekać, że nie mam, czego nie mam, podziekuję Bożej Opatrzności za to, co mam. Gdzieś to wyczytałam a autorem chyba jest Nick, tenże bez rąk i nóg, który cieszy się życiem, jak nikt. I cóż to ja mam, czego ciężko dopatrzeć się w pogoni za szczęściem? Kolejny dzień i możliwość samodzielnego przetoczenia się przezeń. To jest w zasadzie wszystko, czego potrzebuję na dzisiaj. A poza dzisiaj nie ma nic. Więc nic więcej nie potrzebuję. I dlaczego się ciągle czymś truję...
Ok. Zróbmy im obiad, żeby smakował. Wyrzućmy zbędną nadwyżkę z szafy, żeby się (szafa) domykała i tylko potrzebne łachy housowała. Wyrzućmy zbędne obuwie też. I książki, co zalegają po meblach. Yes. Chłopcy niech zużytecznią cały swój pokój, tak, by wyglądał, jak ludzka siedziba a nie kupa czort wie jakiego grzyba. Dziewczyny... Niech śpią. Koty, pies... Jest, tego, jest.
Kończę zatem tymczasem. Schab sam się nie kupi, Jula ewentualnie narobi pod drzwi ale chyba wstyd. I kto posprząta? Ja? Skoro zatem odnalazłam swojego bloga, zapraszam raczej z wieczora, gdy na takie luźne pisanie lepsza wydaje się pora.
Co za wysoczyzny poezji. Kupcie w nagrodę bukiecik frezji. Albo konwalii z zielonej Walii. A poniewaz to za daleko, wystarczy lajknąc lekko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz