Że po prostu, olałam wszystko. Odkąd rano wstałam, około 10. przed południem, zajmowałam się tylko sobą. Nie zrobiłam zakupów, nie ugotowałam obiadu, nie posprzątałam domu. Wsadziłam tylko do pralki śmierdzące gacio-skarpety, wstrzasnęło mna z obrzydzenia i postanowiłam zaprzestać jakichkolwiek czynnosci na rzecz bliźnich. Wzięłam psa i poszły my na wały. O:
Naprawdę, ładnie jest. To, jak to wszystko pączkuje i wybucha to naprawdę czysta poezja. Świat jest wyjatkowym cudem, którego piękno tkwi i w szczegółach, do poziomu mikro, i w ogólnym zarysie, gdy patrzysz na widok z lotu ptaka czy z perspektywy jakiejś odległości. Jak by nie patrzał, jest co podziwiać. Gdyby, oczywiście, nie ludzka bezmyślność, przejawiająca sie na bogato wszedzie. Oto jedna z jej odsłon:
For whom is that rubbish??
A tak w ogóle, to wróciwszy do domu, nadal nie zadałam sobie żadnej fatygi. Dostałam cudownego smsa o koncercie w katedrze i co robić. Poszłam. Wysłuchałam około dziesieciu utworów w wykonaniu chóru ze Szwecji i wróciłam do domu uspokojona i jakby nieco szczesliwsza niż gdy budziłam się rano, zbuntowana na tempo życia i baty, które ostatnio zaliczyłam. Tam baty. W dupe z nimi. Trzeba żyć, człowiekiem być, nie dać się zapędzic w kozi róg i, jeśli można, pomóc tam i tu. Szkoda najmniejszej chwili na próżne żale. Odwagi. Jutro też będzie komu podac kubek wody.Tak. To do Ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz