czwartek, 3 maja 2018

Cóż

Długi weekend zamieniony w tydzień w toku. Jest dobrze. Pogoda znośna. Czwartek. Rano. 

Mamy dzisiaj Święto. 

Gdy odwoziłam rano Ikuś na dworzec, potem, gdy już zostałam sama, właczył się ten pieroński stres, gdy jadę sama przez miasto i nie za bardzo wiem, kiedy na który pas, by nie wylądować na wylotówce do Warszawy, skoro chcę trafić tylko do domu,  czy coś w tym rodzaju. Jest takie jedno miejsce - nie powiem które, by nie wywołać salwy śmiechu - które nieodmiennie sprawia mi kłopot i, jakem rzekła czy napisała, jadę tam na ostrym stresie. Oczywiście, w ten piękny, pusty na ulicach poranek świąteczny, obtrąbiono mnie słusznie za wciskanie się na pas, po którym już ktoś się toczył... A ja swoje. Jadę. Wtedy, gdy już jest po wszystkim i ponownie kończy się na obtrąbieniu, zadaję sobie pytanie, kiedy to skończy się inaczej. 

Tak. Jest jakiś problem z uwagą i gdy jadę sama w nierozpoznanym dobrze miejscu, robię na stresie głupstwa. Oczywiście, bez intencji zrobienia sobie czy komuś krzywdy. Ale, jakoś tak mi się wydaje, że jednak było coś wcześniej. Coś, czego obiecałam nie robić, niezależnie od wszystkiego. Obiecałam sobie nie wjeżdżać na czerwonym. To prawda, było pusto i nikomu nie zagroziłam. Ale czym jest obietnica, którą łamiemy bo raptem łatwiej jest jej nie dotrzymać? Czym jest słowo, które nie skutkuje czynami? Wiem, że wielu ludzi tak robi. Sama to widzę i sama nieraz ostro hamuję, bo komuś się bardziej, nieprzepisowo, spieszyło. Takie sytuacje będą mnie spotykały, dopóki Pan Bóg pozwoli jeździć. Jednak ten dzisiejszy poranek unaocznił mi pewną oczywistość, ktora w galopie powszedniości, nie zawsze daje się zauważyć.

 Ja jestem kobieta pobożna. Wierzę, absolutnie, w istnienie wymaru niepoznawalnego zmysłami, w którym ukrył się  Bóg. I wierzę, że to ukrycie nie jest statyczną obecnością ale pełnym dynamizmu współ-istnieniem z nami. A napewno ze mną. Ja przed jazdą się modlę. Chwila dla Boga zawsze się znajdzie. Jeśli drogę przebiegnie czarny kot, czy jakikolwiek, jadę. Przesądy do mnie nie przemawiają. Natomiast święcie wierzę, że czyniąc znak krzyża czy też odmawiając krótką modlitwę, docieram do tej pozazmysłowej krainy i powoduję pewne poruszenie jej mieszkańców. Oni tam odnotowują, że ja, kukuela, właśnie siadam za kierownicą i może być ostro. Ja, kochani, robię wszystko, co umiem, by jechać bezpiecznie. Ale czasami człowiek zrobi coś głupiego, bez jakiejś czystej intencji uczynienia zła. Wtedy Oni, tam w Niebie, mówią, spoko, odpuszczamy jej. Wprawdzie nie powinna była pchać się na żółte, widząc, że ma już czerwone ale tym razem odpuszczamy. Damy jeszcze jedno ostrzeżenie. Może w końcu dotrze...Ty pilnuj z tej a Ty z tamtej. I oni, Aniołowie i Patroni, sa ze mną. Nie wiem, kto jeszcze, bo nie widzę ich przecież ale wiem, że są i mnie pilnują. Dlatego    ZAWSZE    jest za co dziękować. Zawsze. Zapamiętajmy to sobie dobrze. 

Każdy dzień to dar, każde przebudzenie ze snu to dar. Każdy człowiek to dar. I ONA, Maryja, to dar a właśnie dzisiaj ma swoje święto. To dobra, najlepsza, Opiekunka. Przyznam szczerze, że sama osobiście nie mam z Nią specjalnej, emocjonalnej więzi i czasami mi jakby głupio, gdy inni, z widoczną afektacją, mówią, jak bardzo Ją kochają. Jakoś to jest, od zawsze, poza mną. Gdy patrzę na jakikolwiek Jej wizerunek, nie umiem się wzruszyć do łez, przeważnie nie czuję nic. Poza jedną rzeczą. Gdy wpatruje się w Jej twarz, zaczynam odczuwać spokój. Wyciszenie. I to, rzeczywiście, czuję. Uspokajam się. Luzuję. Odpuszczam nie załatwione sprawy. Patrzę. Czas mija a ja jestem z Nią. Na spokojnie i wiem, że z wiekiem ten spokój sięga głębiej. I to mi wystarcza. Dziękuję. I naprawdę, niebawem, zaśpiewam:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz