Wyszła. Za mąż. Nie wróci.
Mówi, że wieczorem zbiera się, by wracać. Jak wcześniej. Do domu.
I potem przychodzi myśl: dom jest t u . Z nim.
I zostaje.
A ja?
Pozamykałam weselne tematy. Wyspałam się. Ogarnęłam zawodowe kwestie, które, nie wiem, skąd, raptem wypełzły.
Nie. Nie zdążyłam zrozumieć.
Tak tkwię.
W domu zdecydowanie puściej.
Mniej rzeczy. Mniej ludzi.
Moja Mery po prostu sobie poszła.
Po prostu, raptem zrobiła się całkiem dorosła.
Jaka jestem dosiębiorcza matka. Jak kocham mieć dzieci przy sobie.
I mam. Dziękuje Ci Boże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz